Wypowiedziano już miliony słów i tysiące opinii o śmierci królowej Elżbiety II, o nowym brytyjskim królu Karolu, o tradycji pogrzebów królewskich, o tradycji przekazania tronu następcy, o niepasujących do współczesnego świata rytuałach, jakie obserwujemy na ekranach telewizorów, patrząc na transmisje z Wielkiej Brytanii. Właściwie trudno mi wyobrazić sobie dodanie czegoś nowego do zalewu opinii i słów. Ale spróbuję.
W pierwszej reakcji na wieść o śmierci królowej powiedziałem w TVN24, że była łącznikiem z epoką, która dla nas jest już niebywale daleka. Wydaje nam się, że monarchini, której pierwszym premierem był Winston Churchill, należy do starego, minionego świata. Że nie może być żadną miarą współczesną mierzone połączenie ze światem Churchilla, Trumana, Eisenhowera, de Gaulle’a, żeby nie wspomnieć o politykach z totalitarnego świata komunistycznego, na czele z tyranem z Moskwy czy tyranem z Pekinu, albo marionetkami PRL w Warszawie.
Do tego spostrzeżenia, że świat z 1952-53 roku odszedł chyba bezpowrotnie do przeszłości nasuwa mi się jednak przekornie jeszcze jedna obserwacja: Elżbieta II to dla mnie była taka "aliancka" królowa. Już jako świadoma osoba przeżywała czas II wojny światowej i czas po II wojnie. Czas wojny to czas starcia dobra ze złem, czas wielkiej brytyjskiej solidarności narodowej w obliczu agresji III Rzeszy hitlerowskiej i czas wielkiej solidarności światowej. Doświadczenie wojny oznaczało ważną rewolucję społeczną w Wielkiej Brytanii. Wszyscy stali się równi w obliczu wielkiego zagrożenia, ale i zwykłej biedy i trudności codziennych, spowodowanych wojną. Zapominając o tej rewolucji brytyjskiej II połowy lat 40., nie da się zrozumieć, dlaczego sama Wielka Brytania, także monarchia, tak szybko się zaczęła unowocześniać.
"Aliancka" królowa
"Aliancka" królowa Elżbieta, także jej mąż książę Filip, widzieli powikłane polskie losy w czasie II wojny światowej i po 1945 r. Ojciec królowej Jerzy VI i jego żona darzyli Polaków wielkim szacunkiem. Sam król Jerzy miał zagrozić rządowi Wielkiej Brytanii, że nie weźmie udziału w defiladzie zwycięstwa w Londynie w 1946 roku, jeśli rząd zaprosi tylko władze komunistyczne na uroczystość, pomijając przywódców polskiej emigracji i elitę dowódczą Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Rząd pospiesznie zaprosił emigrantów polskich, ale emigracja zdecydowała się nie brać udziału w defiladzie. To – jak mówił mi w wywiadzie Jan Nowak Jeziorański – na dekady podzieliło polski Londyn. Nawiasem mówiąc, Elżbieta II wstępowała na tron w tym samym roku 1952, gdy właśnie Nowak Jeziorański uruchamiał Radio Wolna Europa – rozgłośnię, która walnie przyczyniła się do tego, że Polacy nie poddali się komunistycznej obróbce mózgów i taniej propagandzie.
"Aliancka" królowa, i jej mąż książę Filip, w latach 90-tych wracali do roli Polski i do sojuszu polsko-brytyjskiego podczas II wojny. Filip wziął udział w pogrzebie wawelskim generała Władysława Sikorskiego, Elżbieta na półwiecze zwycięstwa nad Niemcami nazistowskimi zaprosiła do Pałacu Buckingham Władysława Bartoszewskiego i wielu przywódców światowych. Bartoszewski wspominał, że dla królowej on, żołnierz Armii Krajowej, był właśnie "aliantem", żyjącym wciąż wtedy świadkiem II wojny. Królowa i jej mąż często gościli na uroczystościach rocznicowych, gdy wspominano aliancki wysiłek wojenny, choćby w Normandii w 1994 r. czy w okrągłe rocznicy Bitwy o Anglię. Elżbieta była także tą monarchinią, która zaprosiła do Wielkiej Brytanii w 1991 r. Lecha Wałęsę, pierwszego prezydenta III Rzeczpospolitej, powstałej po pokojowej rewolucji Solidarności. Warto pamiętać, że obecny król Karol III, jako następca tronu, także uczestniczył w uroczystościach wspomnienia udziału polskiego w II wojnie światowej. To także jeszcze taki trochę "aliancki" król, ale jego synowie już tak ugruntowanej wiedzy i pamięci o Polsce mogą nie mieć.
Patrząc na liczące setki lat tradycje i instytucje brytyjskie w momencie śmierci Elżbiety, jej pogrzebu i wstąpienia na tron Karola III, widzimy co oznacza ciągłość państwa, ciągłość historii. Dość powiedzieć, że poprzedniczka imienna Elżbiety II to Elżbieta I, która panowała w czasach Szekspira, gdy w Polsce kończyła się dynastia Jagiellonów i rozpoczynała się epoka królów elekcyjnych. Poprzednicy imienni Karola III to Karol II i Karol I, którzy panowali w XVII wieku, gdy w Rzeczpospolitej królami byli Wazowie, Michał Korybut czy Jan III Sobieski. To epoka znana nam z Trylogii i książek o Trzech Muszkieterach. Czy współczesna niepodległa Polska posiada jakiś pomost z tamtą Rzeczpospolitą? Jeśli w ogóle, to wątły, minimalny. Wychowani jesteśmy w państwie, które po dziejowych turbulencjach jeszcze długo będzie odtwarzać państwową ciągłość. W przypadku Wielkiej Brytanii ten związek i ciągłość z przeszłością jest namacalny i obecny w życiu państwowym.
Śmierć królowej i skomplikowane obyczaje zmiany panującego na tronie w Londynie nasuwają mi kolejne spostrzeżenia: wszystkim tym, którzy jako zwolennicy postępu czy nowoczesności, narzekają na przesyt tradycją, na skostniałe instytucje, wszyscy ci, którzy nie lubią zbyt często patrzeć w przeszłość i którzy, skądinąd często zasadnie podnoszą, że jedynie samo urodzenie w konkretnej rodzinie nie powinno gwarantować przywilejów i godności, odpowiadam, że ciągłość tradycji, czasem obyczaje rodem z filmów typu "Gra o Tron", a nie z realnego świata, tytuły, przysięgi, formalności, wcale nie muszą oznaczać sztucznego i ręcznego powstrzymywania przemian.
W tej samej Wielkiej Brytanii, w której panują owe rzekomo skostniałe obyczaje i przyzwyczajenia, narodziła się nowoczesna muzyka rozrywkowa, przygniatająca większość społeczeństwa stała się po prostu areligijna, kościoły chrześcijańskie – anglikański, katolicki czy metodystyczny – często politycznie sytuują swoje sympatie na lewicy, i odrzucają radykalny wolnorynkowy system rodem z ery premier Thatcher, nie mówiąc o tym, że politycy z Partii Konserwatywnej wspierają państwową służbę zdrowia, są zwolennikami zielonej transformacji i opowiedzieli się już dawno za małżeństwami homoseksualnymi a nawet adopcją dzieci przez pary homoseksualne. Ale to nie jedyna lekcja z tych dni, jakie przeżywa Anglia, Szkocja, Walia i Północna Irlandia. Patrząc na dostojeństwo, godność, ale przecież nienachalny patos żałoby po zmarłej królowej i dostojny rytuał objęcia tronu przez jej syna, widać jak na dłoni, że modny dzisiaj agresywny, wykluczający, taki kibolski pseudopatriotyzm, nacjonalistyczny i klerykalny rytuał polskiego "patriotyzmu", nie ma nic wspólnego z budowaniem dostojeństwa państwa, jego instytucji i świadomości obywatelskiej. Najczęściej jest to karykatura myślenia państwowego i patriotycznego. To są dwie zasadnicze sprzeczności.
Ja osobiście do monarchii mam stosunek w zasadzie obojętny, ale rzeczywiście trudno mi sobie wyobrazić, żeby Wielka Brytania stała się republiką. Łatwiej wyobrazić sobie, że Kanada czy Australia będzie republiką, ale Wielka Brytania? Chyba nie. Oczywiście jeśli przetrwa Wielka Brytania, czyli unia anglo-szkocka. Ma już ponad 300 lat i szczególnie wielu przeciwników w Szkocji. Ale nawet Szkocja, która wyjdzie z unii z Anglią, może pozostać monarchią i oba kraje połączy zwyczajna unia personalna.
Są jednak dwa wspomnienia o monarchii, które dla mnie są ważne. Jedno wiąże się z pamięcią o Elżbiecie. To było w czasach po stanie wojennym. W podręczniku do liceum, z którego uczyłem się języka angielskiego, był rozdział bodajże o Pałacu Buckingham. I nauczyciel na lekcji opowiadał o systemie brytyjskim, także o roli Elżbiety II i o księciu Karolu, wtedy żonatym z Dianą. Niby zwyczajna licealna lekcja. Ale jakaż to była w roku 1985 r. odtrutka na komunistyczny bełkot o zgniłym Zachodzie, o burżuazyjnej, czyli złej, demokracji. Jakaż to była odtrutka na lejący się z mediów partyjno-rządowych ciągły atak na Zachód, na tę okropną Wielką Brytanię i okropną premier Margaret Thatcher, która krytykowała rząd PRL Jaruzelskiego za zdławienie Solidarności i stłamszenie polskich aspiracji. Ta zwyczajna lekcja o brytyjskim systemie, uproszczona oczywiście, była kropelką drążącą mózgi, która pokazywała, że system wschodni, antyzachodni, nie jest niczym atrakcyjnym. I wtedy już padało nazwisko panującej od ponad 30 lat królowej Elżbiety II, już wtedy było to długo. I drugi moment, kiedy o monarchii brytyjskiej zacząłem myśleć inaczej, niż nakazywałaby partyjno-rządowa ortodoksja.
W II klasie liceum uczyliśmy się o rewolucji angielskiej, purytanach, Karolu I, Cromwellu, restauracji i wreszcie Wspaniałej Rewolucji. Jakiż to był przykład! Oto można bez rozlewu krwi, bez masakr, więzień, podbojów, obalić jeden ustrój i wynegocjować nadejście nowego. Wspaniała Rewolucja wprowadziła zasadę, że monarchia trwa, ale polityka realna przenosi się do Parlamentu. I to była już prosta, choć długa droga do pełnej demokracji oraz nowoczesnej polityki.
Walka polityczna, pojedynek na programy, kampanie wyborcze, ale państwo w osobie królowej/króla trwa nieustannie. Nie wolno naruszać jego fundamentów. Patrząc na trumnę królowej i nowego króla w Londynie czy Edynburgu, uświadamiamy sobie, że to są symbole państwowości. Tak, zwykli ułomni ludzie, z wszystkimi ludzkimi cechami. Ale to oni symbolizują państwo, dlatego istnieje rząd jego królewskiej mości, prokuratura koronna czy królewskie siły powietrzne i królewska marynarka wojenna. Słowo królewski rozumieć trzeba też jako państwo.
Jeśli na chwilę tak popatrzymy na królów i królowe w Londynie, to te rytuały i obrzędy nie będą wyglądać groteskowo, ale będą logiczną konsekwencją ciągłości i trwałości państwowości brytyjskiej. Tego akurat Polacy, którym historia co chwilę sprowadzała katastrofy, mogą Wyspiarzom zazdrościć. Ja w każdym razie nierzadko tego im zazdroszczę.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Reg Speller/Getty Images