Dodatkowy 1 tys. urzędników musi zatrudnić państwo, żeby sprawdzić oświadczenia mąjątkowe funkcjonariuszy publicznych - informuje "Życie warszawy".
Do Sejmu wpłynął właśnie projekt jednego ze sztandarowych postulatów PiS – ustawy o lustracji majątkowej funkcjonariuszy publicznych. PiS ma nadzieję, że w ten sposób ograniczy korupcję w państwie. Kontroli podlegać ma cały dorobek życia funkcjonariuszy, włącznie z tym przepisanym na żony, dzieci czy rodziców.
- Jestem za jawnością i kontrolowaniem majątków osób publicznych. Obawiam się tylko, że zaczniemy tu popadać w paranoję. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek. I nie wiem, czy w tej chwili pilniejsze nie byłoby poddanie dokładniejszej kontroli wydawania lekką ręką ogromnych publicznych pieniędzy – komentuje posłanka PO Ewa Więckowska z komisji finansów publicznych.
Lustracja majątkowa spowoduje rozrost i tak już ogromnego aparatu skarbowego. Obecnie zatrudnia on prawie 50 tys. osób. Na ich wynagrodzenia idzie z budżetu państwa ok. 2,8 mld zł - czytamy w dzienniku.
Do realizacji ustawy trzeba będzie stworzyć 962 dodatkowe etaty. Jak wylicza Ministerstwo Finansów, wydatki na ich wynagrodzenia to kwota rzędu 45 mln zł rocznie.
Lustracji majątkowej podlegać będzie ok. 300 tys. funkcjonariuszy publicznych. Analiza dokumentów jednej osoby trwa do 7 godzin. W sumie lustracja pochłonie więc 2,1 mln godzin, co po przeliczeniu daje 1312 etatów. Na szczęście, nie wszystkie trzeba stworzyć od nowa. Już dziś prześwietlaniem majątków najwyższych władz, parlamentarzystów i samorządowców zajmuje się ok. 350 urzędników, potrzeby redukują się więc do 962 etatów. Średnio na jednego pracownika skarbówki budżet wydaje 3,9 tys. zł miesięcznie.
Źródło: Życie Warszawy, PAP