W ostatnim czasie funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Policji sprawdzali, czy były jakieś relacje rodzinne lub towarzyskie pomiędzy ściganym listem gończym Sebastianem Majtczakiem i funkcjonariuszami policji - ustalił reporter śledczy tvn24.pl Robert Zieliński. Analiza objęła między innymi połączenia telefoniczne policjantów pracujących na miejscu, przy sprawie i ich przełożonych. W tej sprawie wydała oświadczenie także łódzka policja.
Od piątku ścigany listem gończym jest 32-letni Sebastian Majtczak z Łodzi, który 16 września tego roku siedział za kierownicą czarnego bmw. Zderzył się z jadącym przed nim autem osobowym, w którym trzyosobowa rodzina wracała z urlopu nad morzem. Uderzony przez bmw samochód się zapalił; rodzice i ich pięcioletnie dziecko zginęli w płomieniach. Lakoniczne komunikaty formułowane po wypadku przez policję i prokuraturę sprawiły, że opinia publiczna obawiała się, że sprawa jest tuszowana.
W sieci pojawiły się nieoficjalne informacje w sprawie kierowcy bmw. Z części wynikało, że jest on krewnym wysoko postawionych funkcjonariuszy policji. W ostatnim czasie - jak wynika z nieoficjalnych ustaleń, do których dotarł nasz reporter Rober Zieliński - Biuro Spraw Wewnętrznych Policji poleciło sprawdzenie, czy poszukiwany listem gończym Sebastian Majtczak faktycznie ma jakieś związki z funkcjonariuszami. Sprawdzano relacje rodzinne i towarzyskie.
Analiza - jak ustaliliśmy - objęła między innymi wszystkie połączenia telefoniczne policjantów pracujących na miejscu wypadku oraz przy sprawie. Sprawdzano również ich przełożonych.
- Ostatecznie nie dopatrzono się żadnych związków - przekazuje Robert Zieliński.
Oświadczenie łódzkiej policji
W sobotę, dwa tygodnie po tragedii na A1, łódzka policja wydała oświadczenie. Zaznacza w nim, że "wbrew fałszywym informacjom, które krążą w internecie, kierowcą bmw nie był funkcjonariusz policji, czy też syn funkcjonariusza jakiejkolwiek służby".
Dalej policja podkreśla, że "nie był to również polityk czy inna osoba zajmująca stanowisko publiczne. Działamy w sposób transparentny". Dalej czytamy, że "dla policji oraz organów ścigania nie ma znaczenia status społeczny, zajmowane stanowisko czy wykonywany zawód uczestników zdarzenia drogowego".
Oświadczenie kończy się apelem o "nierozpowszechnianie plotek i niepotwierdzonych informacji".
Kierowca bmw zniknął
Skąd wzięło się oburzenie społeczne związane z tragedią na A1? Tuż po tragedii o tym, że zderzyły się dwa pojazdy i jeden z nich się zapalił, informowała straż pożarna. Komunikaty ze strony policji, której czynności były nadzorowane przez śledczych z Prokuratury Rejonowej w Piotrkowie Trybunalskim, były bardzo ogólne.
Śledczy z Piotrkowa również nie przekazywali opinii publicznej żadnych szczegółowych informacji. W komunikacie, który prokuratura wydała dwa dni po wypadku, nie było żadnej informacji o zderzeniu kii z bmw. W tym czasie w sieci był już film z wideorejestatora, który nagrał moment zderzenia obu pojazdów.
Informacja o bmw pojawiła się dopiero tydzień po wypadku - 23 września - w komunikacie łódzkiej policji. Wtedy w sieci już głośno było o "próbie zamiatania sprawy pod dywan". W środę, 27 września (11 dni po wypadku) na konferencji prasowej prokurator generalny Zbigniew Ziobro przekazał, że śledztwo będzie prowadziła Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie. Dodał przy tym, że - jak wynikało z rejestratora danych w bmw - auto jechało "co najmniej 253 km/h".
Dzień później pojawiła się informacja o tym, że prokuratura podjęła decyzję o przedstawieniu zarzutów. W piątek prokurator generalny Zbigniew Ziobro przekazał, że za kierowcą bmw wysłany został list gończy. Minister sprawiedliwości poinformował też o wdrożeniu procedur czerwonej noty Interpolu oraz europejskiego nakazu aresztowania.
Czytaj też: Mnożą się pytania w sprawie działań służb po wypadku na A1. Prokuratura szuka autorów nagrań
Działania wymiaru sprawiedliwości są krytykowane przez wielu ekspertów. Jednym z nich jest doktor Jonatan Hasiewicz, radca prawny i inżynier ruchu drogowego.
- Ten kierowca robił, co chciał, mógł manipulować okolicznościami sprawy, prowadzić jakieś nieformalne rozmowy. W takich sytuacjach, kiedy mamy do czynienia z tak tragicznym wypadkiem, zasadniczo stosuje się tymczasowe aresztowanie przynajmniej na trzy miesiące na etapie postępowania przygotowawczego - podkreśla dr Hasiewicz.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: KP PSP w Piotrkowie Trybunalskim