Zatrzymany w lubuskiem sprawca kradzieży twierdzi, że chciał sobie tylko pojeździć. W Nowy Rok pod wieczór we wsi Karczówka z zamkniętej stajni zniknął koń. Dokładniej: koń rasy śląskiej.
Policjanci stanęli na wysokości zadania i namierzyli sprawcę kradzieży. Mężczyzna do uprowadzenia zwierzęcia przyznał się, a jak tłumaczył stróżom prawa - najpierw na koniu sobie pojeździł, a potem podprowadził go pod posesję właściciela. Tyle że - jak twierdzi właściciel - koń odnalazł się dopiero nad ranem...
Jakiś czas temu podobnie tłumaczyli się policji ludzie, zwłaszcza młodzi, zatrzymywani w cudzych samochodach. Zapis o "krótkotrwałym zaborze mienia" zniknął jednak z kodeksu karnego już ponad 10 lat temu i chyba dlatego policjanci nie zrozumieli "ułańskiej fantazji": 57-letniemu Mieczysławowi B. postawili zarzut 'zwykłej' kradzieży.
Właściciel wycenił zwierzę na 3.000 zł więc nie może być mowy o "mieniu nieznacznej wartości". W tej sytuacji kradzież z włamaniem zagrożona jest karą do 10 lat więzienia.
Miłośnik jeździectwa na cudzym rumaku i tak ma szczęście, że nie obowiązują u nas prawa z Dzikiego Zachodu. Tam w pewnym okresie za kradzież konia karano stryczkiem...
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24