Policjanci codziennie nanoszą nowe punkty na mapę, która już po raz piąty ma przypominać, że w czasie wakacji na drogach regularnie dochodzi do tragedii. Do wtorku zaznaczono miejsca, gdzie zginęło już 19 osób, chociaż wakacje trwają ledwie od soboty. - Bardzo chciałbym, żeby było inaczej, ale trudno mieć złudzenia. Do końca sierpnia mapa zaczerni się od tragedii - mówi inspektor Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji.
To były pierwsze godziny wakacji. Przed godziną 2 w nocy na drodze wojewódzkiej w pobliżu Zakrzewia (woj. mazowieckie) zginął 20-letni kierowca. Jego auto wypadło z drogi i dachowało.
Niedługo potem na drodze między Wałczem a Czaplinkiem (woj. zachodniopomorskie) dochodzi do czołowego zderzenia ciężarówki i samochodu osobowego, w którym ginie mężczyzna. Jadące z nim dzieci trafiają do szpitali.
W podobnym czasie życie traci 45-latka, która wyjeżdża z drogi podporządkowanej pod ciężarówkę. Do tragedii dochodzi w Ozorkowie (woj. łódzkie).
Czwartą ofiarą pierwszego dnia wakacji jest 87-letni rowerzysta, który ginie w Kraśniku (woj. lubelskie) podczas czołowego zderzenia ze skuterem.
Drugiego dnia ofiar jest już sześć. W Dęborzycach (woj. wielkopolskie) giną dwie osoby. Do tragedii dochodzi też w Drawsku Pomorskim, Mikanowie (woj. mazowieckie), Wierzchosławicach (woj. dolnośląskie) i Czaplinku (woj. mazowieckie).
Dzień trzeci. Kolejne wypadki: pomorskie, pomorskie, mazowieckie, mazowieckie, lubelskie, podkarpackie, małopolskie, śląskie, łódzkie.
- Liczba tragedii, do których dochodzi każdego dnia sprawia, że mamy tendencję do traktowania ich tak, jakby to były pozbawione emocji dane statystyczne. A przecież za każdą drogową tragedią stoi horror całych rodzin - mówi inspektor Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji.
Żeby przypominać, że do dramatów dochodzi wokół nas, policja po raz piąty już prowadzi wakacyjną mapę wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Ma uświadamiać użytkowników dróg, że tragedie, o których słyszą w mediach, nie są abstrakcyjne, ale rozgrywają się w pobliżu i mogą przydarzyć się każdemu.
- W ubiegłym roku na mapie musieliśmy łącznie zaznaczyć 375 miejsc. Każdy z tych punktów oznacza wypadek, w którym ktoś zginął. To kierowcy i ich pasażerowie, motocykliści, rowerzyści, piesi zabici na chodnikach i na przejściach dla pieszych - mówi Ciarka.
Do dzisiaj (wtorek, 27 czerwca) ofiar jest już 19.
Patrz i pamiętaj
Tegoroczna mapa jest wyświetlana na ponad 20 tys. ekranów rozmieszczonych w 553 miastach. Można je zobaczyć między innymi przy głównych ciągach komunikacyjnych, dworcach, stacjach paliw i centrach handlowych.
- Chcemy zwrócić uwagę na skalę tragedii, do jakich dochodzi na polskich drogach. Chcemy skłonić do refleksji użytkowników dróg i zachęcić do dyskusji na temat bezpieczeństwa ruchu drogowego - podkreśla Ciarka.
Rzecznik komendanta głównego podkreśla, że w ubiegłym roku trzy najbardziej niebezpieczne miesiące na drogach to właśnie czerwiec, lipiec i sierpień.
- Nie możemy przechodzić obojętnie wobec faktu, że statystycznie najgorzej na drogach jest wtedy, kiedy warunki pogodowe są najlepsze - mówi Ciarka.
Wakacyjna fala
Arkadiusz Kuzio, dyrektor Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w Szczecinie i biegły sądowy w zakresie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, podkreśla, że od lat w branży obserwuje się zjawisko wakacyjnej fali wypadków.
- Powiedzmy sobie szczerze. W miastach jest mniejszy ruch, warunki pogodowe są często optymalne. Przeszkadzać może jedynie rażące kierowców słońce. Moglibyśmy się spodziewać, że w wakacje tragedii powinno być mniej niż w pozostałym okresie roku. Jest jednak na odwrót, w branży mówimy o wakacyjnej fali wypadków - przyznaje ekspert.
Z czego ona wynika? Kuzio wskazuje, że - oprócz tradycyjnej przyczyny drogowych tragedii, czyli prędkości - ważną przyczyną jest zmęczenie. - Planujemy podróż, wrzucamy trasę do nawigacji i nastawiamy się, że trasę pokonamy we wskazanym czasie. Jedziemy często po wiele godzin, byle dotrzymać harmonogramu, który sami sobie narzuciliśmy - opisuje.
Podkreśla, że sytuację poprawia coraz gęstsza sieć dróg szybkiego ruchu w Polsce. - Dochodzi tam do wypadków rzadziej. Jak w soczewce jednak widać, że problem zmęczenia i braku uwagi zbiera śmiertelne żniwo. Najczęstszą przyczyną jest tam najechanie na pojazd znajdujący się na pasie awaryjnym - zaznacza.
Rozmówca tvn24.pl zwraca uwagę, że w wakacje zwiększa się liczba wypadków z udziałem bardzo młodych ludzi, którzy nad ranem wracają ze spotkań, imprez i koncertów.
- To również bardzo poważny problem. Młodzi wsiadają za kierownicę po nieprzespanej nocy, często po substancjach psychoaktywnych. Tak tworzy się mieszanina wybuchowa, która kończy życie wielu ludzi - kwituje ekspert.
Adrenalina i złota godzina
Na zeszłorocznej mapie wypadków ze skutkiem śmiertelnym zaznaczony jest punkt pod Skierniewicami w województwie łódzkim. Tam zginął 57-letni mężczyzna. Samochód dostawczy - którym jechał z 30-letnim synem po drzewo - złapał prawym kołem pobocze, kiedy jego syn zjechał z drogi, żeby minąć się z jadącą z naprzeciwka ciężarówką. Auto wpadło w poślizg, zaczęło je ściągać na lewo. Kierowca skontrował kierownicą, auto tylko na moment wróciło na właściwy tor, żeby za chwilę wpaść w kolejny poślizg - tym razem w prawą stronę. Zanim zdążył zareagować, auto uderzyło z impetem w drzewo.
57-latek po wypadku wydawał się być w lepszym stanie niż syn. Wyszedł z auta i rozmawiał z kierowcami, którzy zatrzymali się przy dymiącym wraku. Kiedy kierowca zakleszczony we wnętrzu opowiadał o palącym bólu spowodowanym pęknięciem obojczyka, jego ojciec sprawnie organizował pomoc. Po kilkunastu minutach stracił przytomność i już nigdy jej nie odzyskał.
- W czasie wypadku samochodowego w organizmie dochodzi do wyzwolenia olbrzymiej ilości adrenaliny. Człowiek gotowy jest do ucieczki lub walki, to zaprogramowała w nas ewolucja. Możemy przez pewien czas funkcjonować pomimo złamań i innych poważnych obrażeń - mówi doktor Bartosz Rykaczewski, specjalista w zakresie neurochirurgii i medycyny ratunkowej.
O osobach takich jak 57-latek, który zmarł pod Skierniewicami, lekarze mówią, że to chorzy "chodzący, mówiący i umierający". - W wyniku wypadku może dojść do krwawienia wewnętrznego. Jeżeli pacjent straci 500 mililitrów krwi, poczuje się nieco gorzej, ale ciągle może zachowywać się tak, jakby nie działo się nic niepokojącego. Kolejne 500 mililitrów i objawy się nasilają. Z każdą chwilą szansę na ratunek maleją. Jedynym ratunkiem jest transfuzja krwi i szybka operacja, najlepiej w ciągu godziny od zdarzenia. Stąd mówi się o złotej godzinie - kończy dr Rykaczewski.
***
Korzystając z dróg w Polsce, narażamy swoje życie ponad trzy razy bardziej, niż w Szwajcarii, Norwegii czy Szwecji. Taka niepokojąca konkluzja wyłania się z danych za rok 2019, które opublikował Eurostat. Na milion Polaków na drogach średnio ginie 77 osób. W Szwajcarii są średnio 22 ofiary, tyle samo w Szwecji, a w Norwegii - 20.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24