"HORYZONT STAWISKIEGO"

Co zwiastuje wojna na Kaukazie? Kłopoty Rosji?

Władimir Putin jest przywódcą Rosji od ponad 20 lat
Władze Górskiego Karabachu: kolejnych 51 żołnierzy zginęło w walkach z wojskami Azerbejdżanu
Źródło: Reuters

Felieton redaktora naczelnego TVN24 BiS rozpoczyna cykl "Horyzont Stawiskiego"

O wojnie między Armenią i Azerbejdżanem o Górski Karabach napisano i powiedziano już bardzo wiele. O możliwych powodach wznowienia walk, o scenariuszach na najbliższą i dalszą przyszłość, wypowiadali się różni eksperci, znawcy kaukaskiej mozaiki narodowościowej, znawcy geopolityki tamtego regionu, który jest na styku wpływów Rosji, Zachodu, Turcji i Iranu. Nie zamierzam wchodzić w zawody z tymi ekspertami, nurtuje mnie natomiast od kilku dni następujące pytanie: zapowiedzią jakich wielkich wydarzeń i procesów może być nowa kampania zbrojna w Górskim Karabachu? Czy to jedynie krwawa lokalna wojenka, czy symptom czegoś znacznie bardziej znaczącego ?

Słuchaj także: Horyzont Stawiskiego

Pamiętam jak dziś, kiedy w 1988 roku po raz pierwszy usłyszałem o Nagornym Karabachu, jak mawiano wtedy. Doniesienia o walkach i rzeziach na Kaukazie zaczęły pojawiać się także w telewizji, radiu i prasie, kontrolowanych przez partię komunistyczną w Polsce. To świadczyło o powadze sytuacji. Ze zdumieniem dowiadywaliśmy się wtedy, że w Związku Sowieckim możliwa jest wojna między dwoma republikami i dwoma narodami. Na pewno zabrzmi to dzisiaj cynicznie i nie na miejscu, ale konflikt zbrojny w ZSSR witaliśmy w Polsce z wielką nadzieją. Czuliśmy, że ten rozległy sowiecki imperialny kolos zaczyna dusić się pod ciężarem własnych słabości. Moskiewskie centrum, z którego wychodziły sygnały o konieczności reform państwa i ustroju sowieckiego, uruchomiwszy proces zmian, wprowadzając większą chyba jawność życia publicznego niż w dzisiejszej putinowskiej Rosji, traciło możliwość sterowania wydarzeniami na obrzeżach wielkiego państwa. Wojna dwóch narodów – Ormian i Azerów – była dla nas zwiastunem początku końca imperium sowieckiego. Natychmiast obudziły się w Polsce nadzieje, że sowieckie państwo zacznie się szybko pruć po szwach narodowych. Mit o "związku" narodów, zrzeszonych w "dobrowolnej" federacji pękał błyskawicznie. Wojna o Nagorno-Karabach stała się jednym z gwoździ do trumny imperium. Z dzisiejszej perspektywy widać, że był to jeden z pierwszych, najbardziej doniosłych sygnałów, że Moskwa nie tylko traci z każdym miesiącem siły do kontrolowania takich krajów, jak Polska, ale że również jej kontrola nad terytorium własnego państwa zaczyna zanikać.

Aktualnie czytasz: Co zwiastuje wojna na Kaukazie? Kłopoty Rosji?

Walki na Kaukazie rzeczywiście zapoczątkowały implozję państwa, stworzonego przez bolszewików. Kolejne narody, posiadające "republiki" w ramach Związku Socjalistycznych Sowieckich Republik zaczynały domagać się już nie tylko większej autonomii, ale wręcz uznania przez Moskwę, że są od dekad okupowane przez ZSSR i że w żadnym razie nie znalazły się dobrowolnie w składzie związku. W sierpniu 1988 roku Litwini, Łotysze i Estończycy upomnieli się o uznanie, że ich państwa w 1940 roku zostały anektowane przez Stalina. Wiosną 1989 roku krwawo stłumione zostały przez sowieckich żołnierzy demonstracje niepodległościowe w Gruzji, co tylko wzmocniło determinację Gruzinów, aby odrywać się od dominacji sowieckiej. W początku 1990 roku najodważniejsza była Litwa, która po prostu ogłosiła niepodległość, przywracając przedwojenną nazwę państwa, konstytucję i symbole. Kilkanaście miesięcy potem o suwerenność jeszcze w ramach Związku Sowieckiego upomniała się Ukraina. Prawdziwą rewolucją stały się żądania Rosyjskiej Republiki Federacyjnej, aby to Rosja i Rosjanie uzyskali niezależność, także w ramach konającego ZSSR. Na czele ruchu emancypacyjnego samej Rosji stanął Borys Jelcyn. Po sierpniowym puczu w 1991 roku w Moskwie, gdy grupa twardogłowych aparatczyków próbowała powstrzymać upadek komunizmu i imperium, konstrukcja sowieckiego państwa "związkowego" rozsypała się jak domek z kart. Powstały niepodległe państwa w miejsce narodowościowych republik sowieckich. Już w 1991 roku nawet sama Rosja zaczęła mierzyć się z perspektywą rozpadu, gdy kaukaska Czeczenia ogłosiła oderwanie się od Federacji Rosyjskiej. Kilka lat później w dwóch wojnach Moskwa krwawo spacyfikowała czeczeński bunt.

Po dekadzie od upadku ZSSR Władimir Putin, budujący konsekwentnie pozycję nowego autokraty Rosji, zapowiedział konsolidację państwa i, wzorem carów moskiewskich, "zbieranie ziem postsowieckich". W latach 2007/2008 ogłosił Zachodowi, że czuje się uprawniony do panowania nad obszarem postsowieckim i nie życzy sobie, aby którekolwiek państwo, powstałe po upadku ZSSR, dołączyło do zachodnich sojuszy. Moskwa z zaciśniętymi zębami pogodziła się jedynie z wejściem Litwy, Łotwy i Estonii do Unii Europejskiej i NATO. Ale już w przypadku Gruzji rozpoczęła wojnę w imię zablokowania zachodniego kursu tego kraju, a w przypadku Ukrainy ogłosiła wręcz, że traktuje to państwo jako sezonowe i nie godzi się nie tylko z jego kursem prozachodnim, ale wręcz z jego niepodległością. Putin potwierdza to od 2014 roku zbrojnie atakując Ukrainę, anektując Krym i szantażując ukraińskie państwo i naród.

Rok 2020 może wszystko zmienić. Najpierw kłamstwa i zaniechania Putina i jego administracji w sprawie nowej choroby zniechęciły wielu Rosjan do reżimu, potem bezceremonialne odwołał gubernatora w Kraju Chabarowskim, wywołując wielomiesięczne protesty. W sierpniu wsparł dyktatora Białorusi Łukaszenkę, który walczy z własnym narodem, odmawiając Białorusinom prawa do wolnych wyborów. Próba otrucia rosyjskiego opozycjonisty numer 1 Nawalnego i perfidne kłamstwa na ten temat, pokazały jak na dłoni, nawet tym, którzy "czuli miętę do Putina", jak bezwzględnym i okrutnym jest graczem.

Aktualnie czytasz: Co zwiastuje wojna na Kaukazie? Kłopoty Rosji?

Ale nagle wszystko może się zacząć sypać. Dziennikarz "New York Timesa" Anton Troianovski ocenia właśnie, że seria kryzysów na granicach zewnętrznych Rosji – od Białorusi, przez Kirgistan, gdzie opozycja ma wielkie szanse na obalenie wspieranego przez Putina dyktatora, aż po Górski Karabach, gdzie bliska Moskwie Armenia walczy z Azerbejdżanem, zwiastować może stanowić kres marzeń Putina o konsolidacji rosyjskiej hegemonii w postsowieckiej strefie. Właśnie ta hegemonia jest głównym argumentem Rosji na rzecz zasiadania w gronie supermocarstw. Ani nie broń nuklearna, która nie ma znaczenia w rozwiązywaniu problemów lokalnych, ani nie słabnąca, anachroniczna i objęta sankcjami Zachodu gospodarka Rosji nie predestynują do takiego statusu. Widząc łańcuch kryzysów, "New York Times" dostrzega możliwy zmierzch imperialnych ambicji Putina i współczesnej Rosji.

Jeśli prestiżowy dziennik amerykański się nie myli, to za jakiś czas może się okazać, że niezależnie od uwarunkowań regionalnych na Kaukazie, walki i rozlew krwi między Ormianami a Azerami znowu będzie zapowiedzią większych, głębszych procesów. Niezależnie od koronawirusa i kłopotów ekonomicznych w Polsce i UE, musimy je dobrze rozpoznać. Nie wolno dać się zaskoczyć.

Czytaj także: