Śmigłowiec próbował zejść, uderzył jednak w ziemię z dużą siłą i roztrzaskał się - wyryty lej ma ok. metra głębokości. Załoga nie miała szans na przeżycie - mówił na konferencji prasowej wiceszef MSWiA gen. Adam Rapacki. Przyczyny wypadku polskiej maszyny Straży Granicznej, w której zginęły trzy osoby, nie są na razie znane, bada je specjalna komisja.
W wypadku śmigłowca, który odbywał rutynowy lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy z Białegostoku do Mielnika, zginęło trzech funkcjonariuszy: doświadczony 49-letni pilot z wieloletnim stażem, nawigator - 35 lat i operator - 34 lata. Ich rodziny otrzymały już wsparcie psychologa, mają też dostać pomoc finansową.
Gen. Rapacki mówiąc o przyczynach katastrofy (doszło do niego po stronie białoruskiej, 200 metrów od polskiej granicy), podkreślał, że śmigłowiec był - po wypadku - w takim stanie, że załoga nie miała szans na przeżycie. Maszyna próbowała "zejść", ale – jak powiedział wiceszef MSWiA – nie udało się to jej, i uderzyła z dużą siłą.
- Za wcześnie, by mówić o przyczynach wypadku – zastrzegł gen. Rapacki. I dodał, że na miejscu pracuje grupa dochodzeniowo-śledcza na czele z białoruskim prokuratorem. Jedzie tam też specjalna komisja z Polski, która – współpracując ze stroną białoruską – zbada przyczyny katastrofy.
– Zwróciliśmy się do strony białoruskiej o jak najszybsze przeprowadzenie sekcji zwłok, żeby można było wydać ciała rodzinom – powiedział wiceszef MSWiA. I podkreślił, że strona białoruska "jest życzliwa, otwarta na współpracę i deklaruje wszelką pomoc".
Nie wiadomo, kiedy komisja zakończy prace. - Liczymy, że efekty będą znane szybko, zależy na tym nam i stronie białoruskiej - podkreślił gen. Rapacki.
I zapewniał, że śmigłowiec Kania był nowy – wyprodukowany w 2006 r. Nie był też przeciążony.
Wiadomo już, że do czasu wyjaśnienia przyczyn wypadku - pozostałe maszyny tego typu, które posiada Straż Graniczna - pozostaną "uziemione".
Wyczuli zapach nafty
Wcześniej rzecznik prasowy podlaskiej straży pożarnej Marcin Janowski powiedział tvn24.pl, że na ślad wraku trafili polscy pogranicznicy przeszukujący pas graniczny. Wyczuli zapach nafty lotniczej, którego źródło według ich oceny znajdowało się po białoruskiej stronie granicy.
Zaalarmowani przez Polaków Białorusini odnaleźli wrak śmigłowca Kania - leżał 200 metrów za polską granicą, na południowy wschód od rejonu pierwszych poszukiwań. Na miejsce natychmiast udali się polscy lekarze, którzy stwierdzili zgon trzech członków załogi.
Kilka godzin wcześniej Białorusini przeczesywali pas o szerokości kilometra po swojej stronie granicy, lecz na wysokości strażnic na odcinku Mielnik-Czeremcha nie znaleźli żadnych śladów.
Ostatni kontakt o 17.40
Informację o zaginięciu śmigłowca dostaliśmy na Kontakt TVN24. Z informacji przesłanych przez internautę wynikało, że helikopter spadł między miejscowością Klukowicze Kolonia a miejscowością Tokary w powiecie Siemiatycze, w województwie podlaskim.
Śmigłowiec wystartował o godzinie 15.15. Ostatni kontakt z załogą nawiązano o godz. 18. Później przyszedł sygnał od jednego z mieszkańców Klukowicz, który słyszał śmigłowiec, a później huk. Wiadomo, że po upadku maszyna nie zapaliła się.
We wskazanym przez świadka rejonie uczestnicy akcji poszukiwawczej nie natknęli się jednak na żadne ślady katastrofy.
Przeszkadzała mgła
Od ok. godziny 23 w akcji poszukiwawczej, ze względu na mgłę, nie brały już udziału śmigłowce. Wcześniej w akcji brał udział helikopter Nadbużańskiego Oddziału SG. Po godz. 21 z Warszawy wyleciał również śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, musiał jednak zawrócić.
Poszukiwania prowadzone były jedynie z ziemi - kawałek po kawałku przeczesywano tereny leśne i łąki. W poszukiwaniach brali udział m.in. strażacy, w tym ochotnicy - miejscowi, dobrze znający teren, a także funkcjonariusze SG, policja i wojsko, w sumie ok. 200 osób.
Wrak śmigłowca znaleziono w niedzielę w nocy o godz. 3.45.
Źródło: Kontakt TVN24, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/Podlaska Straż Graniczna