Wiele nowych, bardzo dobrych filmów trafi pod koniec roku na polskie ekrany. Wśród nich te, które w wyścigu o Oscary 2022 mają duże szanse na wygraną. W autorskim przeglądzie grudniowych premier podpowiadamy, na co warto wybrać się teraz do kina.
"King Richard: Zwycięska rodzina"
Serena i Venus Williams - multimedalistki olimpijskie, udowodniły, że znajdzie się miejsce w tenisie ziemnym dla kobiet z biednych rodzin. Autorem ich sukcesu był ich ojciec Richard. Opisywany przez dziennikarzy jako "kontrowersyjny", "wygadany" i "prowokujący", wymyślił sobie, że jego córki będą mistrzyniami tenisa, jeszcze zanim się urodziły. Miał jasny plan - wedrzeć się w elitarny świat białych i bogatych - bo tak wyglądał wówczas zawodowy tenis ziemny. Serena ma na koncie między innymi 23 wygrane turnieje wielkoszlemowe, Venus - 7. Należy dorzucić jeszcze 14 takich zwycięstw w deblu. Serena zgromadziła blisko 95 mln dolarów w wygranych pieniężnych, jej starsza siostra o połowę mniej.
Film "King Richard: Zwycięska rodzina" w reżyserii Reinaldo Marcusa Greena współprodukowały siostry Williams. Richarda zagrał rewelacyjny Will Smith, który - nieważne czy w zgodzie z pierwowzorem - stworzył postać wielowymiarową. Mamy bowiem marzyciela, który chce - koniec końców - jak najlepiej dla swoich pięciu córek. W nocy pracuje jako ochroniarz, w dzień trenuje córki. Bywa w tym despotyczny, co tłumaczy tym, że chce chronić je przed niebezpieczeństwami "ulicy". Co ciekawe - bo rzadko dotyczy filmów fabularnych o żyjącej postaci - Richard w tym filmie nie jest wygładzony, zmitologizowany.
Największym wygranym filmu pozostaje jego reżyser. Udało mu się połączyć tradycje Hollywood i stworzyć gorzką momentami baśń o spełnianiu ambicji. Przede wszystkim pamięta o tym, że kino jest rozrywką, gdzie fikcja łatwo przenika rzeczywistość. Porywa widza w emocjonujący świat tenisa. Wydaje się, że "King Richard: Zwycięska rodzina" jest jednym z oscarowych pewniaków. A wisienką na torcie jest piosenka Beyonce "Be Alive", która promuje film.
"King Richard: Zwycięska rodzina" reż. Reinaldo Marcus Green w kinach od 3 grudnia.
"Szef roku"
Javiera Bardema zna każdy, kto choć trochę interesuje się kinem. Począwszy od "Drżącego ciała" Almodovara, przez "Zanim zapadnie słońce" Juliana Schnabela, "Poniedziałki w słońcu" Fernanda Leona de Aranoi, "To nie jest kraj dla starych ludzi" braci Coen, po "Skyfall" Sama Mendesa. Bardem wywodzi się z rodziny, która związana była z filmem niemalże od powstania kina w Hiszpanii. Jednak to, co wyprawia w najnowszym filmie Fernanda Leona de Aranoi, wymyka się wszelkim skojarzeniom, jakie mógł budzić Bardem.
To trzeci po "Poniedziałki w słońcu" i "Kochając Pablo, nienawidząc Escobara" ich wspólny film. "Szef roku" to bardzo czarna, czasami gorzka komedia o człowieku, który posiadając władzę, zrobi wszystko, aby nie tracić na prestiżu i dobrej opinii. Chociaż jego prawdziwe oblicze dalekie jest od idealnego. Jego empatia powodowana jest potrzebą kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Tytułowy szef roku może kojarzyć się z Harveyem Weinsteinem, ale nie musi. Leon de Aranoa w świetny sposób wykorzystał motyw nadużywania władzy w środowisku zawodowym, wykorzystywania seksualnego młodych kobiet. Grany przez Bardema Blanco jest niemalże bogiem w swojej fabryce wag, który rości sobie prawo do decydowania o życiu prywatnym swoich pracowników. Jednak nie spodziewa się, że pokonać go może broń, której sam używa.
Hiszpański reżyser uwodzi widza nie tylko zaskakującymi zwrotami akcji, ale przede wszystkim ukrytą w warstwie wizualnej ironią i czarnym humorem. Nic więc dziwnego, że Hiszpańska Akademia Filmowa zdecydowała, że "Szef roku" będzie jej kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.
"Szef roku" reż. Fernando Leon de Aranoa w kinach od 3 grudnia.
"Powrót do tamtych dni"
Temat alkoholizmu powraca w polskim kinie dość często na różne sposoby. Jednak "Powrót do tamtych dni" Konrada Aksinowicza jest zupełnie inny. Bo temat syndromu dorosłych dzieci alkoholików także w przestrzeni publicznej nie jest często poruszany. Aksinowicz, sięgając po części po własne wspomnienia, zaryzykował wiele, ale to mu się opłaciło.
Mamy lata 90. Na jednym z wrocławskich osiedli mieszka rodzina Malinowskich - Helena z synem Tomkiem. Ojciec Tomka - Aleks jest w Stanach Zjednoczonych, gdzie zarabia na utrzymanie rodziny. Pewnego dnia Aleks niespodziewanie wraca. Nie chce wyjawić powodu powrotu. Z perspektywy Tomka wszystko jest w porządku, ma klocki Lego, zachodnie buty i ubrania, w domu pojawia się wymarzony sprzęt. Niedługo potem pojawia się również problem ojca z alkoholem i cały koszmar, jaki temu towarzyszy.
Wyśmienicie rozpisana fabuła kompleksowo unosi ciężar tematu. Być może reżyser, który w ten sposób próbował się rozliczyć z własną przeszłością, wiedział, jak o syndromie DDA opowiedzieć, a sentymenty do czasów dzieciństwa ukrył w warstwie wizualnej, która doskonale oddaje atmosferę tamtej rzeczywistości. Kto pamięta, ten zrozumie. Nie można zapomnieć też o poruszających rolach Macieja Stuhra (Aleks), Weroniki Książkiewicz (Helena) i debiutującego Teodora Koziara. Dzięki nim film jest jednym z tych, których się nie zapomina.
"Powrót do tamtych dni" reż. Konrad Aksinowicz w kinach od 10 grudnia.
"Licorice Pizza"
Nie, nie będzie o jedzeniu. Paul Thomas Anderson - twórca słynnych "Boogie Nights" z 1997 roku, "Magnolii" z 1999 roku czy "Nici widmo" z 2017 roku - powraca z porywającym obrazem pierwszej połowy lat 70. Jest to historia napisana na podstawie anegdot przyjaciół Andersona - bardziej lub mniej znanych gwiazd Hollywood. Film opowiadany jest z perspektywy Gary'ego - nastolatka, który był dziecięcą gwiazdą filmową, rozmyślającą, jak wskrzesić swoją karierę.
Ale "Licorice Pizza" to coś więcej niż opowieść o zakochanym chłopaku i jego przygodach. Anderson, perfekcyjnie balansując pomiędzy tym, co się zdarzyło, a tym, co podsunęła mu wyobraźnia, w niespotykany sposób łączy pokolenia. Wystarczy wspomnieć, że rolę Gary'ego gra Cooper Hoffman - syn nieżyjącego już Philipa Seymoura Hoffmana. A przecież Hoffman tworzył pamiętne kreacje w "Magnolii" czy w "Mistrzu" Andersona właśnie. Co więcej, reżyser z nostalgią zabiera nas w czasy, gdy mijała Złota Era Hollywood, a stery przejmowało nowe pokolenie twórców.
Debiutujący na dużym ekranie Cooper Hoffman i Alana Haim są zdaniem amerykańskich krytyków największym aktorskim odkryciem ostatnich lat. Haim, znana jako jedna z trzech sióstr z zespołu Haim, zachwyca od pierwszego kadru. Gra 25-letnią Alanę Kane, która pracuje w zakładzie fotograficznym. Wiele wskazuje na to, że ten duet zostanie doceniony nominacjami oscarowymi. Ale na drugim planie nie brakuje świetnych ról - chociażby Bradleya Coopera, Sashy Spielberg (córka Stevena), Seana Penna czy Toma Waitsa. A wszystko to doprawione największymi hitami tamtych lat, przeplecionymi piękną, eklektyczną muzyką Jonny'ego Greenwooda. Jeśli "Licorice Pizza" jest zwiastunem czegoś nowego w kinie, to oby jak najwięcej takich filmów powstawało.
"Licorice Pizza" reż. Paul Thomas Anderson w kinach od 31 grudnia.
"Matki równoległe"
Zaledwie dwa lata po doskonałym "Bólu i blasku" Pedro Almodovar wrócił z nowym filmem "Matki równoległe". Po raz kolejny w swojej twórczości sięgnął po temat macierzyństwa. Ale jak to u hiszpańskiego klasyka bywa, w tej poruszającej tragikomedii nie ma nic oczywistego - chociaż najwierniejsi fani nie będą mieć kłopotów z odczytaniem zamiarów reżysera.
Na jednych z oddziałów położniczych spotykają się dwie kobiety. Poza tym, że obie są singielkami, to w zasadzie różni je wszystko, a to spotkanie na chwilę przed porodem ma być nic nieznaczącym epizodem. Janis (Penelope Cruz) jest dojrzałą kobietą, która ze spokojem podchodzi do porodu. Jest cenioną fotografką, a nieplanowaną ciążę traktuje jako miłą niespodziankę od życia. Natomiast Ana (Milena Smit) - nastolatka, którą utrzymują rodzice, jest przerażona tym, co się wydarzy. Zdradzenie bliższych szczegółów fabuły byłoby nie w porządku wobec tych, którzy na "Matki równoległe" planują pójść. Jedno jest pewne, jeśli jesteście fanami "Wszystko o mojej matce", "Porozmawiaj z nią" czy "Volver", musicie iść na ten film.
I niby Almodovar korzysta z palety, którą odsłaniał w przeszłości, niby to wszystko u niego było, ale czystą przyjemnością jest mierzenie się z tym, co ma do pokazania. Podobnie jak w poprzednim filmie, Hiszpan postawił na refleksje. Jakie? Każdy wyniesie swoje.
"Matki równoległe" reż. Pedro Almodovar w kinach od 31 grudnia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Courtesy of Warner Bros. Pictures