- Widziałem wielu sportowców, którzy wieszali sobie medale przed zawodami - powiedział w "Kropce nad i" Robert Śmigielski, ortopeda i były lekarz polskich olimpijczyków, komentując rywalizację Justyny Kowalczyk i Marit Bjoergen. Przypomniał, że Bjoergen mówiła, iż chce ich zdobyć na igrzyskach sześć, a "takie rzeczy się mszczą". Tymczasem Kowalczyk zdobyła złoto, bo chciała tylko pobiec najlepiej, jak umiała.
Śmigielski wychwalał Kowalczyk, która jego zdaniem jest jak "Feniks wstający z popiołów". - Ona potrafi z iskierki wykrzesać ogień - mówił, tłumacząc, że w swoim życiu i karierze miała wiele kontuzji i urazów.
Na Bjoergen "zemściła się" pewność siebie
Ortopeda przypomniał, że Kowalczyk miała pobiec na dystansie 10 km stylem klasycznym, w którym zwyciężyła, "najlepiej, jak się da". - Mówiła, że chciała pobiec tak, by być po nim szczęśliwą. - Mówiła, że "albo wygra, albo zdechnie" i efektem ubocznym tego, że nie zdechła, jest złoty medal - wyjaśnił.
Tymczasem - jak zaznaczył gość "Kropki nad i" - z Marit Bjoergen stało się coś złego. - Ona mogła nie dać rady albo ze stresu, albo dlatego, że za bardzo chciała. Justyna chciała wygrać, a Marit chciała wygrać z Justyną - stwierdził, tłumacząc, że to mogło ją zgubić.
Śmigielski mówił, żeby nie przejmować się reakcją norweskich mediów, w których zwraca się uwagę na to, iż Kowalczyk biegła na środkach przeciwbólowych, bo "Justyna mówi o nich otwarcie". Jego zdaniem Norwegowie teraz po prostu "przełykają bardzo gorzką pigułkę", bo nie dość, że Kowalczyk wygrała z ich zawodniczkami to jeszcze zrobiła to z kontuzją.
Justyna powiedziała: "Hola, hola..."
Lekarz bronił też reakcji "polskiej królowej śniegu", która zdenerwowała się po komentarzach dziennikarzy, ale też m.in. prezesa Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusza Tajnera, dotyczących jej formy. Kowalczyk opublikowała wtedy w odpowiedzi rentgenowskie zdjęcie pękniętej lewej stopy.
- Justyna ma trochę rację, że oceniono ją bez wiedzy o kontuzji, ale myślę, że jej krytycy nabraliby wody w usta, gdyby wiedzieli wszystko. Nigdy nie możemy wejść w skórę sportowców. Musimy im zaufać, że dają z siebie 100 procent. Oceny z boku często bardzo bolą. Justyna zareagowała tak, jak zareagowała, a tym samym powiedziała: "Hola, hola, nie dość, że biegam to jeszcze z taką kontuzją" - skwitował.
Śmigielski dodał, że Kowalczyk nie mówiła przez "trzy tygodnie" o kontuzji, bo "zaciskała zęby i trenowała". W tym przypadku najważniejsze było bowiem to, by przyjechać na igrzyska, które "miały być ukoronowaniem jej kariery" i na które czekała cztery lata.
Kowalczyk należy się najwyższy szacunek
Lekarz ocenił, że co napięcia pojawiające się co pewien czas pomiędzy Tajnerem i Kowalczyk mogą odnosić się do przeszłości, gdy zawodniczka była "samotnym, białym żaglem" w polskich biegach i doszła do wszystkiego bez takiej pomocy, jakiej być może oczekiwała. - Kowalczyk zaczynała, gdy był szał na skoki - zauważył Śmigielski, sugerując, że być może do dziś szefowi PZN serce "pewnie trochę bardziej bije dla skoków, nie dla biegów".
Śmigielski dodał, że Kowalczyk należy się najwyższy szacunek, bo "zawodników łatwo nam oceniać, trudno wejść w ich skórę". - Jak się patrzy, jak ona trenuje, to boli od samego patrzenia - powiedział, tłumacząc też, że "zawodnik na starcie zawsze jest sam ze sobą", a presja mediów często go gubi, jeżeli nie potrafi znaleźć od niej ucieczki. - O klasie Justyny Kowalczyk świadczy też to, że potrafi się od tego odciąć - zakończył.
Autor: adso/ja/kwoj / Źródło: TVN 24