Na lekcji ktoś wyświetlił uczniom film porno, w innej wirtualnej klasie nauczycielka musiała słuchać brutalnych wyzwisk, a jeszcze innej ktoś dla żartu ustawił obraźliwy nick. – Nauczyciele wstydzą się o tym mówić, ale takie zjawiska stają się coraz bardziej powszechne. Ich uczono, jak dyscyplinować uczniów w klasie, nie w sieci – mówi Maciej Broniarz z Uniwersytetu Warszawskiego.
Spróbujcie sobie wyobrazić taką sytuację: szkoła podstawowa, ósma klasa, matematyka. Nagle w połowie lekcji do sali wchodzi dwadzieścia obcych osób w maskach. Trudno określić, ile mają lat, jakiej są płci i skąd się właściwie wzięli. Ktoś na tablicy multimedialnej odpala film pornograficzny, inny wyzywa wulgarnie nauczyciela, kolejny wywraca ławki i żartuje z uczniów. Po kwadransie wychodzą z zajęć jakby nigdy nic i ślad właściwie po nich znika.
W prawdziwej szkole mało prawdopodobne, w zdalnej to nowa zmora nauczycieli.
Podobna historia spotkała Katarzynę, anglistkę z Warszawy, która uczy w niepublicznej podstawówce i liceum. – Dziś jedna z moich lekcji z piątą klasą się nie odbyła, ponieważ na sesji na Zoomie (jeden z programów do wideokonferencji - red.) pojawiło się kilkadziesiąt obcych osób, wulgarny język i treści pornograficzne – opowiadała mi kilka dni temu.
Mogła tylko wyłączyć komputer
Tego samego dnia niemal bliźniaczą historię w szkole podstawowej w Przechlewie na Pomorzu opisało Radio Gdańsk. Tam na zdalnej lekcji fizyki dla siódmoklasistów zamiast wzorów na ekranach komputerów też miały pojawić się erotyczne zdjęcia i filmy. Zestresowanej nauczycielce – po wiadomościach od uczniów i rodziców - udało się przerwać transmisję niepożądanych treści, dopiero wyłączając komputer.
- Na lekcji z licealistami już tego problemu nie miałam – opowiada Katarzyna. – Wprawdzie pojawiła się osoba o nieznanym mi loginie, ale zapytana kim jest, znikła. Wygląda na to, że cała sytuacja jest związana z tym, jak piątoklasiści korzystają z internetu. Koniec końców wychodzi na to, że dzieci w sieci nie są tak bezpieczne, jak byśmy chcieli. Takie rzeczy się dzieją i to jest trudne dla nauczycieli. Nikt nas do tego nie przygotował - mówi.
I dodaje: - Nauczane zdalnie dzieci nie są bezpieczne. Nie dlatego, że nauczyciele są nieodpowiedzialni. Tylko dlatego, że nie ma rządowych platform edukacyjnych i nie było odpowiednich szkoleń.
Po "włamaniu na lekcje" Katarzyna szybko dowiedziała się, jak zabezpieczać swoje sesje w programie do łączeń wideo z uczniami.
Nauczyciele się wstydzą
Maciej Broniarz, kierownik Działu Sieci Komputerowych Uniwersytetu Warszawskiego wraz z innymi pracownikami uczelni, gdy tylko zawieszono naukę w szkołach, zaczął udzielać porad nauczycielom, którzy musieli przestawić się na zdalne nauczanie. Informatycy z UW przygotowują im poradniki dotyczące najpopularniejszych aplikacji do nauki, pomagają stawiać szkolne sieci, radzą, jak się zabezpieczyć przed niepożądanymi gośćmi na lekcjach.
- Tylko w zeszłym tygodniu ok. 60 nauczycieli z różnych zakątków Polski napisało mi, że miało problem z niewłaściwymi treściami czy innymi rodzajami "ataków" na ich lekcje – mówi Broniarz. – Może się wydawać, że to mało, ale każdy taki nauczyciel ma kilka klas, w każdej 20-30 uczniów, więc ten problem dotyka bardzo wielu dzieci. A ja mówię tylko o przykładach, które zgłoszono do mnie. Z pewnością jest ich znacznie więcej – dodaje.
Patostreamerzy wyczuli krew
Broniarz uważa, że obecna sytuacja to pochodna dwóch zjawisk. Z jednej strony tzw. patostreamingu, czyli publikowania w sieci obscenicznych filmów, które są popularne wśród młodzieży. Z drugiej - niskiego poziomu kompetencji cyfrowych nauczycieli.
- Patostreamerzy wyczuli krew. W ich rozumieniu, atakując nauczycieli na zdalnych lekcjach, robią coś zabawnego. Czasem sami uczniowie piszą do nich w stylu: "a może wpadniecie na lekcje do nas?". I to się nakręca – mówi Broniarz. – Mało prawdopodobne, żeby coś takiego działo się w klasie naprawdę, bo do polskiej szkoły postronnej osobie bardzo trudno wejść. W internecie jest inaczej – dodaje.
Oprócz uczniów, którzy przekazują dalej linki do lekcji online, często same szkoły także wystawiają się na "ataki", np. publikując je na swoich profilach na Facebooku czy stronach internetowych. Jeśli te kanały nie zostaną odpowiednio zabezpieczone, w takiej lekcji udział może wziąć każdy.
– I tak patostreamer widzi: "o, tu jest jakaś lekcja, to wbijam" – mówi Broniarz. I dodaje: - A uczniowie, którzy widzą nieporadność nauczycieli, nie wiedzących jak ich zdyscyplinować, wykorzystują sytuację. Nauczyciele w środowisku cyfrowym często są na przegranej pozycji. Widziałem na przykład lekcję na Messengerze, gdzie uczniowie zmienili imię i nazwisko nauczycielki na obraźliwą ksywkę, a ona nie wiedziała jak to przestawić. W wielu podobnych przypadkach nauczyciel nawet nie ma, jak ustalić, kto mu robi te "śmieszne rzeczy".
Zdaniem Broniarza problem będzie narastał. – To ważne, by o nim głośno mówić, bo nauczyciele wstydzą się przyznać, że coś takiego im się dzieje. A kiedy milczymy, to oni nie wiedzą, jak sobie z tym radzić i gdzie szukać pomocy – zauważa.
Głos ma ten, kto wirtualnie podnosi rękę
Broniarz przypomina, że w narzędziach przeznaczonych specjalnie do telespotkań łatwiej się przed takimi sytuacjami zabezpieczyć. Na przykład na lekcję mogą wejść osoby tylko o zaakceptowanych wcześniej adresach e-mail, a nauczyciel może wyciszyć mikrofony wszystkim uczniom i dawać głos tylko tym, którzy podniosą wirtualnie rękę.
- Robienie głupich rzeczy w szkole zwykle wiąże się z sankcjami, w sieci bywa o to trudniej – mówi Broniarz. – Dodatkowym problemem jest to, że zaciera się granica prywatności między uczniami i nauczycielami. Dlaczego my na uczelni nie mamy takiego problemu? Bo byliśmy lepiej przygotowani, jesteśmy w stanie rozliczyć każdego słuchacza z imienia i nazwiska, to rozwiązuje problem. Powiedziałbym, że jest nawet mniej śmieszkowania i cwaniakowania niż na tradycyjnym wykładzie. Bo na 300-osobowym wykładzie, gdy słyszysz głupi żart rzucony pod nosem, nie wiesz, kto to powiedział. W internecie wiemy – dodaje.
Broniarz zauważa, że problemu nie należy bagatelizować, zwłaszcza teraz, gdy zdalna edukacja stale się wydłuża. Aktualnie lekcje w szkołach zawieszone są co najmniej do 26 kwietnia, a już wiadomo, że nie jest to ostateczna data. – Nie można mówić, że jakoś to będzie i trzeba przeczekać – mówi informatyk.
Cyfrowi tubylcy atakują
O tym, że w czasie nauczania zdalnego nauczyciele też padają ofiarami przemocy w sieci wiedzą w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara.
Zuzanna Rudzińska-Bluszcz, główna koordynatorka ds. strategicznych postępowań sądowych w Biurze RPO poinformowała "Głos Nauczycielski", że Bodnar już zajmuje się tematem, a jego zespół pracuje nad poradnikiem dla nauczycieli.
- Ofiarami przemocy w sieci stali się także dorośli, nauczyciele, którzy są wychowawcami uczniów – zauważa Rudzńska-Bluszcz. - Gdy zajęcia przenoszą się do rzeczywistości wirtualnej tubylcy cyfrowi, czyli to pokolenie młodzieży, które "urodziło się" z internetem - w jakiejś znikomej części, ale jednak – stają się oprawcami nauczycieli. Używam bardzo mocnego słowa "oprawcy", ale przykłady rajdowania lekcji (wchodzenie na nie przez nieupoważnionych internautów i zalewanie ich komentarzami - red.), które widziałam na YouTube jeżą włosy na głowie - dodaje.
W poradniku mają znaleźć się informacje o prawach, jakie mają nauczyciele prowadzący zajęcia online np. ochronie danych osobowych i wizerunku, a także informacje o tym, jak uchronić się przed nagraniem i później jego bezprawnym wykorzystaniem.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock