500 złotych mandatu dostał mieszkaniec Kutna (woj. łódzkie), który wezwał pogotowie do rzekomo rannego syna. Na miejscu okazało się, że dziecka nie ma - jest za to jamnik, który... uderzył się w głowę. Redakcja TVN24 dotarła do nagrań, na których słychać, jak mężczyzna okłamał dyspozytorkę.
Głos miał niepewny. Kiedy 38-latek z Kutna dodzwonił się na pogotowie, nie bardzo wiedział co chce powiedzieć. Najpierw mówił niewyraźnie o "urazie głowy". Dopiero dopytywany przez dyspozytorkę stwierdził, że "ośmioletni syn spadł z drzewa".
Redakcja TVN24 dotarła do nagrań, na których słychać w jaki sposób mężczyzna wezwał karetkę do... swojego jamnika.
- Czy pan jest nietrzeźwy? - pytała dyspozytorka.
- Nie... przejmuję się... - odpowiedział.
Po chwili nieco zmienił taktykę - i włączył mocno nerwowy ton: - Dobra proszę pani. Tu dziecko leży a pani mnie tu... To ja sam... - uniósł się w pewnym momencie 38-latek.
- Nie, karetka już jedzie. Ale razem z nią policja. Bo ja mam wrażenie, że jest pan nietrzeźwy - odpowiedziała kobieta.
Gdzie jest pacjent?!
- Przyjechaliśmy na miejsce. Do furtki wyszedł pijany mężczyzna z jamnikiem na rękach - opowiada przed kamerą ratownik, który uczestniczył w kuriozalnej interwencji.
Mężczyzna odparł - wskazując na psa, że to jest pacjent.
- Mówił, że uderzył się w głowę i wymaga pomocy - mówi pracownik pogotowia.
Dla funkcjonariuszy policji, którzy zabezpieczali interwencję wystarczyło, żeby rozpocząć interwencję.
- Mężczyzna został ukarany mandatem za bezpodstawne wezwanie karetki pogotowia - mówi podkom. Paweł Witczak z kutnowskiej policji.
Dodaje, że mężczyzna "był zaskoczony" ostrą reakcją służb na bezmyślne wezwanie pogotowia
"Głupie żarty"
Pogotowie informuje, że takie głupie wezwania mogą skończyć się tragicznie - na przykład wtedy, kiedy wezwana do jamnika ekipa ratowników będzie potrzebna w innym miejscu.
W Łodzi karetka wyjeżdża tu częściej niż w dwa razy ludniejszej Warszawie. Co szósty wyjazd jest jednak niepotrzebny.
- Ludzie do nas dzwonią i wyolbrzymiają swoje problemy ze zdrowiem. Często dopiero na miejscu okazuje się, że chory tak naprawdę chce poprosić o zwolnienie lekarskie albo ma biegunkę - podkreśla dyrektor łódzkiego pogotowia Bogusław Tyka.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN