"Nie zabijaj mnie, przecież jestem pupilkiem Ameryki!" - krzyczy w filmie "This is the end", w którym przed "Wilkiem z Wall Street" zagrał samego siebie. Zaczynał od młodzieżowych komedii, teraz staje się cieniem wielkich aktorów, bez którego ci nie mogą istnieć. Oto Jonah Hill, faworyt do Oscara w kategorii aktor drugoplanowy.
Jest rok 2007, do kin wchodzi "Superbad". W Polsce - pod tytułem "Supersamiec" - praktycznie nieznany, w USA otoczony kultem. Hill gra rolę drugoplanową, pozostaje z tyłu. Ale uczyni z tego swoją siłę, która prowadzi go prostą drogą do Oscara.
Partnerujący mu w komedii o próbie "zaliczenia" koleżanek na imprezie Michael Cera był tym lepszym, ciekawszym, dowcipniejszym i przede wszystkim wyższym i chudszym. A Hill?
Penisy na barykadach
- Gdy byłem mały, miałem jeden sekret. W tajemnicy rysowałem penisy. Duże, małe, w sklepie, na barykadach. Nikomu o tym nie mówiłem - mówi Hill jako Seth w "Supersamcu". W realnym życiu penisów nie rysował, ale showbiznes miał we krwi. Mama zajmowała się kostiumami w Hollywood, tata jeździł w trasy z Guns'n'Roses. Brat po latach zostanie menadżerem Maroon 5. Sam Hill po latach Hill wspomni, że w filmie nigdy by się nie znalazł, gdyby nie dzieci Dustina Hoffmana, z którymi się bawił.
Być może jednak najważniejsze w jego karierze było spotkanie Juda Apatowa, który miał już wówczas przy sobie grupę młodych, utalentowanych komediantów z Sethem Rogenem na czele. To właśnie jego gra w Supersamcu".
Apatow daje Hillowi malutką rolę w "40-letnim prawiczku" (film, wbrew trywialnej nazwie, staje się znakomitą satyrą na współczesne USA), pierwszą dużą - właśnie w "Supersamcu" - dostaje od producenta i scenarzysty Evana Goldberga. Efekt? Entuzjazm widzów i krytyków. Film kosztuje 20 milionów dolarów, zarabia prawie 150.
Sepleni z puentą
Przed Hillem zaczynają otwierać się kolejne drzwi. Najpierw realizuje marzenie z dzieciństwa, bo od zawsze chciał pisać scenariusze. Najbardziej marzył o odcinku "Simpsonów". Nie było mu dane, ale po sukcesie w "Superbad" podkłada głos pod kultową kreskówkę.
Wydaje się, że musi zacząć grać pierwsze skrzypce, ale ciągle jest tym drugim. Z doświadczeń swojego ojca korzysta w komedii "Get him to the Greek". Jego szedem jest Puff Daddy, a Hill jako początkujący menadżer muzyczny ma zająć się zblazowaną gwiazdą Aldousem Snowem, granym przez jeszcze bardziej zblazowanego Russela Branda. To już ich drugie spotkanie, bo wcześniej Hill - jako handlujący pokątnie narkotykami kelner - podlizuje się tej samej postaci w "Forgetting Sarah Marshall".
Hill ciągle gra to samo - sepleni, potyka się o sznurówki, ale puentą zaskakuje, jak np. gdy próbując zachęcić Snowa do swoich amatorskich nagrań, w mistrzowski sposób parodiuje brytyjski akcent.
Śmieszni ludzie
W międzyczasie zacieśnia przyjaźń z Sethem Rogenem, razem grają u Apatowa w gorzkiej komedii "Funny People". Tu spełnia się jego kolejne marzenie - wciąż jest drugi, ale jego postać przynajmniej tworzy teksty dla komika zajmującego się stand-upem. Dzięki temu ma nowego kumpla z branży - wszechstronnego wbrew obiegowej opinii Adama Sandlera.
Hill godzi się z rolą "tego drugiego", ale bierze się za siebie. Ścina długie, stylizowane na afro włosy, zaczyna gościć w telewizjach śniadaniowych, gdzie opowiada, jak zrzucił kilkadziesiąt kilogramów. - Musiałem, bo chcieli tego producenci i mój lekarz. Ale od małego wiedziałem jedno: łatwiej jest być dowcipnym, jak jesteś brzydki i gruby. Jak jesteś szczupły i piękny, jak ja teraz, to jest cholernie trudno - komentował.
Zostaje dostrzeżony w "Moneyball", za który dostaje pierwszą nominację do Oscara. W filmie zakłada maskę - jego niewzruszona mimika i jedna, kompletnie bezbarwna, mina sprawiają, że postać doradcy trenera baseballu w "Moneyball" pamiętamy jeszcze bardziej od tej granej przez Brada Pitta. To Peter Brand, twórca tytułowego systemu, który dzięki matematyce miał dać wygraną w meczu sportowym.
Gwałt demona
Licznik Hilla (tak naprawdę Jonah Hill Feldstein, jego przodkowie byli rosyjskimi żydami) bije dalej. Quentin Tarantino do aktorów charakterystycznych, kochających drugi plan, ma rękę jak mało kto. Angażuje więc Hilla do małej roli w swoim "Django". Hill gra członka Ku Klux Klanu, który kłóci się z innymi, czy charakterystyczne dla nich nakrycie głowy jest modne.
Przełomowy okazuje się rok 2013. To właśnie wtedy Hill krzyczy: "Nie zabijaj mnie, jestem pupilkiem Ameryki!".
On, Rogen, Baruchel, McBride, do tego James Franco - wszyscy grają samych siebie. Hill żartuje ze swojej wagi, z miłości do psów, z brylantowego kolczyka w uchu. Na koniec gwałci go demon i traci kontakt z rzeczywistością. "This is the end", najśmieszniejsza wizja końca świata w historii, okazuje się strzałem w dziesiątkę. Gdy jeszcze przed opętaniem modli się o śmierć kolegi (sic!), podkreśla: Boże. Nazywam się Jonah, Jonah Hill, z "Moneyball".
Świetny w siedzeniu
Zawsze był drugi, zawsze musiał komuś wpaść w oko. Teraz wpada za okulary jednemu z największych geniuszów kina w historii - Martinowi Scorsese. - Zobaczyłem go na rozdaniu Oscarów. Siedział przede mną i był w tym świetny - powie potem reżyser.
W "Wilku z Wall Street" robi z niego Donnie Azoffa. Mniejszy chciwiec towarzyszy większemu - Leo DiCaprio. Wciąga do nosa tyle witaminy D (udaje kokainę), że dostaje zapalenia płuc.
- Jonah jest niesamowity, bo trudno znaleźć człowieka, który jest w stanie improwizować na takim poziomie - komentuje już po premierze DiCaprio. Przerywa mu Scorsese. - Czasami kręciliśmy ujęcie, trzymaliśmy się dialogu, a potem zaczynała się ta improwizacja i w końcu musiałem pytać: Zaraz, w którym momencie jesteśmy? Co? Nie, nie! Nie przerywamy. Nagrywajcie wszystko - mówi.
I nagrywali. Hill musiał nauczyć się mówić z nienaturalnie wyeksponowaną szczęką. Ćwiczył przy telefonie, dzwoniąc na Hawaje do sklepu wysyłkowego z elektroniką. Nic mu nie przysłali, koszulkę dosłali, gdy opowiedział tę historię w mediach.
Newsy, ciekawostki o aktorach i samych Oscarach możecie śledzić w naszym specjalnym magazynie Oscary 2014. Zapraszamy też na relację na żywo tvn24.pl z oscarowej gali w nocy z 2 na 3 marca.
Autor: Kuba Czernikiewicz/jk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mat. prasowe