Miała już na koncie Oscara za rolę w "Fargo" i od samego początku uznawana była za niemal stuprocentową faworytkę tegorocznych Oscarów. Za kreację samotnej matki pragnącej pomścić zabójstwo córki odebrała już Złoty Glob i nagrodę BAFTA. Pracując nad rolą, obejrzała wszystkie filmy z Johnem Wayne'em, bo swoją bohaterkę - samotną mścicielkę, nazywa jego kobiecym wcieleniem. Najbardziej niepokorna kobieta w Hollywood.
Podobno w Hollywood, którego nie znosi, boją się jej nie tylko mniej zdolni aktorzy, ale również niemal wszyscy reżyserzy. Wyjątkiem jest jej mąż - Joel Coen. To on namówił ją, by przyjęła rolę w "Trzech billboardach za Ebbing, Missouri" McDonagha, którą początkowo chciała odrzucić, bo uważała, że jest do niej za stara.
- Bierz i nie kombinuj - miał powiedzieć Joel Coen, tak wyznała Frances McDormand w rozmowie z "Los Angeles Times".
Posłuchała. McDonagh - scenarzysta i zarazem reżyser w jednej osobie - pisał rolę od początku z myślą o niej. Jak dziś przyznaje, bez udziału Frances ten film nigdy by nie powstał.
Pierwszego Oscara Frances McDormand odebrała za rolę policjantki w głośnym filmie Coenów "Fargo" 21 lat temu. Dziś otrzymała kolejną statuetkę. Trudno mówić o niespodziance, bo była faworytką nie tylko bukmacherów i krytyków, ale również i widzów. Za kreację matki domagającej się ukarania zabójcy jej córki odebrała wcześniej niemal wszystkie najważniejszych w świecie filmowym nagrody - począwszy od Złotego Globu i BAFTA, poprzez nagrody stowarzyszeń amerykańskich krytyków, po najbardziej miarodajną w tym przypadku - nagrodę Gildii Aktorów.
Brzydka, chuda i najlepsza!
Dla Hollywood od początku była zbyt mało urodziwa i za mało kobieca. Ostentacyjnie lekceważyła ten brak atutów, nie godząc się na jakiekolwiek próby upiększenia. Gdy stała się już rozpoznawalna, dla wszystkich było jasne, jak wielki ma talent. Kiedy wytwórnia zaproponowała sfinansowanie jej operacji plastycznej, na zawsze zerwała z nią kontakty, a jej bunt osiągnął postać skrajną: do dziś nie godzi się nawet na makijaż i to nie tylko na planie. "Pierwszy raz spotkałem aktorkę, która obywa się bez makijażu bez względu na to, czy robi film, czy pojawia się na czerwonym dywanie" - przyznaje Sam Rockwell, partner z planu "Bilboardów..." i dodaje: "Ona ma w sobie bardzo szczególny rodzaj uczciwości, który idealnie pasuje do tej roli. I potrzebę nieustannego dążenia do prawdy zarówno w filmie, jak i w życiu".
Frances McDormand urodziła się w Gibson City w stanie Illinois i zaraz po urodzeniu została porzucona przez matkę. Miała jednak szczęście, bo półtora roku później adoptowała ją para z Kanady: pielęgniarka i pastor McDormandowie, którzy nie mieli biologicznych dzieci. Frances McDormand ma też adoptowaną siostrę. Mówi, że miała niezwykle szczęśliwe dzieciństwo, choć często się przeprowadzali, nim osiedli w Pensylwanii. Tam Frances ukończyła college. W 1982 roku uzyskała tytuł magistra sztuk pięknych na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów na świecie, gdzie studiowała na wydziale dramatycznym. Jej współlokatorką w pokoju była inna utalentowana aktorka Holly Hunter, z którą do dziś się przyjaźni.
Obie były kilka lat później rozważane jako odtwórczynie głównych ról w niezapomnianym obrazie "Thelma i Louise" Ridleya Scotta. Ostatecznie producent zażądał jednak "ładniejszych i seksowniejszych pań", a role przypadły Susan Sarandon i Geenie Davis. To wtedy właśnie Frances zaproponowano "małe korekty dla poprawienia urody". W odpowiedzi miała zawołać: "Może jestem chuda i brzydka, ale nie przeszkodzi mi to stać się najlepszą!".
I słowa dotrzymała.
Debiut, miłość i Oscar
Zadebiutowała dość szybko, bo już dwa lata po studiach pojawiła się w filmie, będącym zarazem debiutem słynnego duetu braci Coen "Prosta sprawa". Na planie Joel i Frances zakochali się w sobie, a dwa lata potem wzięli ślub. Młoda Frances grała niewierną żonę i nigdy później nie wyglądała na ekranie tak pięknie. Obraz był zapowiedzią kina, jakie wkrótce przyniosło sławę i Oscary braciom Coenom, a które mistrzowski kształt uzyskało w takich obrazach jak "Fargo" czy w wersji mniej optymistycznej w filmie "To nie jest kraj dla starych ludzi".
Frances od razu zwróciła na siebie uwagę. Cztery lata później pojawiła się w swoim pierwszym ważnym filmie "Missisipi w ogniu" Alana Parkera, za rolę w którym otrzymała pierwszą nominację do Oscara. Zagrała postać, która miała wyznaczyć kanon jej najwybitniejszych kreacji - jedyną sprawiedliwą, rozdartą między przyjaźnią z czarnymi a przynależnością do białej społeczności, która w obliczu brutalnego morderstwa przerywa milczenie. W świecie segregacji rasowej bohaterka płaci za to straszliwą cenę.
Wydawało się, że jej kariera ruszy teraz z kopyta, a tymczasem, nie licząc udziału w filmie "Na skróty" Roberta Altmana, dostawała średnio interesujące rólki, mimo że jej postacie, nawet na dalszym planie, zapadały w pamięć. Realizowała się za to na Broadwayu, gdzie otrzymała nominację do nagrody Tony za rolę Stelli Kowalski w "Tramwaju zwanym pożądaniem". To, na co naprawdę ją stać, miała jednak pokazać dopiero w 1996 roku, gdy pojawiła się w roli uważanej do czasu "Billboardów..." za najważniejszą jej kreację - mowa o postaci policjantki w "Fargo" Coenów. W tej opowieści o sprzedawcy samochodów, który wynajmuje zbirów, by porwali jego żonę i żądali od bogatego teścia dużego okupu, Frances zmiata z planu wszystkich. Jako komendantka lokalnego posterunku policji uzależnioną od hektolitrów kawy, mimo zaawansowanej ciąży rozwiązuje misterna intrygę, tworzy postać, jakiej dotąd nie widziało Hollywood. Jest zabawna i błyskotliwa, chwilami dramatyczna, by za moment rozśmieszać do łez.
To był mocny rok - o Oscara rywalizowała m.in. z Emily Watson, nominowaną za rolę w "Przełamując fale", ale nikt nie miał wątpliwości, że statuetka należy się właśnie jej. Tak narodziła się gwiazda, o którą od tej pory bić się mieli producenci, którzy wcześniej odrzucali jej kandydaturę z powodu "braku warunków".
Na własnych warunkach
Mimo że propozycje zaczęły płynąć szerokim strumieniem, Frances zdecydowała, że na pierwszym miejscu stawia rodzinę. Wraz z Joelem adoptowali dwóch porzuconych chłopców z Paragwaju, (jeszcze jako dziewczynka Frances przyrzekła sobie, że pójdzie w ślady rodziców). Zamieszkali w Nowym Jorku, z dala od blichtru Hollywood. I choć bracia Coen szturmem zdobyli Fabrykę Snów, a kolejne Oscary i canneńskie Złote Palmy przypieczętowały ich dorobek, Frances przez następnych kilka lat pojawiała się na ekranie sporadycznie.
Wróciła w wielkim stylu brawurową, choć drugoplanową kreacją w filmie "U progu sławy" Camerona Crowe'a, za którą zdobyła kolejną nominację do Oscara. Wcieliła się w postać apodyktycznej i histerycznej matki, która robi wszystko, by przeszkodzić karierze syna marzącego o sławie dziennikarza muzycznego. Gdy chłopak wyrusza w trasę koncertową , by na zamówienie kultowego "The Rolling Stone" napisać artykuł o modnym zespole, czeka go przeprawa z ekscentryczną rodzicielką, która widzi w rock and rollu źródło zła i zagrożenie moralności. Przerażona będzie ścigać syna telefonami po całym kraju, przekazując rozpaczliwe apele, by nie zażywał narkotyków, nie uprawiał seksu, nosił szalik, etc...
W tym samym roku pojawi się też w "Cudownych chłopcach" Curtisa Hansona u boku Michaela Douglasa. Ważną rolę gra również w filmie Niki Caro "Daleka Północ" - w prawdziwej historii o kobietach pracujących w kopalni u boku mężczyzn, regularnie przez nich molestowanych. I znów dostaje nominację do Oscara, BAFTA i Złotego Globu. A nieco wcześniej pojawia się w obrazach braci Coen. Najpierw w "Człowieku, którego nie było", a potem w filmie "Tajne przez poufne". Gra tam właścicielkę siłowni, która znajduje CD należące do agenta CIA - postanawia wzbogacić się na agencji. "Nie da się ukryć, że fakt, iż sypiam od 34 lat z połową reżyserskiego duetu Coenów miał wpływ na moją karierę" - zażartowała ostatnio w rozmowie z "Los Angeles Times".
W 2014 roku zagrała tytułową rolę w rewelacyjnej miniserii HBO pt. "Olive Kitteridge". Pokazała tam ewolucję postaci, nauczycielki matematyki w prowincjonalnej szkole, na przestrzeni ćwierćwiecza. Olive ma cięty humor, surowe usposobienie i twarde zasady, za którymi skrywa dobre serce. Chyba najbardziej z jej bohaterek przypomina prawdziwą Frances. Serial koncentruje się na głównej bohaterce, jej relacjach z otoczeniem i ukochanym mężem. Odsłaniane są tajemnice i dramaty małej społeczności. To bez wątpienia jedna z najbardziej poruszających kreacji Frances, za którą zasłużenie dostała nagrodę Emmy.
Czy przerażała Cię Frances McDormand?
Historia powstania "Bilboardów..." sięga 20 lat wstecz. Do napisania scenariusza zainspirowały McDonagha prawdziwe wydarzenia. Podróżując autobusem przez Stany Zjednoczone, w okolicach Alabamy dostrzegł billboardy z bolesnym apelem do policji w sprawie nierozwiązanej zbrodni. Ten obraz zapadł mu w pamięć na lata, a pomysł na film dojrzewał. Gdy uznał, że bohaterką musiała być cierpiąca, zdeterminowana matka, od razu pomyślał o Frances McDormand.
"Trzy billboardy..." to dramat obyczajowy z elementami westernu, ale po trosze także gorzka komedia i klasyczny kryminał. Bohaterką jest samotna matka, której córka została zgwałcona i zamordowana przez nieznanych sprawców. Gdy w ciągu kolejnych miesięcy nie udaje się ich znaleźć, załamana wynajmuje tytułowe billboardy za miastem, których treść układa się w zarzut pod adresem stróżów prawa. Mają wzbudzić w nich poczucie winy i zmusić do działania. Efekt, jaki wywołają, nie do końca pokryje się z zamiarami bohaterki, ale wszyscy, których dotyczy, przejdą wielką przemianę. Włącznie z samą matką. Właśnie ta przemiana bohaterów stanowi o sile filmu. I oczywiście kreacje aktorskie, z których ta największa należy do Frances McDormand.
Opowieść o tym, jak Frances pracowała nad rolą, brzmi fascynująco. Gdy ją w końcu przyjęła, uzmysłowiła sobie, że bohaterka - samotna mścicielka - to kobiecy odpowiednik bohatera najgłośniejszych westernów w historii kina - Johna Wayne'a. Postanowiła więc obejrzeć wszystkie opowieści o Dzikim Zachodzie z udziałem aktora, począwszy od słynnego "Dyliżansu" Johna Forda, w którym narodził się charakterystyczny typ bohatera, jakiego odgrywał do końca życia Wayne - twardego, sprawiedliwego mężczyzny, walczącego o swoje ideały.
I rzeczywiście, pierwsze, co nas uderza podczas projekcji "Bilboardów...", to odkrycie, że Frances zagrała jak mężczyzna. W sposób, jakiego nie powstydziłby się sam John Wayne. McDonagh nazywa ją największą aktorką swojego pokolenia i od razu słyszy od dziennikarza "Timesa", któremu o tym opowiada, pytanie: "A Meryl Streep?". Frances, o 8 lat młodsza od trzykrotnej laureatki Oscara (przypomnijmy - i w tym roku nominowana do statuetki za rolę w "Czwartej władzy" Spielberga), gra o wiele mniej. Ale też dzięki temu wolna jest od maniery, w jaką ostatnimi czasy zaczęła popadać Meryl. Obie są wielkimi artystkami, a próby stopniowania ich talentu wydają się zbędne. Z pewnością mowa o aktorkach porównywalnej klasy. Wydaje się jednak, że w bieżącym roku nawet Meryl nie jest w stanie Frances zagrozić.
Sam Rockwell - w filmie grający homofobicznego policjanta, który w finale okaże się szlachetnym człowiekiem (także oscarowy pewniak na drugim planie), opowiada o doświadczeniach pracy z Frances. "Największym komplementem, jaki mogę powiedzieć o Frances, jest to, że ludzie pytali mnie: Czy przerażała cię na planie genialna McDormand?. Odpowiadałem, że nie bardzo, ale byłem faktycznie zdenerwowany, gdy zostałem sam na sam z wielką aktorką. Pracowałem z wieloma świetnymi aktorami. Ona naprawdę jest mocarna. Myślę, że to, co w niej najlepsze, to uczciwość. Jej potrzeba pokazania prawdy jest absolutnie wyjątkowa".
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Imperial - Cinepix