Te słowa połączone ze swoim nazwiskiem chciałby usłyszeć każdy przedstawiciel branży filmowej. 89. ceremonia wręczenia Oscarów już za kilkanaście godzin, a my próbujemy odpowiedzieć na pytania: kto wygra? kto powinien wygrać? kto powinien być nominowany?
Oglądaj w TVN24 BiS specjalne programy poświęcone Oscarom, a od północy relacja na żywo z wręczenia nagród w tvn24.pl.
Głosowanie członków Akademii zakończyło się 21 lutego tego roku. Oznacza to, że bardzo małe grono osób z kierownictwa Amerykańskiej Akademii Filmowej zna już zwycięzców. Zanim poznamy je oficjalnie, postanowiliśmy spróbować odpowiedzieć na kilka ważnych pytań.
W naszym zestawieniu typujemy zwycięzców Oscarów na podstawie tego, do kogo trafiły pozostałe prestiżowe nagrody filmowe w tym roku (nagrody BAFTA, Amerykańskiej Gildii Producentów, Amerykańskiej Gildii Reżyserów, Stowarzyszenia Amerykańskich Aktorów Filmowych, Złote Globy, Critics' Choice Awards). Wzięliśmy też pod uwagę sugestie czołowych amerykańskich krytyków filmowych (piszących dla "The Washington Post", "Variety", "The Hollywood Reporter", "New Yorker Magazine", "Vulture" oraz "New York Times").
Najlepszy film
Kto wygra? Sezon amerykańskich nagród filmowych zdominował "La La Land", który też wyrównał rekord "Wszystko o Ewie" i "Titanica" 14 nominacji do Oscarów. Musical 32-letniego Damiena Chazelle’a ustanowił także rekord Złotych Globów, przechodząc do historii jako drugi film obok "Lotu nad kukułczym gniazdem", który zdobył pięć najważniejszych statuetek (film, reżyser, scenariusz oraz aktorzy w głównych rolach). Jest również czwartą produkcją filmową, która zebrała wszystkie Złote Globy, do których była nominowana. Wszystko wskazuje, że "La La Land" będzie najlepszym filmem tegorocznego rozdania. Przede wszystkim 32-letni Chazelle stawia pytania o spełnianie marzeń i na jakie wyrzeczenia można sobie pozwolić. Sam spełnił swoje marzenie - chciał nakręcić pełnometrażowy musical z oryginalnym scenariuszem i muzyką. Taki wybór motywował przede wszystkim chęcią złożenia hołdu "Fabryce Snów" z czasów swojej największej świetności - czyli okres od końca lat 40. po wczesne lata 60. Poza tym "La La Land" nie aspiruje do "bycia ważnym", nie dopisuje sobie żadnych górnolotnych idei czy teorii. Przenosi w świat magii, przypomina, że warto marzyć - a takie przesłanie ma wielu zwolenników, zwłaszcza w czasach nieobliczalnych i niespokojnych.
Kto powinien wygrać? Zdania są podzielone, ale mówi się w zasadzie o dwóch tytułach: „La La Land” oraz "Moonlight". Są to dwa zupełne filmy, chociaż łączy je to, że oba koncentrują się także na romansie... W obu przypadkach na romansie niespełnionym, miłości niemożliwej. O ile na drodze Mii i Sebastiana stają ich ambicje zawodowe, tak Chiron - główny bohater "Moonlight", który nieszczęśliwie kocha swojego przyjaciela z lat szkolnych, nie jest zdolny do miłości, bo wychowywał się w nieprzyjaznym mu środowisku i bez żadnych wzorców. Pojawia się pytanie czy oscarowy film musi być ważny społecznie? Czy nie należy doceniać także tych, które zabierają widza w magiczną, bajkową podróż marzycieli? Nie można zarzucić "La La Land" ani braków warsztatowych, ani kiczowatej ckliwości. A skoro członkowie akademii zignorowali takie wybitne dzieła jak "Paterson" czy "Milczenie", dlaczego nie mieliby postawić na film, który porywa widzów w piękny, zapomniany świat "złotej ery Hollywood". Tak jak zrobił to "Artysta". Kto powinien być nominowany? Na tegorocznej liście nominowanych w tej kategorii zabrakło najnowszych filmów wielkich mistrzów: Jima Jarmuscha, braci Coen i Martina Scorsese. Filmy, które krytyka po obu stronach Atlantyku przyjęła z zachwytem. Jarmusch po raz kolejny udowodnił, że jest wyjątkowym poetą kinowym, bracia Coen sięgnęli po raz kolejny po swoje specyficzne, wysublimowane poczucie humoru, tworząc komedię "Ave Cezar!". Scorsese zrealizował filmowy projekt swojego życia, nad którym pracował blisko 30 lat. Brak tych tytułów coraz mocniej skłania do refleksji, że akademicy nawet jeśli stawiają na kino artystyczne, to i tak jest to kino głównego nurtu. Może warto byłoby czasem z niego wyjść.
Najlepszy reżyser
Kto wygra? Wszystkie znaki wskazują na Damiena Chazelle’a, który zgarnął w zasadzie wszystko co było w tym sezonie do wygrania. Już jego debiutancki "Whiplash" w 2014 roku zebrał pięć nominacji i trzy Oscary. 32-latek po raz kolejnym połączył miłość do filmu i muzyki. Mało tego. Korzystając z najlepszych tradycji musicalowych stworzył dzieło, które jest świeże, inspirujące i posiada wiele ciekawych elementów warsztatowych (chociażby scena początkowa kręcona na jednym ujęciu). Nic dziwnego, że światowa krytyka i publiczność zachwyca się młodym filmowcem, czekając na jego kolejne przedsięwzięcia. Jeśli wygra, będzie najmłodszym reżyserem nagrodzonym Oscarem w historii tych nagród. I pierwszym od 60 lat twórcą musicalu z Oscarem za reżyserię.
Kto powinien wygrać? Opinie są podzielone. Jednak szala ta skłania się na korzyść Chazelle’a, który wygrał również nagrodę Amerykańskiej Gildii Reżyserów. Trzeba przypomnieć, że w 69-letniej historii nagród reżyserskich tylko siedem razy była rozbieżność pomiędzy zwycięzcą DGA a zdobywcą Oscara za reżyserię. Na korzyść Chazelle’a świetne poprowadzenie elementów dramatycznych, które równie dobrze sprawdziłyby się bez elementów taneczno-muzycznych.
Kto powinien być nominowany? Od kilku lat utwierdza się pewna zbieżność reżyserzy nominowanych najlepszych filmów niemal automatycznie tworzą listę najlepszych reżyserów. Podobnie jak w przypadku pominiętych filmów, wśród tegorocznych nominowanych twórców powinni być Jarmusch, Coenowie i Scorsese. Wielu krytyków sugerowało nominację dla Kena Loacha za genialnego "Ja, Daniel Blake" - zwycięzce Złotej Palmy w Cannes, jednak i w tym przypadku okazało się, że akademicy wolą swoje produkcje, w których prezentowany światopogląd jest zgodny z amerykańskim głównym nurtem.
Najlepsza aktorka
Kto wygra? Przyglądając się typom najbardziej opiniotwórczych redakcji w USA, można wywnioskować, że bój o Oscara stoczy się pomiędzy Emmą Stone za rolę w "La La Land" oraz Natalie Portman za "Jackie". Obie role świat filmu zapamięta na długo i trudno jednoznacznie wskazać, która z nich wygra. Wszystko wskazuje jednak na Emmę Stone, która rolą Mii zdobyła m.in. Puchar Volpi MFF w Wenecji, Złoty Glob, nagrodę BAFTA oraz nagrodę SAG.
Kto powinien wygrać? Jakkolwiek nie oceniać postaci granej przez Emmę Stone w "La La Land", aktorka w pełni na Oscara zasłużyła. Już w samym zderzeniu aktorskim ze swoim filmowym partnerem - Ryanem Goslingiem - Stone wykazała się świetnym warsztatem nie tylko aktorskim, ale także wokalnym i tanecznym. Według wielu historyków kina, Stone i Gosling stali się kolejną wielką filmową parą. Idąc tym tropem, na Oscara znacznie bardziej zasłużyła na statuetkę. Aktorka odsłoniła wszystkie niedoskonałości warsztatowe Goslinga.
Kto powinien być nominowany? Jedną z największych pomyłek jaką popełnili członkowie AMPAS to było pominięcie Amy Adams, do której należał 2016 rok. Dwie świetne role: w "Zwierzętach nocy" i "Nowym początku" pozwoliły ślepo wierzyć, że to ona będzie główną faworytką w tegorocznym rozdaniu. Niestety, akademicy nie zauważyli, że ta bardzo charakterystyczna aktorka dała z siebie wszystko w obu filmach.
Najlepszy aktor
Kto wygra? W tej kategorii tylko dwaj aktorzy są brani pod uwagę: Denzel Washington i Casey Affleck. Washington w wyreżyserowanej przez siebie filmowej wersji broadwayowskiego "Fences", zagrał wyśmienicie. Sam zresztą się wyreżyserował. Za tę rolę otrzymał również nagrodę Tony w 2010 roku, która nazywana jest "teatralnym Oscarem". Komentatorzy w USA wskazują na jeszcze jeden fakt: od 13 lat z rzędu Oscara w tej kategorii otrzymywał laureat nagrody SAG. W tym roku to właśnie Washington był zwycięzcą. Jeśli wygra, będzie to jego trzecia statuetka (na siedem nominacji).
Kto powinien wygrać? W ostatnich latach do głosu dochodzą aktorzy, którzy przy kreowaniu sięgają po bardzo oszczędne środki warsztatowe. Ze świetnym najczęściej efektem. Tak było w przypadku Caseya Afflecka i jego zapadającej w pamięć kreacji w "Manchester by the Sea" Kennetha Lonergana. Affleck stworzył głęboko wyniszczonego przeszłością człowieka, w którym zakorzenił się ból nie do złagodzenia. 41-letniemu aktorowi udało się wykreować mężczyznę, który bardzo rzadko pojawia się w amerykańskiej kinematografii, który stanie się niedoścignionym wzorem dla wielu ewentualnych naśladowców.
Kto powinien być nominowany? Z całą pewnością zabrakło Adama Drivera. Chociaż jego postać w "Milczeniu" Martina Scorsese może być różnie oceniana, to jego kreacja u Jima Jarmuscha w "Patersonie" była rolą, która na nominację absolutnie zasługiwała. Brakuje także Joela Edgertona, który wcielił się w autentyczną postać Richarda Lovinga w dramacie biograficznym Jeffa Nicholsa "Loving". Jest to opowieść o międzyrasowej parze, którzy walczyli ze stanem Virginia o możliwość legalizacji swojego związku. Finał wojny o normalne życie miał miejsce przed amerykańskim Sądem Najwyższym. Edgerton zagrał świetnie i stworzył wiarygodną postać, będąca symbolem walki z rasizmem.
Najlepsza aktorka drugoplanowa
Kto wygra? Viola Davis. Bez żadnych wątpliwości można stwierdzić, że jeśli ktokolwiek jest tegorocznym pewniakiem to właśnie ta "afroamerykańska Meryl Streep", która wcieliła się w Rose Maxson w dramacie Denzela Washingtona "Fences". Za tę samą kreację w scenicznej wersji "Fences" Davis otrzymała "teatralnego Oscara" w 2010 roku. Davis, która jako jedyna afroamerykańska aktorka ma na koncie trzy nominacje oscarowe, stałą się faworytką do statuetki na długo przed ogłoszeniem nominacji - w momencie, gdy oficjalnym stało się, że zagra w filmie Washingtona.
Kto powinien wygrać? Odpowiedź jest prosta: Viola Davis, która należy do najbardziej utalentowanych aktorek ostatnich kilku dekad. 51-latka ma niezwykłą umiejętność dostosowywania środków i emocji do granej roli, ale także świetnie partneruje. Jednakże, Davis w wybitny sposób przedstawiła cierpienie, z jakim przychodzi się mierzyć żonie alkoholika. Nawet jeśli akademikom nie spodobała się ta postać, czy sposób w jaki Davis zagrała - należy się jej statuetka tak jak Leonardo DiCaprio - za dotychczasowe osiągnięcia.
Kto powinien być nominowany? W ostatnim roku wiele kreacji drugoplanowych zasłużyło na uznanie. Niewątpliwie na tej krótkiej liście nominowanych brakuje z całą pewnością takich nazwisk jak: Janelle Monae, która dała piękny popis zarówno w "Moonlight" jak i w "Ukrytych działaniach" oraz Elle Fanning za błyskotliwą kreację w "20th Century Women". Obie utalentowane, obie charakterystyczne, szkoda, że akademicy nie dostrzegli tych właśnie aktorek.
Najlepszy aktor drugoplanowy
Kto wygra? Mahershala Ali od początku tegorocznego sezonu nagród filmowych stawiany jest za faworyta tej kategorii. Jest tegorocznym ulubieńcem krytyki, rolą w "Moonlight” zebrał kilka nagród - chociaż przegrał i Złoty Glob, i nagrodę BAFTA - co nie rokuje mu najlepiej. Pomijając talent Aliego, statuetka może do niego trafić z innych niż artystyczne powodów. Można się spodziewać, że członkowie AMPAS zagłosowali na niego z powodów politycznych - trochę na złość prezydentowi Trumpowi. Ali który jest czarnoskórym muzułmaninem może stać się kolejnym symbolem manifestu środowisk twórczych, sprzeciwiających się nowej polityki imigranckiej , którą Trump forsuje od kilku tygodni.
Kto powinien wygrać? Z tego grona nominowanych faktycznie najlepszą rolę stworzył w "Moonlight" Mahershala Ali. W roli dealera z getta Miami, będącego także mentorem dla małego Chirona, był znakomity - nie można mu tego odmówić. Jednak równie dobry, charyzmatyczny okazał się być Lucas Hedges w "Manchester by the Sea". Pokazał na czym polega gra postaci drugoplanowej - perfekcyjnie wręcz uzupełniał i partnerował Affleckowi.
Kto powinien być nominowany? Na pewno zabrakło wśród docenionych Aarona Taylor-Johnsona, który za rolę w "Zwierzętach nocy" Toma Forda - ku zaskoczeniu wszystkich - wygrał Złoty Glob. Wybrano zupełnie innego, może gorszego, Michaela Shannona - także z tego filmu. Amerykańscy akademicy nie docenili również nie docenili także Simona Helberga, którego świat kojarzy przede wszystkim jako Howarda Wolowitza z "Teorii wielkiego podrywu", a który wyśmienicie zagrał Cosme McMoona w "Boskiej Florence". W tym samym filmie drugoplanową rolę zagrał również Hugh Grant, który wymieniany był wśród absolutnych pewniaków do nominacji. Również Ralph Fiennes może poczuć się skrzywdzony, gdyż przykuł uwagę światowej krytyki rolą Laurence’a Laurentza w "Ave Cezar!" braci Coenów, a czego najwidoczniej nie podzielili członkowie AMPAS.
Najlepszy film nieanglojęzyczny
Kto wygra? Tuż po ogłoszeniu nominacji wielkim faworytem był niemiecki "Toni Erdmann" Maren Ade. Reżyserka, która w 2009 roku zachwyciła publiczność i jury Berlinale i zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszej reżyserki za film "Wszyscy inni", w tym roku okazała się być największym zaskoczeniem festiwalu w Cannes. "Toni Erdmann" jest gorzką komedią o upośledzonych relacjach rodzinnych, ale jest także uniwersalnym filmem, sięgającym po najlepsze tradycje zarówno europejskie, jak i amerykańskie. Pozycję faworyta zachwiał fakt, że Złoty Glob dla filmu zagranicznego powędrował do "Elle" Paula Verhovena (który jednak nie jest nominowany w tej kategorii). Największym konkurentem dla "Toniego Erdmanna" jest irańsko-francuska produkcja Asghara Farhadiego "Klient". Biorąc pod uwagę nową rzeczywistość polityczną w USA oraz fakt, że Farhadi zbojkotował udział w gali wręczenia statuetek, to on właśnie może być wielkim wygranym.
Kto powinien wygrać? Spośród tej piątki nominowanych najlepszym pozostaje "Toni Erdmann" Maren Ade. Niemka w swoim blisko trzygodzinnym filmie zbalansowała to co nowe i oryginalne, z tym co ważne i uniwersalne. Nic więc dziwnego, że Amerykanie zapowiedzieli już swój remake z Jackiem Nicholsonem w roli głównej. Aktor, który już od siedmiu lat nie gra jest zachwycony dziełem Niemki i ponoć sam zaoferował się do tej roli. Film jest jedną z pierwszych niemieckich komedii (chyba ostatnio był to "Good Bye Lenin!" w 2003 r., który jednak nie zdobył ani tylu nagród, ani tylu nominacji), która może się poszczycić takim zachwytem po obu stronach Atlantyku.
Kto powinien być nominowany? Na tej krótkiej liście nominowanych brakuje trzech produkcji: "Neruda" Pablo Larraina z Chile, "To tylko koniec świata" Xaviera Dolana z Kanady oraz francusko-niemieckiego "Elle" Paula Verhoevena. Wszystkie zupełnie różne, sięgające po zupełnie inne zagadnienia, ale wszystkie jednakowo ważne. Z drugiej strony, każdy z tych twórców może zadowolić się, że znaleźli się w bardzo elitarnym gronie "pominiętych przez akademię 2017".
Wielcy pominięci
Krytycy, obserwatorzy, ale przede wszystkim widzowie z zaciekawieniem obserwowali tegoroczny sezon nagród filmowych: Złote Globy, SAG Awards, DGA Awards, PGA Awards czy Critic Choice's Awards. Nie brakowało zaskoczeń, ale wyłaniali się faworyci do tych najważniejszych - nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Techniki Filmowej (AMPAS) - Oscarów.
Gdy 24 stycznia ogłoszono listę nominowanych, rozpoczęło się oscarowe szaleństwo. Najpierw rozpętała się dyskusja: czy "La La Land" Damiena Chazelle'a faktycznie zasługuje na 14 nominacji, czy nominacja dla Ryana Goslinga wydarzyła się naprawdę czy jesteśmy świadkami "zmartychwstania" Mela Gibsona, którego film "Przełęcz ocalonych" znalazł się wśród najlepszych filmów, a on sam ma szansę na Oscara reżyserskiego.
Przez kolejne dni krytycy na wszystkich kontynentach głośno komentowali wielkich pominiętych. A jest ich wielu. Zacznijmy od mistrzów kina, którzy w 2016 roku powrócili z rewelacyjnymi, jeśli nie doskonałymi produkcjami. Chodzi przede wszystkim o Jima Jarmuscha, Ethana Coena i Joela Coena, Martina Scorsese, Clinta Eastwooda czy Kena Loacha.
Pominięto również młodsze, ale równie świetne pokolenie filmowców, np. Pablo Larraina (o którym mówiło się, że tego czego nie wygra "Jackie" to zdobędzie "Nerudą" - dwoma świetnymi dramatami biograficznymi), Xaviera Dolana - Kanadyjczyka, którego trzeci film wyselekcjonowany został na oficjalnego kandydata Kanady, a który nie doczekał się nawet nominacji. Można wymienić jeszcze wielu twórców, aktorów i członków ekip filmowych, których pominięto, w końcu w 2016 roku rewelacyjnych filmów nie brakowało.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe