- Żadnego błędu ministerstwa nie było - zapewnił Marek Biernacki, komentując sprawę Mariusza T., który we wtorek opuścił zakład karny. Minister sprawiedliwości zapowiedział również, że nie zamierza podawać się do dymisji. W "Jeden na jeden" przekonywał, że materiały znalezione w celi T., które dyrektor rzeszowskiego zakładu karnego uznał za pornograficzne, nie zostały osadzonemu podrzucone.
We wtorek Mariusz T. zakończył odbywanie kary w rzeszowskim więzieniu. Wobec zabójcy czterech chłopców toczy się postępowanie dotyczące wniosku o uznanie go za osobę niebezpieczną i umieszczenie mężczyzny w ośrodku w Gostyninie. Kolejna rozprawa w tej sprawie odbędzie się 3 marca.
Minister sprawiedliwości Marek Biernacki wyjaśnił w "Jeden na jeden", że nie widzi powodów do swojej dymisji w związku ze sprawą T. Jak podkreślił, do tej pory nie było żadnej sytuacji, która wskazywałaby na błędy kierowanego przez niego resortu. - Żadnego błędu ministerstwa nie było - zapewnił.
Dodał, że powodem do dymisji będzie dla niego niekorzystna decyzja Trybunału Konstytucyjnego na temat zgodności ustawy o nadzorze nad groźnymi przestępcami z konstytucją. - Mój licznik bije cały czas - przyznał Biernacki.
- Muszę zrealizować swoje zobowiązanie, musi dojść do posiedzenia Trybunału - powiedział minister wykluczając swoją dymisję w tej chwili.
Materiały nie zostały podrzucone do celi T.
W poniedziałek dyrektor rzeszowskiego więzienia złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. W celi T. miały zostać znalezione materiały o treści pornograficznej z udziałem nieletnich. Prokuratura stwierdziła jednak, że nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa w tej sprawie.
Marek Biernacki bronił dyrektora rzeszowskiego zakładu karnego i podkreślił, że śledztwo w tej sprawie dalej trwa. Odpierał również zarzuty dotyczące tego, że znalezienie materiałów w celi T. jest prowokacją, która miała na celu nie dopuszczenie do tego, by mężczyzna opuścił zakład karny. Zapewnił, że materiały nie mogły być podrzucone, bo cela T. była monitorowana.
- Tego typu cele są ściśle monitorowane. W takich celach rejestrowanych przez kamery non stop nie można nic podłożyć. A jak się coś podłoży, to będzie to zarejestrowane przez kamery - tłumaczył minister. Zdaniem Biernackiego, głosy krytyki, które spłynęły na dyrektora rzeszowskiego zakładu karnego i ministerstwo sprawiedliwości wynikają z "nieprawdopodobnej presji", jaka została wytworzona wokół ustawy o nadzorze nad groźnymi przestępcami.
"Dyrektor jest osobą suwerenną"
W ocenie Marka Biernackiego dyrektor rzeszowskiego więzienia nie mógł postąpić inaczej. - Dyrektor otrzymuje protokół o znalezieniu rzeczy, których tam ( w celi T. - red.) nie powinno być. I co robi dyrektor? W żadnym wypadku tych informacji nie może schować do biurka, choć być może dla mnie byłoby lepiej, gdyby to zrobił - wyjaśnił Biernacki, dodając, że jeśli nie złożyłby zawiadomienia, "byłby skończony jako dyrektor".
Zapytany o to, czy dyrektor konsultował z nim swoją decyzję o złożenia zawiadomienia, Biernacki stwierdził, że "w żadnym wypadku". - Dyrektor zakładu karnego jest osobą suwerenną - zapewnił minister sprawiedliwości.
Dzień wcześniej wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski przyznał reporterowi "Faktów", że choć "wszystkie te decyzje są decyzjami dyrektora zakładu karnego", rozmowa na temat sprawy T. się odbyła. - Rozmawialiśmy tylko, że w obecnych warunkach procesowych można zrobić to albo tamto. Konsultowaliśmy się, co jest słuszne. Decyzję dyrektor podjął sam - przekonywał wiceminister.
Autor: kg/tr/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24