Bangladesz jest dziś jednym z trzech największych eksporterów odzieży na świecie. Wiele tamtejszych fabryk zatrudnia dzieci, które pracują w skrajnie szkodliwych warunkach i za symboliczne wynagrodzenie. - To są mali migranci, 7-letni czy 8-letni, którzy ruszają na drugi koniec Bangladeszu, żeby znaleźć lepszą pracę w stolicy - mówiła Marzena Figiel-Strzała, dziennikarka, podróżniczka, autorka cyklu reportaży "Dzieci świata". Wyjaśniała, że dzieci żyjące na ulicach stają się łatwym łupem dla właścicieli fabryk. Ci oferują im dach nad głową i jeden posiłek dziennie, co dla wielu z tych dzieci jest jedyną dostępną formą przetrwania. Dodała, że jednym z najbardziej poruszających elementów jej reportaży okazało się wynagrodzenie, jakie dzieci otrzymują za swoją pracę. - Dostają za siedem dni pracy, bo nie mają ani jednego dnia wolnego, cztery złote - podkreśliła. Warunki, w jakich pracują, Figiel-Strzała nazwała dramatycznymi. - Na moich filmach widzimy dzieci przy maszynach, dzieci na podłogach, ale my nie czujemy smrodu, jaki tam panował. Są miejsca, gdzie na przykład jest jeden wiatrak na wielkie pomieszczenie, na zewnątrz są 42 stopnie, w środku 50, ze wszystkich się leje pot - opowiadała. Kontrowersje budzi też produkcja skór, które trafiają do fabryk mokre, nasączone chemikaliami. Zadaniem dzieci jest rozciąganie ich przy pomocy gwoździ tak szeroko, jak to możliwe, a potem suszenie. - Za tę pracę dostają równowartość sześciu groszy - dodała.<br/>