"Cham na czerwonym dywanie" - na taki tytuł zapracował nowy prowadzący ceremonii oscarowej i to jeszcze zanim stanął na scenie Dolby Theatre. Seth MacFarlane słynie bowiem z dowcipu, w którym nie oszczędza nikogo - to mistrz sprośnego żartu opowiadający dowcipy o kazirodztwie i końskiej spermie. - Cieszy nas, że nikt tak naprawdę nie wie, czego się po nim spodziewać – mówią producenci dzisiejszej gali. Relacja z Oscarów "minuta po minucie" po północy w tvn24.pl.
- Czytałem, że "Miłość" to koprodukcja Austrii i Niemiec. Ostatnim razem, kiedy coś wspólnie produkowali, wyszedł Hitler. Ale ten film jest podobno lepszy – stwierdził Seth MacFarlane podczas ogłaszania tytułów filmowych do oscarowych nominacji.
Prezentując nominowanych za reżyserię, zażartował: - A teraz pięciu kolesi, którzy najlepiej siedzą w fotelu i przyglądają się, jak inni robią film. Zaś o scenarzystach powiedział: - Teraz nominacje za opanowanie funkcji kopiuj-wklej w edytorze tekstu.
Pierwsza wypowiedź wywołała w USA skandal, dwie pozostałe niesmak. MacFarlane zamiast pochwał zebrał krytykę. "K...a, ten facet w ciągu mniej niż 10 minut ogłosił nominacje, obraził współprowadzącą, umniejszył osiągnięcia kilku kandydatów i żartował z Hitlera" – podsumował magazyn "Slate". Inni wtórowali. "Facet, który w »Family Guy« każe bobasowi zalewać płatki śniadaniowe końską spermą, nie najlepiej czuje się w formule wymagającej odrobiny finezji" – komentował "New Yorker". A "Entertainment Weekly" dodawał: "Ta gala może przejść do historii. David Letterman zostanie zdetronizowany”. To wbrew pozorom nie komplement - występ Lettermana z 1994 roku uznawany jest za najbardziej nieudany w historii Oscarów.
Koniec grzecznych Oscarów?
Czy zatem 40-latek jako mistrz oscarowej ceremonii to dobry wybór? Zasłynął głównie jako scenarzysta filmów rysunkowych i aktor użyczający głosu bohaterom swoich filmików. To on stoi za kreskówką "Family Guy" i fabułą "Ted", w których nie oszczędza nikogo i przekracza wszystkie tabu. Kpi z mniejszości narodowych, religii, homoseksualistów czy niepełnosprawnych, pedofilii czy przemocy domowej. Wszyscy zastanawiają się: kogo obrazi tym razem? Producenci liczą jednak, że komik wpuści do zachowawczej i nudnej oscarowej uroczystości trochę świeżego powietrza. - Cieszy nas to, że nikt tak naprawdę nie wie, czego się po nim spodziewać. Liczymy na spontaniczność naszego prowadzącego. Dzięki temu gala będzie jeszcze lepsza – powiedzieli agencji Reuters Neil Meron i Craig Zadan, producenci tegorocznych Oscarów.
Ratunek jest konieczny. Jeszcze w latach 90. Oscary były w USA najpopularniejszym - obok Super Bowl - widowiskiem telewizyjnym. Ale już rok temu transmisję obejrzało zaledwie 39 milionów Amerykanów, a finały rozgrywek futbolu – 113. Widownia jest nie tylko coraz mniejsza, ale i coraz starsza. W dodatku recenzje są miażdżące: "wiec emerytów", "kulejący festiwal nudy".
Dzięki MacFarlane'owi to może być koniec grzecznych Oscarów.
Kpina z komunii świętej
Kiedy miał 11 lat, lokalna gazeta w Kent w stanie Connecticut opublikowała komiks jego autorstwa. Przedstawiał chłopca klęczącego przed księdzem, gotowego do przyjęcia komunii. "Dostanę frytki do tego?" - pytał dzieciak. Miejscowy duchowny wściekł się i nie obyło się bez ostrej publicznej reprymendy. Od tamtej pory w rodzinnej miejscowości wszyscy wiedzieli, kim jest Seth MacFarlane. On sam chciał się stamtąd wyrwać. Marzyło mu się Hollywood. W połowie lat 90. znalazł się w słynnym studiu Hanna-Barbera, produkującym seriale animowane. Trafił do ekipy Vana Partible'a, twórcy produkcji "Johnny Bravo", gdzie pełnił rolę pomocniczego scenarzysty i animatora. Serial stawiał na sarkazm i ironię, zrywał z tradycyjnym i łatwym do zrozumienia poczuciem humoru. Był początkiem ery animacji dla dorosłych. I szansą dla ambitnego MacFarlane'a.
W 1997 roku zwrócił się do telewizji Fox z pomysłem na serial. Jego bohaterami miała być typowa amerykańska rodzina mieszkająca na przedmieściach i prowadząca zwyczajne życie klasy średniej. Plus ostre żarty dla dorosłych. "Pół roku spędziłem w kuchni mojego domu. Nie spałem, nie miałem życia osobistego. Całymi dniami sam jeden rysowałem pierwszy odcinek" - wspominał w rozmowie z "New York Timesem". Szefowie stacji byli zachwyceni i od razu zamówili cały sezon, a on jako 24-latek stał się najmłodszym telewizyjnym twórcą, z którym podpisano kontrakt. Kreskówka okazała się hitem. Ale jej specyficzny humor na granicy dobrego smaku sprawił, że autor coraz częściej był krytykowany. Uginająca się pod krytyką organizacji prorodzinnych stacja Fox dwa razy zdejmowała serial z anteny.
"Każdy jest obrażany po równo"
W jednym z odcinków pojawiały się żarty z Jezusa, którego nauki polegają na wykonywaniu magicznych sztuczek. Autorowi zarzucano także antysemityzm, kiedy pod melodię popularnej piosenki "When you wish upon a star" podłożył słowa "I need a Jew" ("Potrzebuję Żyda"). Najbardziej krytykowany był odcinek "And the Wiener Is...", w którym bohater odkrywa, iż ma mniejszego członka niż jego nastoletni syn - postanawia więc zapisać się do Krajowego Stowarzyszenia Posiadaczy Broni, by udowodnić swą męskość.
Skandal wybuchł po dowcipie z odcinka "Peter-assment" wyemitowanego w 2010 roku. Chodzi w zasadzie o dwie linijki: "Terri Schiavo, tak jakby żyje. Jest najdroższą roślinką, jaką kiedykolwiek zobaczycie". Słowa odnoszą się do głośnej sprawy kobiety, która przez wiele lat pogrążona była w śpiączce i którą, po długiej batalii sądowej, w końcu odłączono od aparatury podtrzymującej życie. Przeciwko żartowi MacFarlane'a zaprotestowała nawet rodzina chorej.
- W moim programie każdy jest obrażany po równo – bronił się autor. I zapewniał, że ma gdzieś fakt, iż Telewizyjna Rada Rodziców ponad 30 razy wyróżniła "Family Guy" tytułem "najgorszego programu w telewizji".
Miał być w samolocie terrorystów
Serial (obecnie produkowany jest 11 sezon) zapewnił mu rozgłos i fortunę. Oblicza się, że dla Foxa wart jest około 2 miliardy dolarów, a sam MacFarlane dostał za niego 100 milionów. Do tego dorzucił zarobek na "Tedzie", który był hitem ubiegłorocznych box-office'ów. Film miał 50-milionowy budżet, a przyniósł blisko pół miliarda dolarów więcej.
Jest bogaczem, nie ma żony, nie ma dzieci. Wszyscy pytają go, co robi z forsą. - Jedyną ekstrawagancką rzeczą, jaką kupiłem sobie w ciągu ostatnich 10 lat, jest połowa prywatnego samolotu. Miło jest unikać lotnisk – wyznał w programie "Good Morning America". A gdy zapytano go, czemu nie cały, zażartował: - O nie, nie jestem Billem Gatesem!
Ten samolot to nie fanaberia bogacza, ale raczej fatalisty. Uniknął śmierci, gdy nie zdążył na samolot z Bostonu do Nowego Jorku, który we wrześniu 2001 roku został porwany przez terrorystów i uderzył w World Trade Center. Spóźnił się po prostu na lotnisko po tym, jak noc wcześniej ostro imprezował.
Co ciekawe, Mark Wahlberg, który gra w jego "Tedzie" też miał zaplanowany lot jednym z porwanych samolotów. Ale oddał swój bilet w ostatniej chwili.
Zamorduje Adele?
W Hollywood MacFarlane ma status mistrza sprośnego żartu w bardzo złym guście, uchodzi za nieprzewidywalnego i lubiącego kontrowersje. Dlatego wszystko, co przygotowuje na dzisiejszą ceremonię, konsultuje z dwójką jej producentów. Wiadomo więc, że... zaśpiewa.
- Seth ma piękny głos, więc mamy zamiar skorzystać z jego umiejętności jako piosenkarza – powiedział Neil Meron. On sam ujął to skromniej: - Tam jest orkiestra składająca się z 60 muzyków. To po prostu była zbyt duża pokusa, żeby ich nie wykorzystać.
40-latek ma już za sobą podobne doświadczenia: dwa lata temu wydał płytę z amerykańskimi standardami "Music is Better Than Words", nominowany był do dwóch nagród Grammy i koncertował w znanych salach Ameryki i Europy. Tym razem ma szansę nawet na Oscara. Za tekst do piosenki, którą współtworzył - "Everybody Needs A Best Friend" ze ścieżki dźwiękowej do "Teda" - nominowano go w kategorii najlepszy utwór muzyczny.
- Jestem tym podekscytowany – wyznał. - Ale, żeby wygrać, najpierw musiałbym zamordować Adele.
Autor: Agniszka Kowalska//kdj
Źródło zdjęcia głównego: A.M.P.A.S.