Jerzy Skolimowski karierę filmową zaczął u boku Andrzeja Wajdy, ale nie jako reżyser. Debiutował scenariuszem do filmu "Niewinni czarodzieje". To pod wpływem Wajdy i Romana Polańskiego zdecydował się na studia na łódzkiej filmówce. Później przyszła międzynarodowa kariera i nagrody na festiwalach na całym świecie. Teraz nominacja do Oscara.
Chociaż urodził się 5 maja 1938 roku w Łodzi, szereg publikacji, w tym encyklopedia PWN przez lata jako datę urodzin podawały rok 1936. "Byłem chorowitym dzieckiem: dyfteryt, różyczka, zapalenie opon mózgowych. Kiedy zakończyła się wojna, wyglądałem jak cień. Matka chciała mnie ratować i w szalonym widzie sfałszowała moją metrykę, postarzając mnie o dwa lata, dzięki czemu mogłem wyjechać na rekonwalescencję do Szwajcarii" - wspominał po latach w książce "Filmówka".
Przez całe życie w jego twórczości miało odbijać się dzieciństwo nierozerwalnie związane z wojną. Jako małe dziecko został cudem uratowany ze zbombardowanego domu. Ojciec, członek polskiego ruchu oporu, zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym. Matka ukrywała w domu żydowską rodzinę, a gestapo robiło im ciągłe rewizje. Świadomość życia w ciągłym zagrożeniu miała odbić się na jego psychice.
W bardzo osobistym wywiadzie, którego udzielił przed laty Justynie Kobus, mówił: - Ojciec należał do Związku Walki Zbrojnej i przyjął iście conradowską postawę, gdy jego siatka zaczęła wpadać. Choć nakłaniano go, by uciekł do lasu, on robił swoje. Gdyby rozwiązał siatkę, pewnie by ocalał. Zginął w komorze gazowej w obozie we Flossenbuergu. Scena z gazem w "Rękach do góry" to reminiscencja tamtych przeżyć… Mama kontynuowała jego działalność, więc nie mogła się mną zajmować. Miałem ponure dzieciństwo, w jakimś domu dziecka.
Jerzy Skolimowski zaczynał jako scenarzysta
W wieku dwudziestu kilku lat był już pisarzem, autorem kilku tomików wierszy i opowiadań. Zanim zajął się reżyserią, zadebiutował jako scenarzysta. Pierwszym filmem, który współtworzył byli "Niewinni czarodzieje" Andrzeja Wajdy. Skolimowski napisał do niego scenariusz wspólnie z pisarzem Jerzym Andrzejewskim. Drugim - pierwszy polski film nominowany do Oscara: "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego.
To pod wpływem Wajdy i Polańskiego Skolimowski, studiujący pod koniec lat 50. etnografię, postanowił zdawać do łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej. W czasie gdy nad Wisłą święciła triumfy szkoła polska, on zaczął robić kino nazwane potem "polską nową falą" na wzór francuskiego pierwowzoru. Porównywano jego wczesne filmy, które zachwyciły Europę, do dzieł Godarda czy Antonioniego.
Debiut fabularny Skolimowskiego był równie oryginalny jak wszystko, co miał potem nakręcić. Reżyser połączył w jeden film realizowane na przestrzeni kilku lat etiudy. Tak powstał "Rysopis", w którym wystąpili jego przyjaciele ze studiów, przyszła żona i zarazem gwiazda polskiego kina Elżbieta Czyżewska, a także sam Skolimowski w głównej roli. Grał chłopaka, który przerywa studia, bo wpada na absurdalny pomysł, by pójść do wojska. Jego dalsze losy pokazał w "Walkowerze".
W późniejszych latach zrezygnował z występów aktorskich. W 1967 roku młody reżyser, o którym było już głośno, a jego filmami zachwycał się Godard, nakręcił "Ręce do góry". Obraz, który, jak sam mówi, zdemolował mu życie i zmusił do wyjazdu z Polski. "Ręce do góry" to rozliczenie z latami stalinizmu, pokazujące spustoszenie, jakiego dokonał on w młodych, niegdyś pełnych idealizmu ludziach. Dla komunistycznych władz film był nie do przyjęcia. Zwłaszcza scena z transparentem, na którym studenci naklejają Stalinowi przez pomyłkę czworo oczu. Film został zatrzymany przez cenzurę, a gdy reżyser zagroził, że wyjedzie z kraju, jeśli nie wejdzie do kin, usłyszał: "szerokiej drogi".
ZOBACZ TEŻ: Oscary 2023. Nominacje
Skolimowski: "Po prostu wypchnięto mnie z kraju"
- Następnego dnia przysłano mi do domu paszport, co było ewenementem i jasnym sygnałem. Po prostu wypchnięto mnie z kraju. Wyjechałem w 1969 roku - opowiadał Skolimowski w wywiadzie udzielonym Justynie Kobus, podkreślając: - Gdybym nie został zmuszony do emigracji, nadal robiłbym tu takie filmy. Nawet najbardziej intratna propozycja finansowa nie skusiłaby mnie do kręcenia innych.
Dwóch synów reżysera przyszło już na świat poza krajem.
Pierwszym filmem Skolimowskiego nakręconym za granicą był "Start" - obraz, za który reżyser odebrał Złotego Niedźwiedzia na Berlinale. Po nim było "Na samym dnie" - historia uczucia nastolatka do dojrzałej kobiety. Wreszcie, już dekadę później, "Fucha" z Jeremym Ironsem w głównej roli - historia polskich robotników remontujących zamożnemu rodakowi dom w Anglii. Jeden z nich dowiaduje się, że w kraju wprowadzono stan wojenny i ukrywa to przed kolegami. Obraz otrzymał Złotą Palmę za najlepszy scenariusz w Cannes.
Jerzy Skolimowski: filmy nakręcone za granicą
Pierwszym obrazem, który Skolimowski zrealizował w USA, były kostiumowe "Przygody Gerarda" z wielkimi gwiazdami - Claudią Cardinale i Elim Wallachem. Nie było to jednak kino, jakie chciał kręcić Skolimowski. Nie był nim też pełen gwiazd, świetnie przyjęty dramat "Latarniowiec" - z Klausem Marią Brandauerem i Robertem Duvallem, choć zdobył Nagrodę Specjalną Jury w Wenecji. Wiele lat później, w 2016 roku, Skolimowski odebrał w Wenecji Honorowego Złotego Lwa za całokształt dokonań.
Pozycja polskiego twórcy na amerykańskim rynku sukcesywnie umacniała się. Kupił dom na wzgórzu w Malibu, w którym odgrodził się od zgiełku Hollywoodu. Ale najpierw przyszła propozycja adaptacji powieści ("miernej literatury klasy C", jak mówił reżyser) z gigantycznym budżetem. Do kraju docierały opowieści o siedmiocyfrowym honorarium reżysera. - Wszystko zapowiadało się świetnie, była też gwiazdorska obsada: Gary Oldman, Kelly McGillis. Film ustawiłby mnie finansowo na lata. Ale ja uświadomiłem sobie, że wziąłem na warsztat coś, co cuchnie, i próbuję to wyperfumować - opowiadał mi reżyser.
Wrócił do Hollywood i zwrócił zaliczkę. Oświadczył, że jeśli ma adaptować literaturę, to z wysokiej półki. Taki był pomysł adaptacji "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza, koprodukcji polsko-brytyjskiej. Obok gwiazd zza oceanu grały też polskie - m.in. Tadeusz Łomnicki czy Kalina Jędrusik. Mimo to film nie okazał się międzynarodowym sukcesem.
- Nie wziąłem pod uwagę jednej rzeczy - wspominał Skolimowski. - Gombrowicz okazał się nieprzetłumaczalny. Po angielsku brzmiał nijako - dodał. Klapę "Ferdydurke" przeżył tak mocno, że zamilkł na 17 lat. Zamiast reżyserowania pochłonęło go malowanie. Z powodzeniem. Zainspirowała go japońska kaligrafia i malarstwo figuratywne. Namówiony na profesjonalny wernisaż, w 1996 r. w Turynie odniósł pierwszy sukces - wszystkie obrazy zostały sprzedane. Od tamtej pory pokazywał prace na całym świecie. Kupowali je m.in. sławni ludzie kina, jak jego przyjaciel Jack Nicholson, Dennis Hopper czy Leonardo DiCaprio.
Powrót Skolimowskiego do kraju
W Ameryce na lata Skolimowski osiadł na wzgórzu w Malibu, niemal odcięty od ludzi. Samotny z wyboru. - W pewnym momencie przestałem się orientować, czy to marzec, czy sierpień, i kto jest prezydentem USA. Było mi z tym dobrze - mówił reżyser. Gdy zdecydował się wreszcie na powrót do kraju, również znalazł miejsce, gdzie, jak mówi, żyje tak jak lubi - z dala od zgiełku tłumów. Wraz z życiową partnerką i współproducentką jego filmów wybrali dom, schowany w środku mazurskiego lasu.
Twierdzi, że tak naprawdę reżyserowanie to gwałt na jego naturze - nie dość, że na planie tłoczy się mnóstwo ludzi, to on jeszcze musi nimi dyrygować, czego nie znosi. Do profesji wrócił w 2008 roku filmem "Cztery noce z Anną". Dopatrywano się w nim autobiograficznych elementów. Reżyser przyznał: - Choć to nie o mnie historia, coś pewnie mam z bohatera, skoro potrafię się tak z nim zidentyfikować. Ten minimalistyczny, czarno-biały film o nieszczęśliwej miłości objechał z sukcesami mnóstwo festiwali na świecie. Zdobył też Polskiego Orła za reżyserię.
Skolimowski o walce o Oscara: Zawalczymy
Kolejny film pojawił się dwa lata później. "Essential Killing" zachwyciło jury weneckiego festiwalu z Quentinem Tarantino na czele i reżyser odebrał na Lido Nagrodę Specjalną Jury, a Vincent Gallo - Puchar Volpi dla najlepszego aktora. Skolimowskiego doceniono też w kraju - oprócz Złotych Lwów w Gdyni dla najlepszego filmu i reżysera, przypadły mu też Polskie Orły w głównych kategoriach. Gallo zagrał człowieka, który chce jednego: przeżyć. To afgański więzień, który ucieka z tajnego amerykańskiego więzienia CIA umiejscowionego w środkowej Europie.
Kolejny obraz, "11 minut" z 2015 roku był polskim kandydatem do Oscara. Reżyser podkreślał w rozmowie z TVN24, że polska nominacja to dopiero początek drogi w wyścigu po Oscara. - To długa droga, żmudna i bardzo trudna. Jak dodawał wtedy, "będzie naprawdę bardzo trudno, ale zawalczymy". Dziś znów jest blisko tego celu.
Źródło: tvn24.pl