- Chcę pokazać prawo każdego człowieka do miłości, chcę też sprawić tym filmem, by ludzie nie oceniali innych z taką łatwością, by nie przypinali im łatek – mówi w rozmowie z tvn24.pl Małgorzata Szumowska, której najnowszy film "W imię…" prezentowany jest w konkursie głównym na trwającym festiwalu w Berlinie.
tvn24.pl: Jesteś już po premierowej projekcji filmu na Berlinale i po spotkaniu z festiwalową publicznością. Jakie wrażenia? Małgorzata Szumowska: Przyjęcie filmu było bardzo ciepłe, mieliśmy długie brawa, pojawiło się dużo dobrych recenzji. No i przede wszystkim film został sprzedany do Niemiec, Francji, Anglii, Izraela, Belgii, Turcji, Hiszpanii. Trwają też właśnie rozmowy z Amerykanami. To naprawdę sukces, jest bardzo duże zainteresowanie moim filmem. Berlin Cię lubi. Dwukrotnie już wcześniej prezentowałaś tu swoje filmy w sekcji "Panorama". Jak myślisz, za co najbardziej Cię cenią? To najbardziej upolityczniony europejski festiwal, nie robisz takiego kina. Myślę, że lubią mnie przede wszystkim za tematy, o jakich opowiadam, zawsze są to historie w jakimś sensie o wykluczeniu. Lubią też chyba to, jak pracuję z aktorami. Podobają się tu ich role. Widziałam jakie wrażenie zrobiła rola Andrzeja Chyry, grającego głównego bohatera. Pytano po pokazie, dlaczego właśnie taki temat - katolicki ksiądz o homoseksualnych preferencjach i jego dramat? Boję się, że w Polsce nie uciekniesz już z szuflady z napisem "skandalistka", życzliwi mówią "kontrowersyjna". W Polsce już dawno włożono mnie w taką szufladę, lubimy sobie wszystko nazwać i poukładać, tak żeby było wygodnie. Mój film jest delikatny, widzowie będą zaskoczeni, i myślę, że nikt, kto go zobaczy, nie będzie mógł użyć słowa "skandal". Ono zwyczajnie nie pasuje do tego filmu. Łatwo było w przypadku tego tematu zrobić film szokujący, brutalny, ale mój taki nie jest. Od początku mówisz, że nie ma w nim żadnej prowokacji. Co chciałabyś więc, by widzowie przede wszystkim w nim dostrzegli? Chcę pokazać prawo każdego człowieka do miłości, chcę też sprawić tym filmem, by ludzie nie oceniali innych z taką łatwością, by nie przypinali łatek. "W imię…" to także refleksja nad tym, w jakim miejscu znajduje się teraz Kościół. Ale bez jakiejkolwiek próby oceniania, czy choćby dawania odpowiedzi. To byłoby za proste. Masz na koncie udział w wielu zagranicznych imprezach. Gdybyś miała porównać czym różni się odbiór Twoich filmów w kraju i za granicą? Tutaj, na zagranicznym festiwalu, ten odbiór jest niezwykle spontaniczny. Pewnie dlatego, że nikt mnie nie zna. Festiwalowa publiczność reaguje żywiołowo, jestem oceniana wyłącznie za film, a nie, jak w kraju, za nazwisko. Co poza prestiżem daje reżyserowi udział w dużym, międzynarodowym festiwalu? Wiem, że u nas nie przekłada się to chociażby na liczbę widzów w kinie. Pojawienie się w wąskim gronie reżyserów konkursowych daje ci pewien stempel jakości. Z kolei fakt, że twój film sprzedał się do dystrybucji w wielu krajach tylko ten fakt podsyca. Myślę, że mój kolejny film ma również dzięki temu, że teraz tutaj jestem, szanse zaistnieć międzynarodowo. Rozmawiała: Justyna Kobus
Autor: //bgr / Źródło: tvn24.pl