Dlaczego konferencja Zbigniewa Ziobry mogła mieć opłakane skutki dla śledztwa po tragedii na A1? Dlaczego Sebastian M. nie został zatrzymany tuż po wypadku, w którym zginęła trzyosobowa rodzina? Niemal rok po tragedii o swoich ustaleniach zgodził się opowiedzieć Krzysztof Wiernicki, prokurator prowadzący śledztwo. Rozmawialiśmy też z pełnomocnikiem rodzin ofiar o tym, dlaczego coraz mniej wierzą w to, że sprawiedliwości stanie się zadość.
To jedna z najgłośniejszych tragedii ostatnich lat. 16 września 2023 roku rozpędzone bmw kierowane przez łódzkiego biznesmena Sebastiana M. uderzyło z olbrzymią siłą w osobową kię, w której jechała trzyosobowa rodzina wracająca znad morza do domu - małżeństwo i pięcioletni syn. Ich auto stanęło w płomieniach, wszyscy zginęli.
Niedługo od tego koszmaru minie rok, a sprawca - łódzki biznesmen Sebastian M. - dalej jest na wolności w Dubaju. Dlaczego tak się stało i z czyjej winy?
Plan, który nie wypalił
Sposób wyjaśniania tragedii na A1 od pierwszych dni budził olbrzymie emocje. Po pierwsze, ze względu na rozmiar tragedii i przerażający pożar. Po drugie, ze względu na bardzo zdawkowe i rozmijające się z rzeczywistością komunikaty policji.
Od razu po wypadku było bowiem wiadomo, że w kolizji brały udział dwa samochody. Służby zostały wezwane na miejsce przez zainstalowany w bmw Sebastiana M. automatyczny system e-call. Biznesmen i jego dwóch pasażerów zostali zbadani przez ratowników, przesłuchani przez policję, dmuchali w alkomat (M. był trzeźwy).
Kilka godzin po wypadku do sieci trafiło nagranie, na którym można było zobaczyć przebieg zdarzenia. Zatłoczona autostrada, bardzo blisko jadące siebie auta i nagle wybuch płomieni. Tymczasem pierwsze komunikaty policji, przekazywane mediom dzień po wypadku, mówią o samochodzie osobowym kia, który "uderzył w bariery na autostradzie A1". Nie wspominają w ogóle o bmw.
Szybko w sieci pojawiły się komentarze, że Sebastian M. ma plecy w policji, która starała się - jak oceniano - zamieść sprawę pod dywan (ostateczne nie potwierdziły się żadne doniesienia o domniemanych koneksjach Sebastiana M. z łódzkimi policjantami).
Sprawa żyła swoim życiem, tym bardziej że kierowca bmw nie został zatrzymany po wypadku. Dlaczego? Kiedy pytamy o to Krzysztofa Wiernickiego, prokuratora prowadzącego śledztwo, słyszymy, że na tamtym etapie nie wydawało się to konieczne. - Chciałbym zaznaczyć, że posiłkując się dwudziestoletnim doświadczeniem, nie dostrzegam w tym wypadku błędu. Sebastian M. nie został zatrzymany z kilku powodów - mówi prokurator.
Po pierwsze - jak wskazuje prokurator Wiernicki - tuż po wypadku nie było jasne, z czyjej winy do niego doszło.
- Policja i prokurator wykonywali czynności w miejscu tragedii. Sebastian M., który został wtedy przesłuchany, przedstawił wersję zdarzeń wskazującą na winę kierującego samochodem kia. Trzeba było to zweryfikować. Dodatkowo kierowca bmw był trzeźwy, nie był pod wpływem substancji psychoaktywnych, co wykazało badanie krwi - wylicza prokurator.
Śledczy byli przekonani, że M. nie będzie uciekać - po pierwsze dlatego, że nie miał wcześniej problemów prawnych i miał stały adres zamieszkania. Po drugie dlatego, że - przynajmniej do pewnego momentu - współpracował z organami ścigania. Prokuratorzy zbierali więc informacje i planowali zatrzymać Sebastiana M., kiedy będą już mieć twarde dowody na to, że przedstawiona przez biznesmena wersja nie jest prawdziwa.
Czemu jednak ten plan nie wypalił?
Konferencja i ucieczka
Kiedy prokuratorzy gromadzili dowody, wokół sprawy narastało coraz więcej plotek i domysłów. Sprawa zaczęła mieć zabarwienie polityczne - interpelacje do resortu spraw wewnętrznych wysłała ówczesna posłanka PO Hanna Gil-Piątek. O koszmarze na A1 i fali wątpliwości pisały nawet międzynarodowe portale. Jedenaście dni po wypadku z coraz większym kryzysem wizerunkowym osobiście próbuje poradzić sobie Zbigniew Ziobro.
Prokurator generalny zorganizował konferencję prasową, podczas której ujawnił materiały dowodowe, które prokurator Wiernicki próbował trzymać w tajemnicy do momentu zatrzymania Sebastiana M. Zbigniew Ziobro informował publicznie o tym, że bmw kierowane przez Sebastiana M. pędziło "co najmniej 253 km/h".
- Upublicznienie takich informacji na początkowym etapie nie przysłużyło się temu postępowaniu. W momencie konferencji Sebastian M. przebywał w Niemczech, gdzie pojechał w interesach - zaznacza prokurator. - Niewykluczone, że gdyby nie ta konferencja, wróciłby do kraju, gdzie mógłby zostać zatrzymany. Uniknęlibyśmy całej sytuacji związanej z procedurą ekstradycyjną - dodaje.
"Zdecydowane utrudnienie"
Prokurator odpowiedzialny za śledztwo w sprawie koszmaru na A1 przypomina, że 28 stycznia 2016 roku, czyli już za czasów Zbigniewa Ziobry, zmieniono prawo o prokuraturze w taki sposób, że prokurator krajowy i prokuratorzy przełożeni mogli bez zgody, a nawet przy wyraźnym sprzeciwie prokuratora odpowiedzialnego za śledztwo ujawniać materiały dowodowe.
- W świetle prawa można było zatem ujawnić kluczowe ustalenia publicznie, ale to w żaden sposób nie zmienia faktu, że naprawdę utrudniło to zdecydowanie prowadzenie tego śledztwa - zaznacza rozmówca tvn24.pl.
Wiara powoli umiera
Mecenas Łukasz Kowalski jest pełnomocnikiem rodzin ofiar tragedii na A1. W rozmowie z tvn24.pl zaznacza, że - jego zdaniem - Sebastian M. powinien zostać zatrzymany tuż po tragedii. Dlatego nie zgadza się z argumentacją podnoszoną przez prokuraturę.
- Mówimy o kierowcy samochodu, który brał udział w potwornym koszmarze - żywcem spłonęła trzyosobowa rodzina. W obliczu tragedii o tak dużej skali nie sposób akceptować argumentów o tym, że był trzeźwy i przedstawiał swoją wersję zdarzeń. Wystarczyło go początkowo zatrzymać na 48 godzin. Z perspektywy czasu wiemy już, że takie działanie uniemożliwiłoby ucieczkę - zaznacza mec. Kowalski.
Mec. Kowalski zażalił się też na decyzję prokuratury, która w sierpniu zadecydowała, że nie będzie dłużej zajmowała się tym, czy policjanci pracujący na miejscu wypadku dopuścili się niedopełnienia obowiązków.
Prawnik zaznacza, że bliscy ofiar mają coraz mniejszą nadzieję na to, że Sebastian M. kiedykolwiek odpowie za to, co zrobił.
- Kiedy Sebastian M. został zatrzymany 4 października w Dubaju wszyscy byliśmy przekonani, że sprawiedliwość go dopadnie. Teraz to przekonanie jest coraz mniejsze - przyznaje prawnik.
Wskazuje, że od 11 miesięcy trwa procedura ekstradycyjna i wciąż nikt nie wie, kiedy się zakończy.
Czytaj też: Zginęła trzyosobowa rodzina, kierowca uciekł do Dubaju. Koniec śledztwa w sprawie policjantów
Pytania bez odpowiedzi
Mec. Kowalski wskazuje, że w kwietniu 2024 roku prokuratura otrzymała od powołanego biegłego rekonstrukcję wypadku.
- Wiem, że w lipcu przedstawiciele polskiego resortu sprawiedliwości i prokuratury krajowej spotkali się ze stroną emiracką w Abu Dhabi w sprawie Sebastiana M., której przedstawiono przetłumaczoną treść ekspertyz i przygotowanych rekonstrukcji - opowiada pełnomocnik rodzin ofiar.
Zaznacza, że polska delegacja w imieniu mec. Kowalskiego i jego klientów zadała pytania o to, jak długo może jeszcze trwać proces ekstradycyjny.
- Konkretów nie ma w ogóle. Może to trwać tydzień, miesiąc albo rok. Zjednoczone Emiraty Arabskie od wielu miesięcy przekazują ten sam komunikat: że postępowanie ekstradycyjne trwa. A Sebastian M. jest na wolności i cieszy się słońcem pod palmami - mówi prawnik.
"Wina jest jednoznaczna"
Prokurator Krzysztof Wiernicki nie chce w szczegółach opowiadać o tym, jaki był dokładnie przebieg wypadku. Zaznacza jednak, że "kierowca kii w żaden sposób nie przyczynił się do tragedii".
- Kierujący tym pojazdem jechał w sposób właściwy i prawidłowy. Wiemy to nie tylko dzięki nagraniom z miejsca wypadku, ale także zapisom rejestratorów znajdujących się zarówno w bmw, jak i samochodzie marki Kia - zaznacza rozmówca tvn24.pl.
***
Sebastianowi M. grozi do ośmiu lat więzienia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: KP PSP w Piotrkowie Trybunalskim