Mam zamiar popełnić akt bezczelnego kumoterstwa. Ukazały się właśnie cztery tomy listów, które do siebie pisali Mieczysław Grydzewski, redaktor naczelny "Wiadomości Literackich", najpopularniejszego tygodnika kulturalnego w przedwojennej Polsce i Kazimierz Wierzyński, niesłychanie popularny poeta, członek Akademii Literatury, wielbiciel marszałka Piłsudskiego, zdobywca złotego medalu w dziedzinie literatury na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie w roku 1928. Noszę to samo nazwisko i to nie jest przypadek, bo Kazimierz Wierzyński to mój stryjeczny dziadek, czyli brat mojego dziadka, ale w rodzinie utarło się mówienie o Kazimierzu "stryj" albo wprost Kazimierz.
Ten znakomity Wierzyński należał do grupy poetyckiej Skamander. Historia literatury zalicza do niej jeszcze Iwaszkiewicza, Lechonia, Słonimskiego i Tuwima. W "Traktacie poetyckim" Czesław Miłosz napisał o tych poetach: "nigdy nie było tak pięknej plejady", ale dodał zaraz, że w ich poezji słychać było skazę. Nie zaskakuje mnie to wydziwianie, bo Miłosz był z innego pokolenia poetyckiego.
Wojna podzieliła Skamandra. Iwaszkiewicz okupację przeżył w Polsce, reszta tułała się po świecie. Poróżnił ich stosunek do PRL-u. Lewicujący jeszcze przed wojną Tuwim i Słonimski wrócili do Polski. Lechoń i Wierzyński zostali na emigracji i tam zmarli, obaj stali się też symbolami sprzeciwu wobec sowietyzacji kraju. Zostali także autorami "Wiadomości", które Grydzewski wydawał w Londynie aż do śmierci.
Cztery tomy listów wymienianych przez Grydzewskiego z Wierzyńskim to rezultat wieloletniej, godnej podziwu benedyktyńskiej pracy pani profesor Beaty Dorosz z Instytutu Badań Literackich i współpracującego z nią Pawła Kądzieli, znawcy poezji mego stryjecznego dziadka. Te cztery tomy stanowią bezcenną dokumentację losu emigrantów. Przedstawianych przez propagandę jako ci, którzy wybrali łatwe życie na Zachodzie, uchylając się od obowiązków wobec ojczyzny, znoszącej trudy, niedostatki i udręki odbudowy. Obraz, jaki daje przytaczana korespondencja, zadaje kłam takiemu schematowi. W potwornie zniszczonym kraju wybitni twórcy, jeśli tylko zgłosili gotowość współpracy z nową władzą, stanowili grupę uprzywilejowaną. Korespondencja Wierzyński - Grydzewski zmusza też do zastanowienia się nad doświadczeniem całej generacji, bez względu na sympatie polityczne. To pokolenie przeżyło dwie wojny światowe, gdy my zaledwie jedną pandemię. W 1918 roku zachłysnęli się niepodległością, po to tylko, aby przeżyć jej utratę i poniżającą klęskę Polski dwadzieścia jeden lat później. Rozczarowaniu egoizmem aliantów zachodnich towarzyszył triumfalny cynizm sowieckiej Rosji. Nie wiadomo nawet, co bardziej bolesne. I jeszcze fizyczna deprawacja czasów okupacji. Strach, głód, bieda. Zaciemnianie okien, karbidówki i kozy zamiast pieców i żarówek, kartki na marmoladę z buraków. Ogrom cierpień, strachu i upokorzenia trudny do porównania z czymkolwiek, co przytrafiło się naszemu krajowi od 1945 roku do dziś.
Decyzja o pozostaniu na emigracji, początkowo dość łatwa i naturalna, z czasem stawała się bardziej wątpliwa. Wracali wybitni twórcy i politycy. Wańkowicz, Kossak-Szczucka, Mackiewicz. Wchodziło w życie nowe pokolenie, dla którego podzielony świat był czymś zwyczajnym, bo innego nie znało. Przystosowanie stało się czynnością oczywistą, a nie wyborem jednej z wielu strategii przetrwania. W moim pokoleniu, a może nawet w domu rodzinnym, nie pamiętam, aby ktokolwiek zdawał sobie sprawę z ceny, jaką płacili emigranci za swój wybór. Wydawało się, że wszelkie niewygody podzielonego świata spadają na nas, żyjących po złej stronie żelaznej kurtyny.
Mam takie zdjęcie, kiedy - już jako pracownik Wolnej Europy - zostałem przedstawiony papieżowi. Jan Paweł II, z palcem skierowanym w moją stronę, mówi: "nazwisko zobowiązuje". Trafił w moje rozterki. Od początku zajęcia się dziennikarstwem miałem uczucie, że gdzieś w świecie, daleko od Polski, jest surowy czytelnik, który ocenia to, co piszę. Ten czytelnik kiedyś obrugał mnie za to, co wypisuję. W "Przeglądzie Kulturalnym" ukazywały się moje komentarze i po jednym z nich mój stryjeczny dziadek odezwał się w te słowa: "nie wypisuj więcej takich bzdur". Bardzo mnie to obeszło i uwolniłem się od tej niewygody dopiero w roku 1982. To wtedy komisja oceniająca przydatność dziennikarzy do pracy na froncie ideologicznym oceniła, że nie nadaję się do roboty w telewizji. To był moment wyzwolenia, ale Kazimierz Wierzyński już nie żył i nie mogłem mu tego powiedzieć.
Teraz znowu przyszedł innego rodzaju dobry moment. Adam Michnik, szef "Gazety Wyborczej", człowiek obdarzony świetnym uchem do poezji poprosił, abym do "Wyborczej" napisał o czterech tomach korespondencji Kazimierza z Grydzewskim. Zrobił mi przyjemność tą propozycją, ale też całkiem szczerze miałem wątpliwości, czy się do tego nadaję. Nie jestem krytykiem, gust poetycki i poglądy polityczne mam trochę staroświeckie. Adam użył argumentu czysto dziennikarskiego: "Cały cymes polega na tym, że to Wierzyński będzie pisał o Wierzyńskim".
Tym mnie przekonał.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24