Co robić z nieodpowiedzialnymi turystami, którzy wychodzą w góry zupełnie nieprzygotowani albo co gorsze – pijani? TOPR i GOPR nie mają dzisiaj żadnych szans na wyegzekwowanie kosztów ich ratowania. A prawo pozostaje bezsilne - ocenia "Dziennik Polski".
Co roku Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe podejmuje co najmniej 300 interwencji na szlakach górskich. Gdyby tylko turyści wykazywali się większą wyobraźnią, większość nie byłaby konieczna.
– W tej chwili jest taka moda, że turysta idzie w góry z telefonem komórkowym i jeśli tylko poczuje się mniej pewnie, to dzwoni po TOPR – mówi Adam Marasek, zastępca kierownika TOPR. - Zdrowy rozsądek nakazywałby obciążanie kosztami akcji takich nieodpowiedzialnych turystów.
Jednak koszty, także te, których można by uniknąć ponosi GOPR. – Z ekspertyzy prawnej, którą otrzymaliśmy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, jasno wynika, że każdego poszkodowanego, bez względu na to, czy jest pijany czy trzeźwy, musimy ratować za darmo. Nie możemy za nasze akcje żądać pieniędzy od turystów, którzy nie zawsze postępują odpowiedzialnie – mówi Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.
Przykładów bezmyślności turystów nie brakuje. Po 14-godzinnej akcji poszukiwawczej „toprowcy” przed kilkoma dniami odratowali wyziębionego warszawiaka, którego najprawdopodobniej „koledzy” zostawili na szlaku w okolicach Zawratu. Kilkadziesiąt tysięcy złotych kosztowało Jurajską Grupę GOPR kilkudniowe poszukiwanie 18-latki, której zaginięcie zgłosił zaniepokojony brakiem kontaktu ojciec. Okazało się, że dziewczyna spędzała czas ze swoim chłopakiem i nic nie wiedziała o poszukiwaniach. Koszty ściągania 30-latka z Bytomia, który uległ wypadkowi schodząc z Orlej Perci oszacowano „tylko” na 6 tys. zł.
Źródło: Dziennik Polski