Łódź zmienia się szybciej, niż jakiekolwiek inne duże miasto w Polsce. Właśnie kończy się rewitalizacja ośmiu obszarów w jej sercu. Wydano ponad miliard złotych na budowę miasta od nowa. W kolejce czeka 12 kolejnych obszarów. To jedno z największych przedsięwzięć w kraju.
- W tym miejscu mogliśmy pracować tylko przy udziale policji - opowiada Olga Kassyańska z Urzędu Miasta Łodzi. - Gdy zaczynały się prace, zdarzały się napady, na pracowników budowy leciały nawet butelki z benzyną - dodaje.
Rozmawiamy na ulicy Włókienniczej. Do niedawna lepiej było tutaj nie wchodzić - ani za dni, ani po zmroku. Była tu enklawa biedy, centrum sprzedaży nielegalnego alkoholu i przestępczości - wszystko w ścisłym centrum miasta.
Kiedy w 2015 roku w tych okolicach Andrzej Wajda kręcił film "Powidoki", grający główną rolę Bogusław Linda udzielił głośnego wywiadu, w którym nazwał Łódź "miastem meneli”. I chociaż później próbował prostować swoje słowa i mówić o tym, że zostały wyrwane z kontekstu, to do końca zdjęć filmowcom towarzyszyły wyzwiska z okolicznych, zaniedbanych bram kamienic.
Tamte sceny są dziś jak zły sen. Nie ma już tutaj ani tamtych mieszkańców, ani tamtej, ponurej okolicy. Włókiennicza dzisiaj przypomina reprezentacyjne śródmieście Wiednia - nawierzchnia jest wyłożona starannie ułożoną kostką brukową. Przy jezdni szereg bogato zdobionych elewacji odnowionych kamienic. Nie pasuje do nich ledwie kilka gmachów. - To kamienice prywatne, nie zostały objęte rewitalizacją ze względów formalnych - mówi Olga Kassyańska.
Zapewnia, że i one niedługo wypięknieją. - Nieruchomości na nowej Włókienniczej są dzisiaj dużo więcej warte, niż wcześniej, przed rewitalizacją. Łatwiej nakłonić inwestorów, żeby chcieli tu wydać swoje pieniądze. Rewitalizacja stworzyła dla nich solidne fundamenty - dodaje urzędniczka z Zarządu Inwestycji Miejskich.
W rozmowie z Olgą Kassyańską słowo "rewitalizacja” pojawia się wielokrotnie. W Łodzi odmienia się je we wszystkich przypadkach. Słownik Języka Polskiego PWN definiuje, że "rewitalizacja" oznacza "odnowę zniszczonych budynków lub dzielnic miasta".
- Dla nas to coś więcej. To sposób na odzyskanie centrum miasta, które przez całe dekady było pozostawione samo sobie. Łódź, w przeciwieństwie do innych, dużych polskich miast nie dostała szansy na szybki rozwój po zmianach ustrojowych. Kiedy inne metropolie piękniały, w Łodzi było coraz biedniej i smutniej - dodaje Agnieszka Kowalewska-Wójcik, dyrektorka Zarządu Inwestycji Miejskiej.
Do nadrobienia - jak mówi - jest ponad 30 lat. Dlatego to właśnie w Łodzi realizowany jest projekt odnawiania miasta w skali niespotykanej nigdzie indziej w Polsce.
Rozpuszczanie
Zanim przejdziemy do tego, jak to się stało, że w Łodzi jest "nowa ulica Włókiennicza", trzeba pochylić się nad tym, co stało się ze "starą Włókienniczą". Budynki gruntownie odnowiono, ale co stało się z ich mieszkańcami? Dyrektor Kowlewska-Wójcik mówi, że zostali przeniesieni do różnych lokali w całym mieście. Chodzi o to, żeby ludzie z problemami - na przykład cierpiący na alkoholizm - nie mieszkali już obok siebie.
- Musimy uzdrowić tkankę społeczną. Jeżeli rodzina z problemami zamieszka obok rodzin, które lepiej sobie radzą, mogą podpatrzeć dobre wzorce. Największym problemem śródmieścia było to, że zubożali mieszkańcy tworzyli grupy społeczne, w których patologia była powszechnie akceptowana - mówi dyrektor Kowalewska-Wójcik.
Część dawnych mieszkańców Włókienniczej tu pozostała. Ich lokale zostały gruntownie wyremontowane - podłączono nowoczesne ogrzewanie, są nowe, w pełni wyposażone łazienki i płytki w kuchniach. W zdecydowanej większości zmniejszyła się za to powierzchnia ich mieszkań po to, żeby czynsz nie był dużo wyższy, niż dotąd.
- W lokalach mogli pozostać ci, którzy spełniali kryterium dochodowe - to znaczy wiemy, że nie zadłużą mieszkań. W ich sąsiedztwie zamieszkali lokatorzy z całego miasta, często młodzi, usamodzielniający się ludzie. Chcemy, żeby w nowych warunkach mogli żyć i rozwijać się ci, którzy potrzebują pomocy na start - dodaje.
Miasto od nowa
Włókiennicza i jej okolice to jeden z ośmiu obszarów, które zostały objęte obszarową rewitalizacją. - Do tej pory udało nam się zrewitalizować ponad 115 budynków, w tym 60 kamienic i 50 przestrzeni ogólnych. Mam tu na myśli różne odcinki dróg, parki, place zabaw, pasaże. Powstało 900 nowych mieszkań, 170 lokali użytkowych i 50 mieszkań chronionych dla osób z niepełnosprawnościami - wylicza Olga Kassyańska z Urzędu Miasta Łodzi.
Dodaje, że wydano na remonty 1 mld 400 mln złotych, z czego 70 procent wydało miasto - reszta pochodzi z budżetu państwa i Unii Europejskiej.
- Do czerwca zakończone zostaną prace w ośmiu obszarach. Wyznaczyliśmy już kolejnych 12 - dodaje rozmówczyni tvn24.pl.
Plany obszarów, które mają powstać na nowo zostały uchwalone przez Radę Miasta w 2016 roku. Wcześniej skonsultowano zakres prac podczas konsultacji społecznych.
Prace remontowe prowadzone są tylko na terenie kamienic miejskich. Do miasta należy ich 1600, co czyni z Łodzi największego kamienicznika w Polsce. Stan prawny odnawianych gmachów musi być w pełni uregulowany i nie może budzić pod tym względem żadnych wątpliwości. Wszystko po to, żeby ktoś - już po remoncie - nie "przypomniał sobie", że gmach należy do niego.
Niewygodne dane
Jarosław Ogrodowski jest aktywistą miejskim i społecznikiem oraz działaczem Towarzystwa Opieki nad zabytkami oraz Stowarzyszenia Fabrykancka. W rozmowie z tvn24.pl przypomina, że program rewitalizacji obszarowej nie jest pierwszą inicjatywą, która miała zmienić oblicze centrum Łodzi.
- Wcześniej prowadzony był program "Mia100 kamienic", podczas którego skupiono się nad przeprowadzeniem remontów wybranych budynków w centrum. Tamten program, przyznaję, zakończył się sukcesem - mówi Ogrodowski. Z oceną programy rewitalizacji obszarowej na razie chce się wstrzymać, bo - jak zaznacza - nie ma dostępu do podstawowych danych, które by mu na to pozwoliły. - Rewitalizacja rozumiana ustawowo nie jest remontem. To kompleksowe działania, które mają poprawić jakość życia na danym obszarze. Żeby stwierdzić, czy to udało się w Łodzi, trzeba by było dowiedzieć się, czy mieszkańcom faktycznie żyje się lepiej. Tyle, że na czas prac zostali oni wysiedleni i ich, w lwiej większości, po prostu już nie ma tam, gdzie dotąd żyli - opowiada Ogrodowski.
Rozmówca tvn24.pl tłumaczy, że osoby z rewitalizowanych obszarów zostali przeniesieni do innych lokali należących do miasta, często bardzo daleko od centrum. - Oni już nie wrócą. I to z kilku powodów. Po pierwsze, kto by chciał po dwóch latach znowu wywracać swoje życie do góry nogami i po raz kolejny się przeprowadzać? Po drugie, najczęściej ich po prostu na to nie stać - dodaje. Dlaczego? Pomimo zmniejszonego metrażu w wielu mieszkaniach, czynsz i tak radykalnie poszybował do góry. - Czynsz skonstruowany jest tak, że od kwoty bazowej odejmuje się stawki, w zależności od braku tak zwanych udogodnień. Tymi udogodnieniami jest łazienka, ciepła woda, czy w ogóle dostęp do wody. Oprócz tego, lokator musi teraz ponosić koszty ogrzewania centralnego, którego wcześniej w kamienicach w centrum nie było. A mówimy o bardzo wysokich lokalach, które mają po cztery metry wysokości. Ogrzanie często wynosi tyle, co czynsz - wskazuje. Jarosław Ogrodowski zaznacza, że miasto nie chce mówić o problemie wysiedlonych mieszkańców, bo to psuje obraz sukcesu zmian w sercu Łodzi. - Łatwiej mówić o liczbie wyremontowanych gmachów, podawać metry bieżące nowych chodników. To oczywiście super, ale finalnie nie do końca o to chodzi w rewitalizacji - ocenia. Zaznacza też, że rozbijanie grup społecznych, które funkcjonowały w centrum od lat ma też swoje ciemne strony. - Pojawiają się problemy, których wcześniej nie było. Na przykład na odnowionym Księżym Młynie nie było problemu z wandalami, bo wandale dostaliby w łeb od miejscowych, którzy nie zgadzali się na niszczenie swojej okolicy. Teraz to wszystko się rozmyło - podkreśla rozmówca tvn24.pl. Aktywista miejski zwraca uwagę też na to, że odnowione tereny powinny być objęte ochroną, żeby nie były dewastowane. A są. - Inwestycje same w sobie są w porządku, ale zdecydowanie więcej uwagi trzeba poświęcić temu, żeby wydane pieniądze nie poszły na marne - zaznacza.
Bezpieczne miasto
Odnowione fragmenty miasta w założeniu miały respektować metodę CPTED (Crime Prevention Trough Environmental Design).
- Jest to system rozwiązań podnoszących bezpieczeństwo i jakość życia mieszkańców miast – mówi Lech Grabski architekt ze Stowarzyszenia Architektów Polskich w Łodzi, który wraz z Janem Kowalczykiem na początku tworzenia programu rewitalizacji Łodzi wpisali do niego ramowe założenia CPTED. Dziś obaj mają doktoraty z tej dziedziny, a pracują głównie na rynku prywatnym.
W rozmowie z tvn24.pl Grabski przypomina, że pierwszą i najważniejszą zasadą CPTED jest takie projektowanie miasta, które skłania mieszkańców do reagowania na łamanie prawa. Dodaje, że już w latach 60. amerykańska antropolog Jane Jacobs odkryła, że głównie mieszkańcy, a mniej policja wpływa na bezpieczeństwo w danej okolicy.
- Bezpieczeństwo w mieście zostaje już podniesione już przez sam fakt, że ludzie nie są obojętni na to, co się wokół nich dzieje. Wystarczy przekonać ich, żeby nie opuszczali rolet, nie zamykali się w swoim świecie, lecz interesowali tym, co dzieje się na zewnątrz. To stworzy naturalny dozór danego osiedla – kontynuuje.
- Trzeba tak projektować przestrzeń, żeby z okien było jak najwięcej widać. Na ulicach nie należy tworzyć zaułków, bo ludzie widziani przez innych czują się bezpieczniej. Spada wtedy również ryzyko, że zostaną napadnięci, bo przestępcy „nie lubią mieć świadków”.
"Jeżeli coś jest wszystkich, to jest niczyje" - w myśl tej zasady specjaliści namawiali do tworzenia kontrolowanego dostępu do niektórych, odnowionych obszarów. Na przykład, żeby dostęp do przestrzeni zielonej przy odnowionej kamienicy był nadzorowany przez jej lokatorów.
- Poczucie, że coś jest "nasze" ułatwia dbanie o dany obszar. Nie chodzi o to, żeby tworzyć zamknięte osiedla. Chcemy, żeby mieszkańcy czuli się "u siebie" nie tylko w mieszkaniu, ale też w klatce schodowej czy na podwórku – wyjaśnia mój rozmówca.
- Na nowych obszarach należy stosować wysokiej jakości materiałów. Ławki mają być solidne a ściany pokryte roślinnością - żeby nie były atrakcyjne dla grafficiarzy. Warto stosować substancje chemiczne, które ułatwiają zmywanie lakieru w sprayu - mówi Grabski.
Dlaczego to jest ważne? Bo w socjologii istnieje teoria wybitych okien. Jeżeli szybko nie wymieni się stłuczonej szyby, to wzrasta prawdopodobieństwo, że ktoś wybije kolejną. Bo łatwiej jest nam szanować ładną przestrzeń niż tą, która jest już zdewastowana i nie ma gospodarza.
- Trzeba robić wszystko, by jak najdłużej utrzymać wysoki standard nowopowstałych przestrzeni miejskich. Niestety, przy okazji rewitalizacji obszarowej choć przyjęto dobre ogólne założenia, to jednocześnie zignorowano konieczność wprowadzenia szeregu konkretnych rozwiązań. Tym samym nie wykorzystano szansy, jaką dawała rewitalizacja, na podniesienie bezpieczeństwa łodzian.
Będziemy się starać przekonać władze, żeby w przyszłości w większym stopniu zastosować metodę CPTED w Łodzi. Byłoby to pierwsze polskie miasto projektowane w taki sposób, a w Europie i USA są ich dziesiątki. Unia Europejska coraz intensywniej promuje tę metodę i wskazuje ją, jako przyszłość dla kształtowania bezpieczeństwa Europejczyków - kończy Lech Grabski.
"Łódź, k***a!"
Jak to się jednak stało, że w Łodzi potrzebne są tak duże (i kosztowne) prace? Michał Koliński jest znawcą miasta i autorem kilku książek o jego historii. W rozmowie z tvn24.pl opowiada, że dla miasta przekleństwem okazało się być to, co początkowo wydawało się jego największym szczęściem - że nie zostało w podobnym stopniu, jak inne, polskie metropolie zniszczone podczas drugiej wojny światowej.
- Po 1945 były zupełnie inny priorytety - publiczne pieniądze trzeba było inwestować tam, gdzie prace były bardziej pilne, jak choćby odbudowa Warszawy i innych zniszczonych miast - mówi Koliński. Potem, jak zaznacza, ze ścisłego centrum miasta wyprowadzali się najbardziej zaradni mieszkańcy. - Wokół powstawały duże osiedla budowane przez spółdzielnie – tam mogli liczyć na ciepłą wodę, centralne ogrzewanie, zadbane klatki schodowe i zazwyczaj spokojniejszych sąsiadów. Wyprowadzali się do nich ci, których było stać na wkład własny - mówi.
Degradacja centrum przyspieszyła po transformacji ustrojowej. W mieście upadł przemysł włókienniczy. - Pojawiły się problemy z płaceniem czynszów, bieda rodziła patologiczne zachowania. Wzrastała przestępczość, a ona wypędziła z centrum tych, którzy mogli sobie na to pozwolić.
- Problemem jest też to, że miasto zarządza gigantyczną liczbą kamienic. Takim ogromem po prostu nie sposób skutecznie i efektywnie zarządzać. Budynki więc rozpadały się w oczach, niektóre się po prostu zawaliły - opowiada Michał Koliński.
Depresyjne oblicze jednego z największych miast w Polsce odcisnęło swe piętno w kulturze - w filmie "Ajlawiu" Cezary Pazura wysiada z pociągu na stacji Łódź Kaliska. Przed dworcem gubi równowagę i ze złością mówi "Łódź, k***a!". W innym filmie, "Nic śmiesznego" pojawia się też monolog, w czasie którego bohater mówi, że "zamieszkał w Łodzi, mieście, tym jednym mieście na świecie, którego bezgranicznie nienawidzi".
Miasto dzisiaj stara się z tą "gębą" walczyć. Dwadzieścia lat po słynnym filmie, w 2019 roku zaproszono aktora do nagrania nowej wersji sceny. Tym razem aktor wypowiada tą samą kwestię, ale z uznaniem w głosie. Stoi przed nowoczesnym dworcem Fabrycznym.
Na przyszłość
Nowy klip z Cezarym Pazurą został nagrany na dworcu, który - co prawda jest nowoczesny - ale świeci pustkami. A to dlatego, że Łódź w bardzo wielu aspektach jest dopiero w budowie. Dworzec Fabryczny czeka na przewiercenie kolejowego tunelu pod miastem. Prace trwają i objawiają się tym, że przejeżdżając przez centrum trzeba liczyć się co rusz z utrudnieniami.
Rozkopane wciąż są też ulice na rewitalizowanych obszarach. Pod koniec ubiegłego roku głośno było o zaparkowanym aucie, które robotnicy ze wszyskich stron oblali betonem. Zdjęcia i film przedstawiające sytuację obiegły media społecznościowe, a na ulicę schodzili się mieszkańcy.
- To jest gigantyczny wysiłek dla miasta. Nie tylko dla jego budżetu, ale też dla mieszkańców. Wiele musimy znieść, żeby mieć normalne warunki do życia. To dla wielu terapia szokowa, ale po prostu inaczej się nie da - kończy Agnieszka Kowalewska-Wójcik, dyrektorka Zarządu Inwestycji Miejskiej.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: UMŁ - materiały promocyjne