To, co mogło być kroniką zapowiedzianej śmierci marzeń PiS o zdobyciu pieniędzy z Funduszu Odbudowy, dość niespodziewanie zamieniło się w dawno niewidzianą rozgrywkę partyjno-parlamentarną z nagłymi zwrotami akcji, deklaracjami utraty zaufania i zarzutami zdrady. Ubiegłotygodniowe głosowanie i uratowanie planów rządu przez opozycję może (choć wcale nie musi) być istotnym punktem na mapie przedwyborczych przetasowań i formowania kampanijnych narracji. A kto wie, czy nie będzie miało siły budowania legendy podobnej do tej, jaka towarzyszy do dziś niedoszłej debacie prezydenckiej w Końskich, o której w świecie politycznym wciąż usłyszeć można: "a gdyby Trzaskowski tam wtedy pojechał, toby te wybory wygrał….".
"Perspektywa Piaseckiego" to cykl, w którym publikujemy komentarze naszego dziennikarza Konrada Piaseckiego.
Kiedy w środowy poranek ujrzałem lekko pobladłego polityka opozycji, który, jeszcze niepewny i bazujący na pogłoskach, mówił "podobno Tusk kazał wstrzymywać się od głosu, jeśli poprawki padną", pomyślałem, że jak na zapowiedzi stworzenia jednolitego frontu opozycji, który ma przygotowany plan głosowania ustaw sądowych, to nie wygląda mi ani ten front na nadto zwarty, a ten plan - na nadto dogadany. I choć dziś nie sposób z absolutną pewnością ustalić, co w gronie czterech partii opozycji było ustalone "na twardo", a co miało być ustalane tuż przed głosowaniem, to ewidentnie nie poszło to wszystko tak, jak miało pójść i ku zdziwieniu wielu - w obliczu braku porozumienia wewnątrz obozu władzy - to wstrzymujące głosy części opozycji zdecydowały o tym, że ustawy sądowe nie wylądowały w koszu, a w Senacie.
To, co działo się w Sejmie, miało wymiar, od którego nieco już odwykliśmy. Oto na Wiejską, na paręnaście godzin, znów wróciła w miarę normalna gra parlamentarna. Nic nie było pewne, każdy rozgrywał jakąś partię, a linie podziałów nie biegły wzdłuż tradycyjnej barykady, tylko krzyżowały się i budowały nieoczekiwane sojusze. Po raz pierwszy od dawna w Sejmie więcej było, zwłaszcza w KO, pragmatyzmu i chłodnej kalkulacji niż namiętnego sejmikowania i operowania argumentacją z arsenału czerni-bieli, demokracji-autorytaryzmu czy sądów wolnych vs sądów pisowskich. I to właśnie przede wszystkim owa chłodna kalkulacja kazała większej części opozycji zejść z linii strzału i ustawić się w pozycji tych, którzy nie są głównym hamulcowym zdobywania pieniędzy.
Nie podejmuję się rozstrzygać, która z postaw - czy (przynajmniej pozornie) idealistyczno-fundamentalistyczna Polski 2050 i pojedynczych posłów Lewicy i KO czy też pragmatyczno-świętospokojne podejście pozostałej części opozycji - była taktycznie, a zwłaszcza moralnie słuszna. Bo dylemat był to nie lada. I każde jego rozwiązanie miało tyleż atutów, co słabości. Nie sposób jednak nie dostrzec, że całą tę historię można było z punktu widzenia opozycji załatwiać inaczej i strategiczne decyzje podejmować na początku gry, a nie na pięć minut przed jej zakończeniem. Gdyby opozycja, miast pomstować na ustawę, głosić wszem i wobec, że ta jest niekonstytucyjna i że się jej nie podoba, od początku przekonywała, że to, co przywiózł Szynkowski vel Sęk z Brukseli, to biała flaga i porażka obozu rządzącego, że test niezawisłości jest spełnieniem postulatów środowisk sędziowskich i wielkim ich sukcesem i że, choć NSA w roli sądu dyscyplinarnego jest co najmniej kontrowersyjny, ale do przyjęcia, to wstrzymanie się od głosu wyglądałoby zupełnie inaczej. Jeśli natomiast skalkulowałaby, że jakakolwiek pomoc w zdobyciu pieniędzy na KPO jest strzelaniem sobie w stopę, a zatem (oczywiście z pieśnią na ustach o tym, że żadnego kompromisu w walce o praworządność być nie może), należy zrobić wszystko, by podzielony obóz władzy ustawy nie uchwalił - to należało konsekwentnie do tego zmierzać i dawać rządzącym tak twarde warunki poparcia, żeby ci musieli albo rzeczywiście ogłosić odwrót na całej linii, albo kolejny raz się przewrócić.
Tymczasem na ustawę narzekano i ją krytykowano, ale jak przyszło co do czego, to lęk przed staniem się tarczą strzelniczą dla machiny propagandowej władzy sprawił, że nie uchwaliwszy żadnej z poprawek, trzy z czterech partii wyciągnęły do rządzących i unijnych pieniędzy rękę i zdjęły – przynajmniej na to w tej chwili wygląda – wygodny dla opozycji temat nieudolności rządu w walce o KPO z agendy kampanijnej. To może być dla wszystkiego, co dziać się będzie przez najbliższych 10 miesięcy, ważny moment. Być może mający nielichy wpływ na wynik wyborów. Decyzja o zapaleniu przez opozycję zielonego światła dla KPO stanie się zapewne tematem licznych powyborczych debat o tym, czy warto było to zrobić i uniknąć na tym froncie podkładania pleców pod PiS-owski pręgierz, czy też był to błąd, bo Morawiecki et consortes zdobywszy pieniądze, ogłoszą własny sukces, a do opozycji i tak będą mieli takie lawiny pretensji, że jedna więcej, jedna mniej - i tak będzie bez znaczenia.
Pytaniem otwartym pozostaje wciąż to, czy ten sukces PiS rzeczywiście będzie miał okazję świętować. Bo choć z Brukseli dobiegają sygnały, że ta miałaby już ochotę zacząć wypłacać Polsce euro, to droga do nich nie będzie wcale taka łatwa. Raf jest jeszcze na horyzoncie co najmniej kilka. Senackie poprawki do ustawy zapewne zostaną przez, tym razem solidarny obóz władzy, odrzucone (choć gdyby ziobryści chcieli być bardzo makiaweliczni, to mogliby umyć ręce i wstrzymać się od głosu, co sprawiłoby, że do prezydenta trafiłaby ustawa będąca Andrzejowi Dudzie jeszcze bardziej nie w smak). Ale nawet ustawa w wersji pierwotnej doczekała się już wielu krytyk i ze strony samego prezydenta i, jeszcze mocniejszych, ze strony jego otoczenia. Na Krakowskim Przedmieściu dylemat "podpisać, nie podpisać" będzie dylematem gigantycznym. I choć trudno wyobrazić sobie Andrzeja Dudę w roli jedynego wstrzymującego przypływ pieniędzy, to niełatwo też przywołać obraz prezydenta, który powiedziawszy wszystko to, co powiedział, ustawę beztrosko podpisze. A że jeszcze jest do uchwalenia parę kamieni milowych, że zapał PiS-u do niektórych z nich jest marny, wszystko to trochę potrwa i nawet dziesięć miesięcy, jakie pozostały do wyborów nie musi wystarczyć, by Komisja Europejska wreszcie wyszeptała Polsce "tak" i wcisnęła, uruchamiający pierwszy przelew, klawisz enter.
Konrad Piasecki
Konrad Piasecki – dziennikarz radiowy i telewizyjny, historyk. Prowadził wywiady w radiu RMF FM w audycji "Kontrwywiad RMF" oraz w Radiu ZET w audycji "Gość Radia ZET". Przez 10 lat był gospodarzem programu "Piaskiem po oczach". W 2015 roku został "Dziennikarzem Roku" miesięcznika "Press". Na antenie TVN24 Konrad Piasecki prowadzi również programy "Rozmowa Piaseckiego" i "Kawa na ławę".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Mizerski/TVN