Policjantka zadzwoniła do mojej dziewczyny i przekazała, że jest w naszym mieszkaniu - opowiada pan Bartosz z Łodzi. Do lokalu, przez drzwi balkonowe, dostali się i policjanci, i strażacy. Wcześniej na numer alarmowy zadzwonił jeden z sąsiadów pary i przekazał, że rzekomo właścicieli nie ma od dwóch dni w domu i nikt nie zajmuje się psem. - To oczywista bzdura, na podstawie której policjanci grzebali w naszych rzeczach i doprowadzili do tego, że nie możemy zamknąć drzwi balkonowych - mówi łodzianin. Policja podkreśla, że działała "w stanie wyższej konieczności”.
Pan Bartosz był w sobotę z dziewczyną na zakupach. - W pewnym momencie ona odebrała telefon. Kobieta z drugiej strony słuchawki przekazała, że jest policjantką i właśnie znajduje się w naszym mieszkaniu - opowiada. Para została poinformowana, że służby pojawiły się na miejscu w związku z długotrwałym ujadaniem psa.
- Na miejscu usłyszeliśmy, że nasz pies, trzymiesięczny szczeniak jack russell terrier, rzekomo ujada nieustannie od dwóch dni - mówi mieszkaniec Łodzi.
Okazało się, że policjanci po przybyciu na miejsce wezwali strażaków, którzy wyważyli drzwi balkonowe.
- Drzwi zostały uszkodzone, raz się otwierają, raz nie. Na domiar złego zauważyliśmy, że policjanci grzebali w naszych rzeczach. Przeszukane zostały dwa plecaki, widać, że ktoś szukał czegoś w naszej szafie - mówi mężczyzna.
Bez odpowiedzi
Pan Bartosz podejrzewa, że policjanci weszli nie do tego mieszkania, co trzeba.
- Widziałem, że ktoś przywiesił kartkę, w której upominał lokatorów z trzeciego piętra, żeby poradzili sobie z psem, który ciągle szczeka. Mój pies - jak mówili mi sąsiedzi już po fakcie - szczekał dopiero wtedy, kiedy policjanci zaczęli pukać do drzwi - mówi łodzianin.
Od funkcjonariuszy jednak nie dowiedział się, którego lokalu dotyczyło zawiadomienie.
- Jestem wzburzony, bo ktoś bezpodstawnie wszedł do mieszkania, grzebał w moich rzeczach i przestraszył psa. W czasie interwencji schował się i policjanci nawet nie mogli go znaleźć. Na domiar złego nie mogę teraz nawet wyjść z domu, bo okno balkonowe nie chce się zamknąć i w zasadzie każdy może łatwo wejść do środka, a przecież mieszkam na pierwszym piętrze - mówi mężczyzna.
W rozmowie z tvn24.pl relacjonuje, że po przybyciu na miejsce policjanci interweniujący w jego mieszkaniu chcieli go zakuć w kajdanki. - Chcieli mnie potraktować jak przestępcę, chociaż zostałem wylegitymowany na podstawie dowodu i sprawdzony w bazie danych - mówi.
Mężczyzna uważa, że funkcjonariusze dopuścili się przekroczenia uprawnień. - Według mnie są inne sposoby na sprawdzenie, na ile zasadne jest zgłoszenie i co dzieje się w lokalu - mówi mężczyzna.
Czytaj też: "Proboszczowi już dziękujemy". Bunt parafian
W poniedziałek złożył pismo do Komendanta Komendy Miejskiej Policji w Łodzi, w którym prosi o informacje, jakie decyzje podejmie w związku z interwencją.
Zagrożenie zdrowia lub życia
Aspirant Kamila Sowińska z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji w Łodzi przekazuje, że interwencja w lokalu przy ulicy Wróblewskiego trwała od godziny 14 do 19 (co ciekawe, pan Bartosz przekazuje, że z domu wyszedł dopiero ok. 16:30). - Zgłoszenie dotyczyło psa, który rzekomo od dwóch dni miał nieustannie szczekać. To zaniepokoiło jednego z mieszkańców bloku, który obawiał się, że właścicielom mogło stać się coś złego. Zadzwonił więc na numer alarmowy - mówi policjantka.
Dodaje, że policjanci nie zastali nikogo w mieszkaniu, więc poprosili o pomoc strażaków w dostaniu się do środka.
- Procedury były jak najbardziej prawidłowe, funkcjonariusze działali, mając informacje o możliwym zagrożeniu zdrowia lub życia - mówi policjantka.
Kiedy pytamy o to, czy policjanci przeszukiwali rzeczy w mieszkaniu, aspirant Sowińska odpowiada, że "nic o tym nie wie". Skąd zatem mundurowi mieli numer do dziewczyny pana Bartosza?
- Policjanci znaleźli numer telefonu, który był na wierzchu. Szczęśliwie należał on do osoby, która mieszkała w lokalu - mówi policjantka. Jednocześnie zaznacza, że jeżeli policjanci by się nie dodzwonili do właściciela albo wynajmujących, musieliby zabezpieczyć drzwi do lokalu.
Asp. Sowińska potwierdza, że policjanci zostali poinformowani, że w czasie interwencji zostały uszkodzone drzwi balkonowe. - Mężczyzna został poinformowany, że może złożyć stosowne zawiadomienie, że jego zdaniem interwencja była bezzasadna. Usłyszał też, że strażacy, którzy realizowali wejście do lokalu, są ubezpieczeni na ewentualność pokrycia kosztów ich działania - mówi policjantka.
Dodaje, iż w czasie interwencji okazało się, że pies jest zadbany. Funkcjonariusze nie stwierdzili też niczego, co mogłoby świadczyć, że od dawna w lokalu nie pojawiali się właściciele.
Na zlecenie
Kapitan Łukasz Górczyński informuje, że strażacy zostali wezwani przez policjantów, którzy przekazali, że w lokalu przy Wróblewskiego mogło dojść do zasłabnięcia.
- W takich okolicznościach staramy się jak najszybciej dostać do lokalu. Działamy przy tym w taki sposób, żeby nie doszło do znacznych strat. Nie analizujemy zasadności działania, w tym względzie opieramy się na decyzji policji - mówi kpt. Górczyński.
Kto zatem powinien zapłacić za uszkodzone drzwi balkonowe? To pytanie zadaliśmy Bronisławowi Muszyńskiemu, łódzkiemu prawnikowi.
- Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby policjanci weszli do lokalu, bazując tylko na telefonicznym zgłoszeniu. Żeby sprawdzić zasadność podjętych przez nich działań, trzeba zapoznać się z policyjnym notatnikiem służbowym. Powinny być tam informacje, jak policjanci sprawdzili, że faktycznie należy wejść do lokalu - mówi prawnik.
Jego zdaniem, para ma nie tylko szanse na ubieganie się na środki z zakresu odpowiedzialności cywilnej. - Doszło do naruszenia miru domowego, więc potrafię sobie wyobrazić zawiadomienie o popełnieniu takiego przestępstwa - mówi mec. Muszyński.
Zaznacza, że podczas analizowania przyczyn zdarzenia prokuratura z pewnością chciałaby się zapoznać z treścią zawiadomienia, które trafiło do policji. I na tej podstawie stwierdzić, jaki zakres działań był uzasadniony, a jaki nie.
- Niestety, to nie jest rzadkie zjawisko. Służby potrafią podejmować pochopne decyzje, które potem tłumaczą wyższą koniecznością. Trzeba jednak pamiętać, że użycie tego argumentu nie oznacza, że można ignorować własność prywatną - kończy prawnik.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl