Luty, jeśli chodzi o premiery kinowe, zapowiada się bardzo ciekawie. Miłośnicy filmu będą mieć okazję zobaczyć festiwalowe hity, o których głośno od miesięcy. Czeka nas sporo ciekawych przeżyć filmowych. Jak odnaleźć się w gąszczu nowości? Oto autorski przegląd najciekawszych lutowych premier kinowych.
Co prawda kina działają w warunkach epidemicznych ograniczeń, ale dystrybutorzy filmowi nie pozwalają się widzom nudzić. Tylko w lutym na duży ekran trafi 26 nowych tytułów. Większość z nich jest warta zobaczenia. Dziennikarz i redaktor tvn24.pl Tomasz-Marcin Wrona wybrał pięć najciekawszych filmów, na które w lutym koniecznie trzeba się wybrać.
"Oczy Tammy Faye"
Teleewangelizm jest bardzo ważną częścią współczesnej kultury masowej w Stanach Zjednoczonych. Ma długą tradycję, sięgającą początków radia. Przez dekady był kojarzony z bardzo poważnymi, purytańskimi pastorami. Aż nagle pojawiła się ona, Tammy Faye Bakker. Ekscentryczna, barwna, z tlenionymi blond włosami i bardzo mocnym makijażem. Z pierwszym mężem Jimem Bakkerem stworzyli w 1974 roku "The PTL Club" - program telewizyjny, którego nazwa była skrótem od "Praise The Lord", czyli "Chwalmy Pana". Początkowo program nagrywany był w opuszczonym sklepie meblowym. Bakkerowie w ciągu kolejnych lat stworzyli ogromne imperium, w tym chrześcijański park rozrywki.
W 1987 roku wyszło na jaw, że zapłacili prawie 300 tysięcy dolarów z pieniędzy organizacji Jessice Hahn, aby nie wnosiła oskarżenia przeciw Bakkerowi o gwałt. W 1989 roku Bakker został jednak skazany na 45 lat więzienia w innej sprawie, w której usłyszał 24 zarzuty defraudacyjne oraz pięć związanych ze spiskowaniem. Ostatecznie odsiedział jedynie pięć lat.
W 1992 roku Tammy Faye rozwiodła się z Jimem.
Tammy Faye, która zmarła w 2007 roku w związku z nowotworem jelita grubego, zapisała się w amerykańskiej kulturze jako postać, która zrewolucjonizowała teleewangelizm. Ale nie tylko. Zwracała uwagę na mizoginię, wspierała chorych na AIDS i zakażonych wirusem HIV, zapraszała ich do swoich programów. Domagała się równych praw dla społeczność LGBT+.
"Oczy Tammy Faye", czyli najnowszy film w reżyserii Michaela Showaltera, to coś więcej niż dramat biograficzny. Reżyser takich komedii, jak "I tak cię kocham", "Gołąbeczki" czy dwóch odcinków "Grace i Frankie", sięgnął po film dokumentalny z 2000 roku "Oczy Tammy Faye" i na jego kanwie stworzył uniwersalną historię o tym, jak chrześcijaństwo stało się częścią show-biznesu. Udało mu się zgłębić historię, która przez dekady królowała na pierwszych stronach amerykańskich brukowców. Duet Jessica Chastain i Andrew Garfield wciąga nas w historię od samego początku.
Dlaczego warto poznać ten film? Powodów jest wiele. Najbardziej urzekająca jest uważność jego twórców na historię głównej bohaterki. Oczywiście Showalter świetnie bawi się nieco kiczowatym wizerunkiem Tammy Faye, ale nie pozbawia jej godności, nie tworzy z niej karykatury samej siebie. Za mocnym makijażem jest prawdziwą kobietą, która ma swoje marzenia, doświadczenia i uczucia.
"Oczy Tammy Faye" w kinach od 4 lutego.
"Król internetu"
"Król internetu" to kolejny aktorski popis Andrew Garfielda w drugim pełnometrażowym filmie Gii Coppoli - wnuczki legendarnego Francisa Forda. Garfieldowi partneruje Maya Hawke - córka Ethana Hawke'a i Umy Thurman. Młoda reżyserka, która w 2013 roku debiutowała świetnym "Palo Alto", stworzyła bardzo zgrabną satyrę na internetowych celebrytów, pokazując, że internetowa sława zjada własny ogon.
Frankie (Hawke), znudzona barmanka jednego z klubów komediowych, prowadzi nikomu nieznany kanał na YouTubie. Kręcąc jeden z filmików, zauważa, że w kadrze uchwyciła mężczyznę w kostiumie myszy. Gdy Link (Garfield) orientuje się, że jest filmowany, zaczyna się wygłupiać. Ekscentryczny, nieco niechlujny filozof, trochę prorok bez telefonu komórkowego, ma dość niejasną, tajemniczą przeszłość. Między obojgiem bohaterów rodzi się więź. Postanawiają razem podbić sieć.
Coppola - podobnie jak jej ciotka Sofia - rewelacyjnie wyłapuje elementy kultury popularnej i kultury internetu. Bawi się konwencjami, formami. Być może wyciąga zbyt daleko idące wnioski o tym, jak złe są portale społecznościowe, bo przecież internet ma swoje dobre strony. Jednak próba zwrócenia uwagi na to, jak krucha i pusta bywa sława nowych celebrytów portali społecznościowych, jest jak najbardziej słuszna.
"Król internetu" w kinach od 4 lutego.
"Mascarpone"
Dla wielu połowa lutego bywa nieznośna w związku z poziomem cukru i liczbą czerwonych serduszek, związanych z dniem zakochanych. Atmosfera miłości nie omija kin, do których trafiają różnej jakości komedie romantyczne. Ale na jeden tytuł w tym roku warto zwrócić szczególną uwagę, a mianowicie "Mascarpone".
Film młodych włoskich twórców Alessandra Guidy i Mattea Pilatiego jest prawdopodobnie najsmaczniejszym ze wszystkich wspomnianych w tym przeglądzie. Bo kto jak kto, ale Włosi potrafią tak ukazywać kuchnię - w tym przypadku wyroby cukiernicze - jak mało kto. Ale "Mascaropne" to nie tylko słodkości. To przede wszystkim komediodramat o tym, jak los czasem sprawia, że trzeba zacząć życie na nowo.
30-letni Antonio jest domatorem, uzależnionym finansowo i emocjonalnie od swojego męża. Gdy ukochany go nagle porzuca, musi zacząć życie na nowo. W tym pomagają mu przyjaciele. Gdy zaczyna pracę w lokalnej piekarni, odnajduje swoją pasję. Odkrywa na nowo siebie i świat, w czym szczególnie pomocne okazują się aplikacje randkowe.
Jeśli stałym elementem kinowych repertuarów w lutym muszą być komedie romantyczne, to skłaniamy się ku temu, by były takie jak "Mascarpone".
"Mascarpone" w kinach od 11 lutego.
"Matki równoległe"
Aż trudno się powstrzymać przed stwierdzeniem: królowa jest tylko jedna i nazywa się Penelope Cruz. Jedna z najjaśniejszych gwiazd europejskiego kina, jedno z najwybitniejszych odkryć Pedra Almodovara, w "Matkach równoległych" jest zachwycająca. I kolejny raz okazuje się, że ta reżysersko-aktorska współpraca jest fenomenalna.
Być może "Matki równoległe" nie przypadną do gustu fanom hiszpańskiego mistrza. Tym razem porzucił on bowiem swoją kampową stylistykę, schodząc nieco bardziej na ziemię. To z całą pewnością najpoważniejszy z dotychczasowych filmów Hiszpana. W "Matkach równoległych" macierzyństwo - jeden z ulubionych tematów Almodovara - pokazane jest w bardzo uczciwy sposób: z całym ciężarem, jaki związany jest z byciem matką.
71-letni reżyser i scenarzysta nie musi już nikomu nic udowadniać i może pozwolić sobie na wszystko, co chyba wykorzystał w "Matkach równoległych". Opowieść, jaką kreśli, nie ma podręcznikowych elementów, ale okazuje się, że w taki sposób też można mówić o świecie. I jak to u Almodovara bywa, w jego historiach muszą być pewnego rodzaju punkty zwrotne - ale tych nie zdradzimy. Są tu w zasadzie zderzone ze sobą trzy wzorce macierzyństwa, których elementy kontrastują ze sobą, ale które mają również wiele wspólnego.
Macierzyństwo w najróżniejszych odsłonach to jedna warstwa filmu. Filmowiec mierzy się również z kwestią rozliczenia się z reżimem generała Franco. Pomimo upływających dekad dla społeczeństwa hiszpańskiego to nadal delikatny temat.
"Matki równoległe" koniec końców to świetny film, który jest w stanie przekonać almodovarosceptyków, że czasem warto sięgnąć po filmografię twórcy, z którymi nie zawsze nam po drodze.
"Matki równoległe" w kinach od 18 lutego.
"Belfast"
Na koniec prawdziwa filmowa perełka. Jeden z najwybitniejszych żyjących brytyjskich aktorów, świetnie sprawdzający się także jako reżyser - Kenneth Branagh - zaskoczył tym razem innym rodzajem wrażliwości. I postawmy sprawę jasno: tak, "Belfast" przypomina oscarową "Romę" Alfonso Cuarona. Ale czy coś w tym złego? Skoro film urodzonego w Irlandii Północnej mocniej chwyta za serce, to chyba nie.
Branagh zafundował widzom poruszającą, nostalgiczną historię o dorastaniu w cieniu konfliktu zbrojnego. A że jest doświadczonym aktorem i filmowcem, doskonale żongluje emocjami i warsztatowymi chwytami, aby wciągnąć widza w pełni w swoją historię. Branagh postanowił odejść od nieco dramatycznej stylistyki, w jakiej pokazywana była dotychczas burzliwa i krwawa historia Irlandii Północnej, ale przecież nie o historię chodzi. Filmowiec wykorzystał swoje doświadczenia, aby zastanowić się nad dorastaniem oraz tym, kiedy przychodzi ten moment, że dalsza walka z ekstremistami nie ma sensu, a jedynym wyjściem jest opuszczenie ukochanego miasta.
Pełen ciepła, mądrości i współodczuwania film jest najlepszym sposobem, by na chwilę oderwać się od szarej i trudnej codzienności, która nie szczędzi nikogo z nas.
"Belfast" w kinach od 25 lutego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Searchlight Pictures. © 2021 20th Century Studios All Rights Reserved