- Chcemy wyprowadzić teatr z kryzysu i potrzebujemy na to czasu. Nie ma nikogo, kto byłby w stanie wejść do tego teatru i za dotknięciem czarodziejskiej różdżki błyskawicznie zmienić wszystko, co wymagało zmiany i jednocześnie postawić wybitny repertuar - deklaruje Wojciech Faruga. Po raz pierwszy w podwójnej roli - dyrektora Teatru Dramatycznego i reżysera - zadebiutował właśnie spektaklem "Anioły w Warszawie", zawieszając bardzo wysoko poprzeczkę sobie i zespołowi.
Dramat "Anioły w Ameryce" Tony'ego Kushnera z 1991 roku stał się jednym z najważniejszych amerykańskich tekstów scenicznych ostatnich kilku dekad. W 1993 roku wystawiono go na Broadwayu, a w 2003 powstał miniserial o tym samym tytule w reżyserii Mike'a Nicholsa. Natomiast w 2007 roku Krzysztof Warlikowski w Teatrze Rozmaitości wyreżyserował "Anioły w Ameryce" według przekładu Jacka Poniedziałka, to jedna z najwybitniejszych polskich inscenizacji dramatu Kushnera.
Tekst Amerykanina stał się również inspiracją dla dramaturżki i zastępczyni dyrektora Teatru Dramatycznego do spraw programowych Julii Holewińskiej, autorki dramatu "Anioły w Warszawie", który zrealizował Wojciech Faruga w Teatrze Dramatycznym. Było to prawdziwe wyzwanie. Z jednej strony Faruga i Holewińska chcieli uniknąć mierzenia się z wybitnymi adaptacjami dramatu Kushnera, z drugiej - prace nad spektaklem rozpoczęły się w cieniu kryzysu, z jakim Teatr Dramatyczny mierzył się przez wiele miesięcy. Atmosfera niepokoju regularnie pojawiała się w tym miejscu wraz z powołaniem Moniki Strzępki na stanowisko dyrektorki teatru.
Wybitna reżyserka przejęła stery w Dramatycznym 1 września 2022 roku, zastępując na tym stanowisku Tadeusza Słobodzianka. Strzępka od początku chciała kierować teatrem w sposób kolektywny, wspólnie z Małgorzatą Błasińską, Dorotą Kowalkowską, Agatą Adamiecką-Sitek i Moniką Dziekan. W listopadzie tego samego roku ówczesny wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł unieważnił wybór Strzępki, której kilka dni później powierzono stanowisko doradczyni do spraw artystycznych. Na stanowisko dyrektorki wróciła w kwietniu 2024 roku, na mocy wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
W połowie grudnia ubiegłego roku wiceprezydentka Warszawy, odpowiedzialna za kulturę Aldona Machnowska-Góra, poinformowała o zakończeniu współpracy miasta z Moniką Strzępką. Obowiązki dyrektora przejął Mariusz Guglas, obecnie zastępca dyrektora do spraw administracyjno-technicznych. Po tym, jak konkurs na stanowisko dyrektora został nierozstrzygnięty, w połowie czerwca władze miasta zaproponowały to stanowisko Wojciechowi Farudze - ówczesnemu dyrektorowi Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Stanowisko oficjalnie objął 1 listopada.
- Oczekuję od tego sezonu mądrych i bezpiecznych procesów, jakie tu zachodzą. Chcemy przywrócić miłość czy też przyjemność, jaką niesie ta praca. Jeśli nam się to uda, to jestem przekonany, że efekty artystyczne będą zachwycające - deklaruje Faruga w rozmowie z tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona: Czy "Anioły w Warszawie" to polska odpowiedź na słynne "Anioły w Ameryce"?
Wojciech Faruga: Bardziej adekwatne będzie stwierdzenie, że nasz spektakl raczej wykorzystuje bądź kontynuuje strategie narracyjne "Aniołów w Ameryce" do opowiedzenia zupełnie innej historii niż ta z USA.
W Polsce epidemia AIDS miała o wiele mniejszą skalę niż w Stanach Zjednoczonych, pochłonęła znacznie mniej ofiar. Co nie oznacza, że sytuacja była mniej tragiczna. Reakcją na rosnącą liczbę zakażeń wirusem HIV była w 1985 roku akcja "Hiacynt", w ramach której Służba Bezpieczeństwa inwigilowała i przesłuchiwała osoby LGBTQ+. W rzeczywistości więc była to systemowa forma represji wobec osób LGBTQ+. Akcja "Hiacynt" jest więc jednym z elementów historii polskiej epidemii AIDS, o którym opowiadamy w "Aniołach w Warszawie".
Sam dramat Tony’ego Kushnera "Anioły w Ameryce", serial Mike'a Nicholsa czy słynny spektakl Krzysztofa Warlikowskiego, są bardzo ważnymi tekstami kultury, które w pewien sposób nas kształtowały. Jednocześnie razem z Julią (dramaturżką, autorką "Aniołów w Warszawie" - red.) nie mierzymy się z "Aniołami w Ameryce", tylko inspirując się nimi, opowiadamy o polskiej historii, przyglądamy się nieco innym kwestiom.
Co ma pan na myśli?
Przede wszystkim, jak sam tytuł wskazuje, jest to opowieść bardzo warszawska. Cały spektakl to historie mieszkanek i mieszkańców Warszawy z lat 1984-89, epidemia AIDS jest tutaj pewnego rodzaju horyzontem.
Jak wygląda portret Warszawy wyłaniający się z tego spektaklu?
Proszę zwrócić uwagę, że Warszawa z perspektywy epidemii AIDS w latach 80. jest zupełnie nieobecna w kulturze i w historii. W kulturze polskiej pojawiały się historie opowieści dotyczące lat 90., w tym również tematu AIDS z tej dekady, działalności Monaru i problemów społecznych, związanych z rzeczywistością lat 90. Stąd też istnieje potrzeba uzupełnienia historii Warszawy o lata 80.
Mam wrażenie, że w tym kontekście potrzebne jest podjęcie mitu Dworca Centralnego, który był przestrzenią mocno stabuizowaną. Wiem to z własnego doświadczenia, bo w tamtym czasie mieszkałem kilkaset metrów od tego dworca. W "Aniołach w Warszawie" przyglądamy się temu miejscu, czym ono było, jakie wywoływało skojarzenia.
Czego dotyczy ten mit?
To szereg wyobrażeń owianych lękami. Dworzec Centralny kojarzył się wówczas głównie z osobami uzależnionymi od substancji psychoaktywnych oraz z męską - a właściwie z chłopięcą - prostytucją. Jest to zatem miejsce, którego historia nie pojawia się zbyt często. A mam wrażenie, że opowieść o tym miejscu, o związanych z nim ludziach - szczególnie z perspektywy polskiej epidemii AIDS - jest rzeczą bardzo ważną.
Przy pracy nad tekstem "Anioły w Warszawie" Julia Holewińska korzystała z archiwalnych świadectw, dokumentów, osobistych narracji oraz sięgnęła po głosy lekarzy, polityków, artystów, matek, żon i partnerów tych, którzy bali się mówić i tych, którzy bali się słuchać. Jaka jest esencja tych materiałów? Czy jest w nich coś, co pozwoli "odczarować" debatę o AIDS w polskiej historii?
Jest istotna kwestia, która bardzo mocno odróżnia debatę o AIDS w Polsce i w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych: w Polsce nie mieliśmy żadnej "ikony", osoby z życia publicznego, która w latach 80. powiedziałaby otwarcie: tak, mam AIDS. Oczywiście, wiemy, że były osoby znane i rozpoznawalne, które zmarły w wyniku AIDS, ale ich doświadczenia związane z zakażeniem wirusem HIV oraz z chorobą AIDS otoczone były tajemnicą.
W drugiej połowie lat 90. natomiast zaczęły pojawiać się leki hamujące rozwój wirusa HIV i pojawienie się AIDS oraz pozwalające na przeżycie nosicielom wirusa. Wówczas - mam poczucie - temat AIDS zaczął znikać z przestrzeni publicznej.
Obecnie istnieją już różne skuteczne leki, dzięki którym można praktycznie uniknąć ryzyka zakażenia, takie jak PrEP czy PEP oraz takie, które minimalizują skutki zakażenia. Jednocześnie temat AIDS - szczególnie z lat 80. - w naszym społeczeństwie został zupełnie nieprzepracowany, tak jakby po prostu zniknął. A wcale tak nie jest. Tylko w ubiegłym roku odnotowano około dwóch tysięcy zakażeń HIV.
Wydaje mi się, że trzeba przywracać pamięć o epidemii AIDS, przepracować te doświadczenia zbiorowe i jednocześnie przypominać, że wirus HIV i sama choroba AIDS nie zniknęły, że nadal stanowią ewentualne zagrożenie.
Spektakl "Anioły w Warszawie" opowiada o tym, ale skupia się na kwestii stygmatyzowania osób zakażonych czy chorych na AIDS. Podejmujemy także stygmatyzację osób LGBTQ+. Odwołujemy się do klisz, wyobrażeń czy języka lat 80., które pozornie wyszły z powszechnego użycia. W ten sposób stawiamy pytanie, czy te formy stygmatyzacji są nadal obecne i o to, co jeszcze trzeba zrobić.
I co jeszcze jest do zrobienia?
Uważam, że cały czas trzeba mówić o tym, że osoby LGBTQ+ są stygmatyzowane, że stygmatyzowane są też osoby HIV-pozytywne. Musimy na to zwracać uwagę, rozmawiać na ten temat i edukować. Spektaklowi towarzyszą najróżniejsze działania dodatkowe, które składają się na akcję edukacyjną.
W spektaklu zastanawiacie się nad obecnym znaczeniem AIDS jako metafory. Co kryje się za AIDS jako metaforą?
Na to pytanie odpowiadamy poprzez spektakl. Zapraszam do teatru.
To, co przykuwa uwagę, to fakt, że nie wiktymizujecie osób, o których opowiadacie.
Wiktymizacja zawsze osłabia tych, których dotyczy. Nie dodaje im siły. Proszę zwrócić uwagę, że jest to spektakl historyczny. Autorka scenografii i kostiumów - Katarzyna Borkowska - odwzorowała rzeczywistość, obrazy tego miasta z lat 80., których już nie ma.
Mam poczucie, że praca z materiałem historycznym zawsze sprowadza się do pytania o teraźniejszość: czy coś się zmieniło, a jeśli tak, to czy jest to progres, czy regres? Również jeśli chodzi o szeroko pojętą obyczajowość. A patrząc przez jej pryzmat na lata 80., mam wrażenie, że jako społeczeństwo byliśmy bardziej liberalni niż obecnie, chociażby w kwestii aborcji.
"Anioły w Warszawie" to pierwszy projekt, który realizuje pan wspólnie z Julią Holewińską w Teatrze Dramatycznym po powołaniu pana na stanowisko dyrektora tej placówki. Nie mieliście wątpliwości, żeby ten "nowy początek" otworzyć spektaklem o grupach stygmatyzowanych?
To przede wszystkim opowieść o Warszawie w pewnym historycznym momencie, pojawiają się w niej różne bohaterki i różni bohaterowie. Obok postaci osób LGBTQ+ są też matki, żony, jest ksiądz, osoby chore na AIDS czy kobieta uzależniona od substancji psychoaktywnych.
Teatr, jakim go widzimy z Julią, jest przestrzenią do przyglądania się różnym odsłonom historii, która jest lustrem dla teraźniejszości. Szczególnie ważnym wydaje się nam opowiadanie historii pominiętych, dawanie głosu tym, którzy do tej pory go nie zabierali. W moim odczuciu to podstawowa funkcja teatru.
Poza tym nie ma jednego, dobrego tematu, od którego można byłoby zacząć. Domyślam się, że część odbiorców czy komentatorów życia teatralnego chciałaby, żebyśmy zaczęli na przykład od biografii Jana Pawła II, co pewnie spotkałoby się z oburzeniem innych. Pozwoli pan, że przypomnę, że pierwszym spektaklem, którego premiera odbyła się od momentu pojawienia się nowej dyrekcji, był "Wczoraj byłaś zła na zielono" według bestsellerowej książki Elizy Kąckiej w reżyserii Anny Augustynowicz. To piękna i wzruszająca historia matki, której dziecko jest w spektrum autyzmu, a więc jest to również przykład głosu niezbyt często słyszanego w teatrze.
Przypomnę, że największym hitem Teatru Dramatycznego pozostaje od lat "Kinky Boots", którego premiera odbyła się w 2017 roku, gdy dyrektorem był Tadeusz Słobodzianek. A jest to jedna z najbardziej queerowych pozycji w naszym repertuarze. Można więc powiedzieć, że "Anioły w Warszawie" są kontynuacją tego, co już obecne w Teatrze Dramatycznym. Z takim nastawieniem razem z Julią przyszliśmy do tej instytucji. Szczególnie w pierwszym sezonie zależy nam, aby kontynuować ważne i mądre tradycje oraz praktyki, obecne w tym miejscu. Nie chcemy się narzucać z własnymi opowieściami. Dajemy sobie czas, żeby zapoznać się z dotychczasowym dorobkiem.
Pojawił się między innymi cykl Horyzonty, w ramach którego spotkaliśmy się choćby z Grzegorzem Jarzyną, Magdą Cielecką, Markiem Kalitą i kilkoma innymi osobami, związanymi ze spektaklem "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie" z 1998 roku. Była to dla mnie przełomowa sztuka, jeśli chodzi o moje myślenie o teatrze.
Propozycję objęcia stanowiska dyrektora Teatru Dramatycznego przyjął pan po bardzo udanym, chociaż niełatwym okresie szefowania Teatrowi Polskiemu w Bydgoszczy, który zaczął się w pandemii.
Pierwszy rok przypadł na kolejne lockdowny i wszystkie pandemiczne obostrzenia. To rzeczywiście był okres pełen wyzwań: pandemia, recesja, kryzys i atak Rosji na Ukrainę. Jednocześnie miałem poczucie, że - w obliczu wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie - szefując instytucji, miałem możliwości, jakich nie miałbym poza nią.
Co ma pan na myśli?
Bardzo ważne dla nas było rozbudowanie programu pomocowego dla ukraińskich artystek w Bydgoszczy. Pomagaliśmy artystkom i ich rodzinom, bo rzadko przyjeżdżały same. Kwaterowaliśmy, znajdowaliśmy mieszkania, wspieraliśmy ich.
Poza tym, we współpracy z Unią Europejską, powołaliśmy do życia Nagrodę Dramaturgiczną Miasta Bydgoszczy AURORA. To konkurs dramaturgiczny, którego celem jest sprawdzanie nowych trendów, nowych języków, nowych tematów w Europie Środkowej i Wschodniej. Okazało się, że ta nagroda stała się też platformą pomocową, wokół niej powstała sieć międzyludzka. Dwójka finalistów - w tym jeden laureat - została z nami na stałe, przeprowadziła się do Polski i rozpoczęła współpracę. Mam na myśli wybitną ukraińską dramaturżkę Lenę Laguszonkową oraz równie wybitnego białoruskiego reżysera i dramaturga Mikitę Iłinczyka. Ich obecność będzie także widoczna w programie Teatru Dramatycznego.
Razem z Julią zmieniliśmy miasto i teatr, ale mam wrażenie, że pozostała z nami grupa ludzi z różnych regionów kraju, których połączyły silne więzy. Mamy nadzieję, że nadal będziemy wspólnie się rozwijać. Przygotowujemy się do dużego projektu międzynarodowego. Chcielibyśmy w ciągu najbliższych lat zorganizować Kongres Teatru Europy Środkowej i Wschodniej pod hasłem "Good Bye Stalin". Chcielibyśmy, żeby artyści i artystki z Europy Środkowej i Wschodniej spotkali się właśnie tutaj - w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, w "darze" Józefa Stalina dla narodu polskiego. To spotkanie w naszym zamyśle poświęcone ma być roli sztuki w trwającej dekolonizacji. W moim przekonaniu trwająca w Ukrainie pełnoskalowa wojna jest kolejnym etapem dekolonizacji, deimperalizacji, derusyfikacji czy też desowietyzacji. W naszym regionie zmienia się wiele, a pozbawiony dostępu do Moskwy, szuka on nowego centrum. Mamy nadzieję, że przynajmniej na te kilkanaście kongresowych dni tym centrum kultury stanie się warszawski Teatr Dramatyczny w Pałacu Kultury i Nauki.
Wracając do Bydgoszczy: mam wrażenie, że umocnił pan Teatr Polski na mapie teatralnej kraju serią głośnych spektakli. Nie było panu szkoda zrezygnować z Teatru Polskiego na rzecz Dramatycznego, wokół którego atmosfera ciągle jest "najróżniejsza"?
Cztery lata w Bydgoszczy były trudne nie tylko ze względu na czynniki zewnętrzne, ale również przez remont, jaki od kilku lat trwa w Teatrze Polskim i ciągle się przedłuża. Miał skończyć się w 2020 roku, gdy obejmowałem tam dyrekcję. Zostałem uprzedzony, że remont potrwa do 2023 roku. Mamy 2025 rok, a już jest pewne, że kolejny etap remontu nie skończy się w 2026 roku. Trzeba jeszcze doliczyć półtora roku na remont sceny. A zatem wszystkie prace przedłużą się co najmniej do 2028 roku.
W obliczu tego wszystkiego mam wrażenie, że moje moce przerobowe w Bydgoszczy się wyczerpały. Stawiałem czoła wielu kryzysom, udało się nam wiele dobrych rzeczy zrobić. Jednocześnie pracowaliśmy z jedną małą sceną, bez komfortowej przestrzeni do prób, bez wsparcia miasta, które nie przyznało nam sceny tymczasowej czy tymczasowych przestrzeni biurowych. Przez te lata włożyliśmy razem z Julią całą naszą energię i miłość do tego miejsca, ale doszliśmy do wniosku, że najuczciwiej będzie przekazać pałeczkę w tej sztafecie komuś innemu. Zrobiliśmy to, zanim jeszcze pojawiła się frustracja wobec niekończących się problemów. A prowadzenie teatru w stanie frustracji nigdy nie przynosi dobrych efektów.
Intensywnie współpracowaliśmy również z nowym dyrektorem Beniaminem Bukowskim. Mam nadzieję, że Beniamin ze swoimi niekończącymi się pokładami dobrej energii doprowadzi Teatr Polski do końca remontu.
Czy nie było mi żal? Oczywiście tęsknię za zespołem z Bydgoszczy, który jest fantastyczny. Samo miasto, w którym jest mnóstwo zieleni i wody, jest wspaniałym miejscem do mieszkania, do życia. Przyszliśmy tutaj, do Dramatycznego. Chociaż tu również nie brakuje wyzwań, to postanowiliśmy się zmierzyć z czymś nowym.
W jednym z wywiadów, udzielonych wspólnie z panią Holewińską, zaznaczyliście, że w Dramatycznym nie zamierzacie rozliczać kogokolwiek z czegokolwiek. Czy od listopada udało się już panu odnaleźć w instytucji, która od kilku lat owiana jest - mówiąc delikatnie - kontrowersjami?
Żeby było jasne: Teatr Dramatyczny jest instytucją, która normalnie pracuje, która ma świetne zespoły: aktorski, techniczny, administracyjny. Zatrudnia świetnych specjalistów. Mój pierwszy sezon jest czasem, aby się z szacunkiem i pokorą przyjrzeć temu miejscu. Widzę już pewne rzeczy, które chcemy zmienić. Udało się nam wprowadzić nową strukturę organizacyjną, która jest naszym pierwszym sukcesem i nie boję się tego tak nazwać. Było to wskazane w wyniku kontroli przeprowadzonej w teatrze w ubiegłym roku. I to się nam udało, wszystkie kwestie formalne zostały wyprostowane. Nie ma już osób zatrudnionych na stanowiskach, które nie funkcjonowały w strukturze teatralnej, a stan faktyczny jest ujednolicony ze stanem prawnym. Przed nami wdrożenie kolejnych regulaminów, ale ustaliliśmy, że na zmianę wszystkich dokumentów pracowniczych mamy czas do końca roku. Jest to proces długotrwały, skomplikowany, wymagający szeregu konsultacji.
Faktem jest, że razem z Julią (zastępczynią dyrektora do spraw programowych - red.) i Mariuszem (Guglasem - zastępcą dyrektora do spraw administracyjno-technicznych - red.) pracuje się nam doskonale. Po przyjściu do tego teatru nie czułem potrzeby, żeby się tutaj odnajdywać. To jest bardzo dobry, profesjonalny i pracujący zespół. Na początku musieliśmy po prostu ustalić program i zacząć go realizować. Musieliśmy również wypracować sposoby rozmawiania ze sobą, weryfikowania różnych rzeczy oraz przekazywania informacji zwrotnych.
W styczniu rozpoczęliśmy próby z zespołem aktorskim, które przebiegają w bardzo twórczej, serdecznej atmosferze. Panująca obecnie atmosfera jest bardzo dobra. Takie też dochodzą do nas sygnały od pracowniczek i pracowników, że jest już OK, że czują się lepiej.
Nie zmienia to faktu, że Teatr Dramatyczny jest instytucją, która wychodzi z kryzysu. Mamy świadomość, że do tej sytuacji doprowadził kolektyw, jaki teatrem zarządzał wcześniej, w składzie: Małgorzata Błasińska, Dorota Kowalkowska, Monika Strzępka, Agata Adamiecka-Sitek i Monika Dziekan. Idea kolektywu była pięknym i niezwykle ambitnym pomysłem na zmianę funkcjonowania instytucji kultury, jednak mamy świadomość, że ten pomysł doprowadził teatr do kryzysu.
W codziennej pracy zajmujemy się tym, co tu i teraz, nowymi działaniami, nowym programem. Jak długo nie pojawia się taka konieczność, nie rozdrapujemy ran, które zdążyły się zabliźnić.
Co ma pan na myśli?
Czasami wychodzą na jaw różne rzeczy i - w zależności od tego, czego sprawa dotyczy - sięgamy po pomoc specjalistów. Jako dyrekcja teatru wychodzimy z założenia, że jesteśmy po to, aby zarządzać instytucją, aby wiedzieć, do kogo się zwrócić w danej sytuacji. Nie mamy kompetencji we wszystkich obszarach, nie mamy kompetencji psychologicznych, nikt z nas nie jest dyplomowanym mediatorem/mediatorką. Podchodzimy do tego miejsca z ogromnym szacunkiem, ale mamy świadomość, że działy się tutaj rzeczy trudne. Dlatego gdy dostrzegamy jakieś sytuacje sugerujące objawy zespołu stresu pourazowego, staramy się reagować za pośrednictwem specjalistów.
Mam wrażenie, że zwrócił pan uwagę na bardzo ważną rzecz. W momencie, w którym miasto postanowiło zakończyć współpracę z poprzednią dyrekcją, całą winą za wszystko, co działo się w teatrze, obarczano Monikę Strzępkę.
Z szacunku do Moniki Strzępki, która chciała kolektywnego zarządzania tą instytucją, wymieniam wszystkie pięć nazwisk. Wydaje mi się, że szacunek do poprzedniej dyrekcji wymaga tego, aby wspomnieć całą piątkę. Ta dyrekcja chciała być tak komunikowana, tak chciała zarządzać teatrem. Ograniczanie się do Moniki Strzępki byłoby niezgodne z intencjami i w moim poczuciu jest - delikatnie mówiąc - nietaktowne.
Wspomniał pan, że nie jest dyplomowanym mediatorem ani psychologiem, a jednocześnie zwrócił pan uwagę, że dostrzegał i dostrzega sytuacje, które można kojarzyć z objawami stresu pourazowego. Czy było to coś powszechnego, czy raczej jednostkowe przypadki?
Proszę zauważyć, że w ciągu ostatnich miesięcy Teatr Dramatyczny mierzył się z kryzysem w okresie niestabilności po odwołaniu poprzedniej dyrekcji oraz nierozstrzygniętego konkursu, który miał wyłonić nowe szefostwo.
Oczywiście konkursy w instytucjach kultury są najlepszą metodą powoływania dyrektora. Mamy tu pełną zgodę. Zdaję sobie sprawę, że mówię to ja - osoba powołana w trybie pozakonkursowym. Trzeba pamiętać, że w obliczu braku rozstrzygnięcia konkursu ta procedura była cały czas w zgodzie z przepisami. Zmierzam do tego, że nie możemy zapominać o tym, jak trudną i stresującą dla wszystkich zespołów w teatrze jest sytuacja wyboru nowego dyrektora. Szczególnie w takich okolicznościach. Były to miesiące długotrwałego stresu, niepewności oraz funkcjonujących wewnątrz konfliktów. Ślady tego wszystkiego na pewno ciągle się pojawiają. Staramy się na nie reagować na bieżąco.
Nie przyszliśmy do Dramatycznego z założeniem terapeutyzowania zespołów. Wydaje mi się - i jak dotąd to się sprawdza - że każdy z zespołów potrzebuje czasu i pracy. Zdaję sobie sprawę, że pojawiły się oczekiwania wobec nas i pierwszej premiery. Natomiast wolałbym, żeby to były oczekiwania wobec dwóch pierwszych sezonów.
Dlaczego?
Chcemy wyprowadzić teatr z kryzysu i potrzebujemy na to czasu. Nie ma nikogo, kto byłby w stanie wejść do tego teatru i za dotknięciem czarodziejskiej różdżki błyskawicznie zmienić wszystko, co wymagało zmiany i jednocześnie postawić wybitny repertuar. Oczekuję natomiast od tego sezonu mądrych i bezpiecznych procesów, jakie tu zachodzą. Chcemy przywrócić miłość czy też przyjemność, jaką niesie ta praca. Jeśli nam się to uda, to jestem przekonany, że efekty artystyczne będą zachwycające.
Jednocześnie skupiamy się na tym, żeby wszystko, co robimy, dawało poczucie bezpieczeństwa i było jak najbardziej transparentne. Tak było w czasie przygotowywania "Aniołów w Warszawie", gdzie role dwóch postaci są dublowane. Zawsze w takich sytuacjach wyzwaniem jest decyzja o tym, kto zagra premierę. W przypadku obu postaci mamy wspaniałych dwóch aktorów i dwie aktorki. Doszliśmy do wniosku, że najuczciwszy będzie rzut monetą, który rozstrzygnie, kto zagra w spektaklu premierowym. Szanujemy i ufamy wszystkim aktorom i aktorkom. Rzucając monetą, uniknęliśmy arbitralnych decyzji, które mogłyby być odebrane jako forma oceny z naszej strony. Chcemy stworzyć atmosferę, w której decyzje personalne nie będą kojarzone z osobistymi preferencjami dyrekcji, uznaniowością czy faworyzowaniem kogoś. Jest to bardzo długotrwały proces wypracowywania z zespołem aktorskim pewnych zasad. Ten proces już się toczy.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Karolina Jóźwiak / Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka w Warszawie