Polskie media publiczne wymagają rewolucji. Myślenie o nich musi zmienić się w sposób rewolucyjny. Trzeba wreszcie odpowiedzieć na pytanie: po co są media publiczne? Wszystko inne będzie łataniną, która prędzej czy później wyjdzie nam bokiem.
Teraz jest kryzys, ale się kiedyś skończy i boję się, że sprawa znowu przyschnie na całe lata. Holecka i Adamczyk znajdą sobie robotę. Przecież robotę znalazła Jakubowska, była nawet ministrem, a ostatnio przygarnęły ją media patriotyczne. Bo Polacy nie są pamiętliwi, a status gwiazdy to poważny kapitał. Łatwo się go przenosi z partii do partii a nawet z ustroju do ustroju. Wystarczy trochę sprytu, talent też się przydaje i wtedy, jak pokazuje przykład Wołoszańskiego, nawet współpraca z tzw. organami przestaje być przeszkodą w pomyślnej karierze dziennikarskiej.
Politycy zaś mają na co dzień na głowie sprawy ważniejsze niż media. Media są potrzebne, żeby wygrać kampanię wyborczą. Żeby do narodu trafiło to, co trafić powinno. W formie przystępnej, nie zniekształcone przez nadmiar filozofowania. Wolne słowo, starcie poglądów i debata to wymysł stosunkowo świeży, który przyszedł do głowy pięknoduchom, a zwykłym ludziom przypomina się w czasach kryzysu.
Sporządźmy listę najważniejszych potrzeb ludzkiej istoty. Wolne słowo albo się na niej nie zmieści, albo, jeśli lista będzie wystarczająco długa i wyczerpująca, znajdzie się dla wolnego słowa miejsce gdzieś na końcu. Człowiek musi być najedzony, mieć dach nad głową i chodzi też o to, żeby miał ciepło. Pamiętam czasy, kiedy rozmaici niepraktyczni idealiści zarzucali Donaldowi Tuskowi, że nie podejmuje niezbędnych reform, jest za mało ambitny. A Tusk odpowiadał, że rząd nie jest od reform, lecz od tego, żeby w kranie była ciepła woda.
Dokładnie nie pamiętam szczegółów tego sporu, ale pamiętam, że wąski praktycyzm i lekceważenie wyższych potrzeb narodu to był zarzut kierowany wobec ówczesnego premiera Donalda Tuska przez obóz "dobrej zmiany".
Tadeusz Mazowiecki, ze wszystkich premierów nowej Polski polityk zmagający się z najtrudniejszymi problemami, Urbana zmienił na Drawicza, troskę zaś o budowę ładu medialnego pozostawił swoim następcom, a sam zajął się granicą z Niemcami. Chodziło o to, żeby Niemcy ją uznali za nienaruszalną, a Rosjanie nie mogli nas szantażować mówiąc, że tylko oni nam tę granicę gwarantują.
Nie czynię Mazowieckiemu zarzutu z zajmowania się granicą. Zawsze są sprawy ważne i ważniejsze, a ład medialny może poczekać. Rozumiem, że Donald Tusk też nie ma łatwo, ale sądzę, że akurat dziś jest dobry moment, aby tej, zaniedbanej dotąd dziedzinie poświecić uwagę, a zmiany ograniczone do przywrócenia stanu istniejącego przed PiS-em uważam za niepokojący minimalizm i wygodnictwo. W istocie bowiem, w Polsce nigdy nie było mediów publicznych. Były media rządowe, które robiły władzy i społeczeństwu dobrze. A media publiczne nie są od tego. Media, także publiczne, przez swoje wścibstwo, władzy powinny utrudniać życie, zaś naród zmuszać do myślenia. Myśleć mało kto lubi, a na dodatek idiotami łatwiej rządzić. Wystarczy im muzyka disco polo i sylwester w Zakopanem. Na dumę narodową dobrze też robi sukces naszych chłopców w turnieju Czterech Skoczni.
Żeby spełniały swoją rolę media publiczne, wcale nie muszą być potężne i bogate. Co innego media wysługujące się władzy. Te muszą być potężne, bo symbolizują siłę swego dysponenta. Potwór z Woronicza jest wymownym symbolem tego rodzaju myślenia.
Mieszkałem sporo lat w USA. Nie oglądałem CNN, ani ABC. Program Donalda Trumpa nadawany przez NBC znałem jedynie ze słyszenia. Moją ulubioną telewizją był PBS i audycja News Hour. Jest to program informacyjny trwający godzinę. Ani PBS ani News Hour nie biły rekordów oglądalności. Oglądalność potrzebna jest reklamodawcom, a moim zdaniem dobra publiczna telewizja nie powinna mieć reklam, bo reklama to jest pokazywanie świata, który nie istnieje.
Wracając do News Hour. Dziennikarze związani z tym programem regularnie prowadzili debaty między kandydatami na prezydentów. Zarówno kandydaci jak i publiczność mieli do nich zaufanie, bo uważali ich za bezstronnych. To nie była telewizja o wielkiej widowni, to była telewizja oglądana przez widzów, którzy chcieli się dowiedzieć.
Sądzę, że na obecnym rządzie i parlamencie ciąży trudny obowiązek stworzenia czegoś podobnego w Polsce.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24