Przed Sądem Apelacyjnym w Łodzi odbyła się rozprawa odwoławcza w sprawie zabójstwa, do którego doszło w 2017 roku pod Łowiczem. Nieprawomocnie skazani za zabójstwo są żona zmarłego, a także jej nieformalny partner. Sprawy nie udało się zakończyć od wielu lat, bo kontrowersyjny, pierwszy wyrok dla żony (4,5 roku w celi) został anulowany po apelacji. Sprawa została skierowana wtedy do ponownego rozpoznania, gdzie oboje oskarżeni zostali już skazani na 25 lat więzienia.
Apelację od wyroku, który zapadł 28 lipca 2022 roku przed Sądem Okręgowym w Łodzi, wnieśli obrońcy skazanych. Mecenas Agata Kotwica, obrończyni Marzeny B., wskazywała, że nie ma okoliczności, które wskazywałyby na udział jej klientki w zabójstwie męża.
- W uzasadnieniu wyroku sądu okręgowego czytamy, że jej sprawstwo i wina była jedynym logicznym uzasadnieniem tej sytuacji i to była jedyna podstawa do tego, żeby wymierzyć karę 25 lat pozbawienia wolności - zaznaczyła mec. Kotwica.
Z kolei mecenas Władysław Marczewski, broniący Mariusza S., zaznaczał, że "proces pierwszej instancji został przeprowadzony w wadliwy sposób". Wskazywał między innymi, że sąd nie wziął wtedy pod uwagę wszystkich zgromadzonych w sprawie dowodów.
O oddalenie apelacji wniosła prokuratura, która nazwała podnoszone przez obrońców argumenty "polemiką". Z kolei adwokat Iwona Zimoch, oskarżycielka posiłkowa, zaznaczyła, że drugi wyrok w tej sprawie był "konkretny" i również wniosła o oddalenie apelacji. Prawomocny wyrok w sprawie zabójstwa ma zostać ogłoszony 15 marca.
Zabójstwo
W 2019 roku Sąd Okręgowy w Łodzi skazał Mariusza S. za zabójstwo Mirona B. na karę 25 lat więzienia, a żonę zmarłego mężczyzny Marzenę B. za pomoc w tuszowaniu zbrodni - na cztery i pół roku pozbawienia wolności. Sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, ten przekazał ją do ponownego rozpatrzenia przez SO. W zeszłym roku zapadł ponowny wyrok pierwszej instancji: sąd skazał oboje oskarżonych na 25 lat pozbawienia wolności.
Sędzia sądu okręgowego Marek Chmiela w uzasadnieniu wyroku mówił wtedy, że para działała wspólnie i w porozumieniu. - Między oskarżonymi dochodziło do wymiany informacji. Oskarżona przekazała oskarżonemu, że pokrzywdzony poszedł spać. Gdyby nie pomoc Marzeny B., oskarżony nie dostałby się na teren posesji - wyjaśniał sędzia Chmiela. - Oskarżeni przygotowywali się do tej zbrodni. Zastanawiali się też, gdzie ukryć zwłoki swojej ofiary. Dlaczego oskarżona nie zareagowała, by obronić przed śmiercią męża? Argumentowała, że bała się oskarżonego. Wszystkie okoliczności wskazują, w ocenie sądu, że oskarżeni działali wspólnie i w porozumieniu - przekazał sędzia łódzkiego sądu.
Oskarżony Mariusz S. będzie też musiał zapłacić zadośćuczynienie w wysokości 50 tysięcy złotych na rzecz dziecka zmarłego mężczyzny. Wyrok jest nieprawomocny.
Zabity Miron B.
Miron B. znał Marzenę B. od 11 lat, ślub wzięli w 2009 roku. Mieszkali w domu jednorodzinnym w Łowiczu, wspólnie wychowywali syna. W 2017 roku ich związek skończył się. W czasie rozprawy rozwodowej mąż wykazał przed sądem, że żona ma kochanka, Mariusza S. - Ona chciała rozwodu bez rozstrzygania o winie. Wpadła w furię, kiedy mój klient udowodnił jej niewierność. Robiła, co mogła, żeby go zdyskredytować, wylewała na niego morze pomyj - mówił w 2019 roku w mowie końcowej mecenas Piotr Paduszyński. W listopadzie 2017 roku rozwód miał stać się faktem. Ale tego Miron B. nie dożył. Jego nagłe zaginięcie zgłosiła siostra mężczyzny. Był 27 października. - Jak do mnie przyszła razem z matką, to od razu powiedziałem, że już nie zobaczą swojego syna i brata. Niestety, nie pomyliłem się. Jego żona miała zbyt wiele do zyskania - mówił przed trzema laty naszemu dziennikarzowi mecenas Paduszyński.
Żona Marzena B.
Marzena B. była o dziewięć lat młodsza od męża. Na każdej rozprawie siedziała zapłakana. Jej wersja, której trzymała się podczas śledztwa i procesu, jest taka: 26 października, około godziny 22, znowu pokłóciła się z mężem. Po ostrej wymianie zdań poszła do pokoju na górze, oglądała telewizję. Około północy zeszła na dół, bo jej mąż głośno słuchał muzyki. - Jak mu zwróciłam uwagę, to mnie uderzył. Po tym wszystkim zadzwoniłam do Mariusza - zeznawała. Kochanek - jak mówiła - tak się zdenerwował, że po chwili podjechał pod dom. Ona wpuściła go do środka, ale - jak zapewnia - nie spodziewała się najgorszego. - Mariusz ranił męża paralizatorem. Byłam przerażona, ale nie mogłam nic zrobić - twierdziła. Według jej wersji, kochanek włożył męża do samochodu i odjechał. - Myślę, że on (mąż - red.) już wtedy nie żył - zeznała w czasie śledztwa. Marzena B. wysprzątała sypialnię ze śladów krwi. Na tyle dokładnie, że pierwszy zespół policyjnych techników, który pojawił się w jej domu, nie znalazł żadnych śladów wskazujących na to, że jest to miejsce zbrodni. Dowody na to, że w sypialni były ślady krwi, które ktoś intensywnie ścierał, zebrano dopiero podczas wizyty drugiego, bardziej wyspecjalizowanego zespołu policyjnych ekspertów.
Ustalenia prokuratury
- To była zaplanowana, okrutna zbrodnia - powiedział we wrześniu 2019 roku prokurator Jan Snopkiewicz. Dodał, że "rozumie rozpaczliwą próbę bronienia się oskarżonej". - Kto by tego nie robił, będąc na ławie oskarżonych pod takim ciężkim zarzutem? W obliczu dowodów ta próba jednak jest bardzo nieudolna. Faktem bezspornym jest, że zabójca, kochanek oskarżonej już od godziny 22 czekał na stacji benzynowej niedaleko domu, w którym doszło do zabójstwa - mówił Snopkiewicz. Prokurator wskazał na wykaz połączeń telefonicznych i wiadomości SMS, które były wysyłane z telefonu oskarżonej. Mówił, że 36 minut po północy oskarżona napisała do swojego kochanka wiadomość: "Ogląda kabarety, jest głośno". Minutę później napisała: "Teraz poszedł do garażu". O 1.08 - jak ujawnił prokurator - oskarżona napisała: "Zgasił światło". - Monitoring na stacji benzynowej wykazał, że o 1.39 jej kochanek ruszył samochodem w kierunku domu ofiary - podkreśla prokurator. O godzinie 1.42 Marzena S. napisała do Mariusza S. ostatnią tej nocy wiadomość: "Kocham Cię". - Znamienne jest to, że w żadnej wiadomości nie mówiła o rzekomej kłótni i o tym, że mąż ją uderzył. Od godziny 22 nie było też żadnego połączenia telefonicznego. Czyli wersja o rzekomo nagłej reakcji wzburzonego partnera jest kłamstwem - udowadniał prokurator. - Około drugiej w nocy żona wpuściła kochanka do domu. Wcześniej raportowała mu, że mąż już śpi. W jaką całość się to składa? - pytał retorycznie prokurator. Zwrócił uwagę, że ciało zabitego zostało owinięte w worki na śmieci, które były w domu zabitego. - Przecież zabójca nie zaglądał w szafki i nie sprawdzał, gdzie może je znaleźć. Dostał je od Marzeny B., która w pełni rozumiała, co się dzieje - mówił.
Oskarżyciel podkreślał, dlaczego kłamstwem - jego zdaniem - jest to, że zabójstwo było dla Marzeny B. zaskoczeniem. - Oskarżona metodycznie posprzątała miejsce zbrodni. Myliła tropy, sugerowała o rzekomych zatargach z Ukraińcami, którym rzekomo mąż był winny pieniądze. Nie wierzę też w to, że była zastraszona. Już po zbrodni oboje oskarżeni wymieniali wiadomości. Zapewniali się o miłości, wysyłali "buziaczki". - Znamienne też jest to, że w czasie przesłuchania w prokuraturze powiedziała, że "planuje wspólną przyszłość" z Mariuszem S. - mówił przed trzema laty prokurator.
Kochanek Mariusz S.
Mariusz S. przed aresztowaniem pracował jako kierowca. Od początku twierdził, że ze zbrodnią nie ma nic wspólnego. Swoją wersję wydarzeń przedstawił na jednej z rozpraw. - Znamienne jest to, że zdecydował się mówić dopiero wtedy, kiedy poznał w pełni materiał dowodowy. To nic więcej, jak próba dopasowania wersji do faktów - mówił we wrześniu 2019 roku prokurator Jan Snopkiewicz. Wersja Mariusza S. była taka: na stacji benzynowej faktycznie był, ale nie miał zamiaru jechać pod dom swojej kochanki. To ona miała podjechać do niego. - Niecierpliwiłem się. Nie wiedziałem, czy przyjdzie - twierdził S. Po pierwszej w nocy miał - jak przyznał - pojechać w stronę domu małżeństwa B., ale tylko po to, żeby przekonać się, czy jego partnerka już poszła spać. Do domu miał w ogóle nie wejść. Następnego dnia kontaktował się normalnie z Marzeną B. - nieświadomy tego - jak przekonywał - że doszło do zbrodni. Kilka dni później wyjechał pracować do Niemiec. Ten wyjazd był już wcześniej uzgodniony z pracodawcą. Niemiecka policja zatrzymała S. na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. - Niemiecki sędzia się mnie pytał, czy zgadzam się na ekstradycję do Polski. Martwił się, czy będę miał sprawiedliwy proces. Ja się zgodziłem, bo przecież jestem niewinny. To był największy błąd mojego życia, że zaufałem polskim policjantom i prokuratorom - przekonywał w oświadczeniu Mariusz S. - Nie popełniłem zbrodni. Nie byłem w tym domu. Jest mi przykro z powodu waszej straty (w tym momencie zwracał się do rodziny zamordowanego - red.), ale ja nie mam z tym nic wspólnego. Proszę o uniewinnienie - mówił do sądu w 2019 roku Mariusz S.
Źródło: tvn24.pl Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24