- Przepraszam wszystkich, którzy przeze mnie cierpieli (...). Zbłądziłem bardzo. To, co się stało, zostanie ze mną już na zawsze - mówił na koniec swojego procesu były motorniczy z Łodzi. W styczniu 2014 roku pijany prowadził tramwaj i doprowadził do śmierci trzech kobiet. Wyrok zostanie ogłoszony 27 września.
W łódzkim sądzie okręgowym odbyła się ostatnia rozprawa Piotra M. - motorniczego, który w styczniu 2014 roku pijany prowadził tramwaj i doprowadził do wypadku, w którym zginęły trzy osoby.
W czwartek obrońca Piotra M. wnioskował o to, aby doszło do konfrontacji biegłych, ale sędzia odrzucił wniosek i po kilkuminutowej przerwie zakończył przewód sądowy. Potem strony wygłosiły mowy końcowe. Wypowiedział się też sam motorniczy.
- Na początku chciałbym raz jeszcze przeprosić wszystkich poszkodowanych - mówił na sali sądowej.
Podkreślił, że liczy na to, że "wyrok pozwoli mu pozostać na wolności".
- Po wyjściu z aresztu zdobyłem zawód i zostałem zatrudniony. Mam długi i alimenty, które muszę spłacać. Po powrocie do celi nie będę mógł tego robić - podkreślał.
Zaznaczał, że "stała się olbrzymia tragedia".
- Pobłądziłem, zdaję sobie z tego sprawę. Ze swoim sumieniem będę musiał żyć do końca moich dni. Ale chciałbym pokazać, że nie jestem zwyrodnialcem. Że muszę trafić do zakładu karnego - mówił Piotr M.
Na koniec powiedział, że "każdą decyzję sądu przyjmie z godnością".
Jego obrońca w swojej mowie końcowej podkreślił, że wszelkie wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść sądzonego.
- Pojawiła się opinia, że do wypadku przyczyniła się padaczka, która w kluczowym momencie pozbawiła mojego klienta przytomności - przypominał.
Z kolei prokuratura w swojej mowie końcowej zaapelowała do sądu o podtrzymanie wyroku pierwszej instancji, który skazywał Piotra M. na 13,5 roku więzienia.
Wyrok zostanie ogłoszony 27 września.
Najpierw skazany, potem wypuszczony
Proces w tej sprawie budzi olbrzymie emocje, bo jest pełen zwrotów akcji.
Piotr M. pił alkohol na pętlach, a potem kierował tramwajem, który 6 stycznia 2014 roku wjechał na skrzyżowanie ul. Piotrkowskiej i Brzeźnej na czerwonym świetle. Pojazd uderzył w bok samochodu osobowego, a potem śmiertelnie potrącił trzy kobiety przechodzące przez przejście dla pieszych. Wszystkie zginęły.
Piotr M. w dniu tragedii trafił do aresztu, a rok później - w sierpniu 2015 roku - usłyszał wyrok skazujący go na 13,5 roku więzienia. Sprawa wydawała się oczywista.
Przełomowe opinie - jedna po drugiej
Potem jednak rozpoczął się proces apelacyjny, który wywrócił sprawę do góry nogami. W zeszłym roku sąd otrzymał ekspertyzę biegłego neurologa. Stwierdził on, że motorniczy przed wypadkiem stracił przytomność - ale nie przez wypity alkohol, tylko niezdiagnozowaną dotąd padaczkę typu absence.
Adwokat motorniczego zwrócił wtedy uwagę, że jego klient nie powinien być za kratkami, bo nie ma ku temu przesłanek. Argumentował wtedy, że Piotr M. był już wtedy za kratkami ponad 20 miesięcy, czyli de facto odsiedział już karę za jazdę po alkoholu. A wypadek – jak wynikało z opinii biegłego – mógł z piciem na pętlach nie mieć niczego wspólnego.
Sąd przychylił się wtedy do argumentacji mec. Pawła Kozaneckiego i stało się coś, czego jeszcze niedawno nikt się nie spodziewał. Motorniczy wyszedł na wolność.
Przełomowa opinia biegłego spotkała się z krytyką prokuratury i oskarżycieli posiłkowych. Zażądali oni powołania kolejnych biegłych, którzy mieli odnieść się do opinii, dzięki której Piotr M. wyszedł na wolność. Efekt? Kolejny przełom.
Stwierdzili przy tym, że "z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością" należy uznać, że motorniczy zapadł w głęboki sen z powodu wypitego wcześniej alkoholu.
Autor: bż/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź