Przed łódzkim sądem stanie 33-latek, oskarżony o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Mężczyzna w marcu podpalił 36-latka siedzącego na przystanku tramwajowym przy ulicy Pomorskiej w Łodzi. Jak ustalili śledczy, użył on zapalniczki co najmniej 29 razy, żeby doszło do zapłonu. - Gdy paliło się już całe ciało razem z wiatą przystankową, oprawca obserwował całą sytuację, nawet po przyjeździe służb ratunkowych - przekazał rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej.
Do zdarzenia doszło w nocy z 19 na 20 marca na przystanku przy ulicy Pomorskiej w Łodzi. 33-letni mężczyzna podpalił siedzącego na ławce o trzy lata starszego mężczyznę.
Został zatrzymany kilka godzin później przy ulicy Wyszyńskiego w Łodzi, był pijany - miał blisko 1,7 promila alkoholu w organizmie. Dwa dni później w Prokuraturze Rejonowej Łódź-Śródmieście usłyszał zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Nie przyznał się do winy.
Do sądu trafił akt oskarżenia
Rzecznik łódzkiej prokuratury poinformował w rozmowie z tvn24.pl, że śledztwo w tej sprawie się zakończyło i do Sądu Okręgowego w Łodzi trafił akt oskarżenia przeciwko 33-latkowi. Podał też nowe fakty w sprawie tragicznego zdarzenia. Wiadomo też, że oskarżony jest poczytalny.
- Przeprowadzone badania sądowo psychiatryczne nie dały podstaw do kwestionowana jego poczytalności. Mężczyzna może ponosić odpowiedzialność karną i jest oskarżony o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - przekazał prokurator Krzysztof Kopania. - Mamy ostateczne wyniki sekcji zwłok pokrzywdzonego, wskazują one niezbicie, że mężczyzna zmarł w wyniku działania wysokiej temperatury oraz ognia i spowodowanego nimi wstrząsu pourazowego - dodał.
Użył zapalniczki co najmniej 29 razy, żeby podpalić
Rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej, przekazał, że z zebranych dowodów w sprawie wynika, że pokrzywdzony feralnego wieczoru usiadł na ławce przystanku przy ulicy Pomorskiej. Oskarżony pojawił się tam po około 20 minutach. - Początkowo uderzył pokrzywdzonego w głowę, zdjął mu czapkę i rzucił na beton. Potem kilkukrotnie się oddalał, szarpał, popychał i uderzał siedzącego na przystanku mężczyznę. Wiemy, że pokrzywdzony żył - wskazują na to zapisy monitoringu, widać na nim jak podnosił głowę - podał prokurator. Dodał, że w ciągu kilkunastu minut oskarżony mężczyzna użył zapalniczki około 29 razy, żeby "skutecznie" podpalić swoją ofiarę. - Usiłował początkowo podpalić jego tułów, następnie jego głowę. Gdy paliło się już całe ciało razem z wiatą przystankową, oprawca obserwował całą sytuację, nawet po przyjeździe służb ratunkowych - opisał rzecznik łódzkiej prokuratury.
33-latkowi grozi kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności.
Matka rozpoznała syna po butach
Śledczy przez jakiś czas po tragedii nie wiedzieli kim był podpalony mężczyzna. W sprawie nastąpił przełom, bo na jeden z komisariatów policji zgłosiła się kobieta, która poinformowała, że to jej syn, a miała go rozpoznać po butach.
- Potwierdzam, że na policję zgłosiła się kobieta, która na podstawie przekazów medialnych stwierdziła, że ofiarą jest jej 36-letni syn. Wstępnie ta tożsamość znalazła potwierdzenie. Kobieta poznała swojego syna po butach, bo one nie uległy szczególnemu zniszczeniu i po jego charakterystycznej postawie - przygarbionej sylwetce - informował pod koniec marca Krzysztof Kopania. Dodał, że miała niemal codzienny kontakt telefoniczny z synem. Ostatni raz rozmawiała z nim kilka godzin przed tragedią. Od tego czasu kontaktu z synem nie miała. Prokuratura żeby mieć pewność, zleciła wówczas badania DNA kobiety i zmarłego.
Pod koniec kwietnia śledczy otrzymali wyniki DNA, które potwierdziły pokrewieństwo kobiety i ofiary.
- Dziś z całą pewnością możemy powiedzieć, że to właśnie jej syn zginął w tragicznych okolicznościach na skutek podpalenia - informował 23 kwietnia, rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24