Kolejny białoruski opozycjonista twierdzi, że polski wymiar sprawiedliwości przekazał jego dane reżimowi Aleksandra Łukaszenki. Andriej Żukawiec, którego proces toczy się od 10 lat w Białymstoku, zarzuca sędziom, że ujawnili jego miejsce zamieszkania. Rzecznik Sądu Rejonowego w Białymstoku Joanna Toczydłowska przyznaje, że adres ujawniono, ale w zgodzie z polskim prawem i umowami międzynarodowymi.
Żukawiec został przypadkowo zatrzymany w lutym 2001 roku w Białymstoku w czasie kontroli drogowej. Okazało się wówczas, że w swoim kraju jest poszukiwany listem gończym za wyłudzenie kredytów. Trafił do aresztu, a władze Białorusi zażądały jego wydania. Polski sąd uznał wówczas, że jest to prawnie niedopuszczalne i ocenił, że Żukawca czeka tam niesprawiedliwy proces.
Oszustwo czy zemsta?
Dlatego śledztwo przejęła prokuratura w Białymstoku i po wielu miesiącach postępowania, co wiązało się m.in. ze ściągnięciem, a potem tłumaczeniem materiałów z Białorusi, skierowała do miejscowego sądu akt oskarżenia.
Żukawiec broni się twierdząc, że oskarżenia wysuwane pod jego adresem to zemsta ze strony władz Białorusi. Jak mówi, przed laty działał w białoruskiej opozycji, a potem, już jako biznesmen, wspierał ją finansowo.
10 lat procesu
Sprawa Białorusina toczy się przed polskim wymiarem sprawiedliwości już dziesiąty rok. W tym czasie uzyskał on w Polsce zgodę na tzw. pobyt tolerowany.
Żukawiec twierdzi, że podczas procesu sąd i prokuratura przekazywały białoruskim władzom jego dane osobowe, w tym informacje o miejscu zamieszkania, przez co musiał wielokrotnie się przeprowadzać.
Wysłane zgodnie z prawem
- Nie było ze strony białoruskiej żadnego pytania o te dane i myśmy żadnych takich danych nie przekazywali - zapewnia w rozmowie z tvn24.pl rzecznik Sądu Rejonowego w Białymstoku Joanna Toczydłowska.
Przyznaje jednak, że adres zamieszkania Żukawca został wysłany wraz z wnioskami o pomoc prawną. Wszystko dlatego, że sędzia chce w tej sprawie przesłuchać świadków na Białorusi, a żeby to zrobić trzeba poprosić stronę białoruską o pomoc w doręczeniu. Toczydłowska wyjaśnia, że wnioski takie wysyła się na specjalnym formularzu, w którym wpisuje się imię i nazwisko oskarżonego, datę urodzenia, obywatelstwo i adres zamieszkania. Jak podkreśla, wynika to z polsko-białoruskiej umowy o pomocy prawnej i z Europejskiej Konwencji o pomocy prawnej w sprawach karnych sporządzonej w Strasburgu w 1959 roku.
- Nie mogę podzielić tego stanowiska, bo kodeks postępowania karnego – też polskie prawo – nakazuje nie ujawniać danych osobowych oskarżonego przed świadkami i innymi organami – odpowiada Żukawiec. Rzeczniczka sądu nie potrafiła odnieść się do tej argumentacji.
Może zostać wydalony
Na tym etapie sprawy Żukawca sędziowie decydują, czy opozycjonista dopuścił się czynów zarzucanych mu przez białoruskie władze. Jeżeli białostocki sąd orzeknie jego winę, będzie to podstawą do przekazania go stronie białoruskiej.
Sam Żukawiec mówił w rozmowie z TVN24, że chciałby, aby proces został przeniesiony do innego sądu i żeby minister Kwiatkowski objął go osobistym nadzorem.
Minister nie znalazł błędów
W środę minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski spotkał się z Natalią Bialacką, żoną Alesia - opozycjonisty, którego dane o stanie konta polska Prokuratura Generalna przekazała Białorusinom, co stało się podstawą jego oskarżenia. Minister poinformował, że w resorcie trwa kontrola spraw sądowych pod kontem rozpatrywanych tam wniosków o pomoc prawną dla Białorusi.
- Z naszej kontroli wynika, że w ostatnich latach polskie sądy nie przekazywały władzom Białorusi danych dotyczących opozycjonistów – stwierdził Kwiatkowski.
Źródło: TVN24, Biełsat
Źródło zdjęcia głównego: TVN24