Od amatorskiego męskiego porno przez pedofila w rodzinie do Nicolasa Cage'a wciągającego kokainę: kolejny dzień Off Plus Camery obfitował w mało wychowawcze, za to dobre filmy.
Ben (Mark Duplass) jest mieszczuchem. Klasycznym przedstawicielem młodej klasy średniej na dorobku – ma żonę, nudną pracę, domek na przedmieściach i coraz wyraźniej zaznaczający się mięsień piwny. Andrew (Joshua Leonard), jego kumpel ze studiów, to jego przeciwieństwo – nieodpowiedzialny lekkoduch, tzw. artysta, bez pracy, zobowiązań i planu na emeryturę. Panowie przyjaźnili się na studiach, po latach Andrew nieoczekiwanie odwiedza dawnego kolegę i zabiera go na imprezę do swoich równie artystycznych znajomych.Po chwili paniki Ben wyciąga koszulę ze spodni, mierzwi włosy, spala jointa i usilnie stara się udowodnić reszcie towarzystwa, że mimo żony, domku i pracy w spedycji wcale nie jest takim nudziarzem. Rozochocony sam wychodzi z projektem: na zbliżający się Humpday, czyli festiwal domowej roboty filmów porno, nakręci „artystyczną” produkcję ze sobą i przyjacielem w roli głównej. Gdy obaj wytrzeźwieją, żaden nie chce się pierwszy wycofać: Andrew musi potwierdzać swoją markę artysty, a Ben – udowodnić, że jego mieszczańskie życie nie ogranicza jego kreatywności...
Plusy dodatnie i ujemne kina niezależnego
„Humpday” Lynn Shelton ma wiele grzechów kina niezależnego: jest przegadany, operator nie zawsze łapie ostrość, a aktorzy wyglądają raczej na znajomych reżyserki niż profesjonalistów z castingu - ale przy tym jest nieodparcie śmieszny. Shelton udało się za jednym zamachem obśmiać i nudnych mieszczuchów, i pseudoartystów z ich pretensjami, do tego zrobiła to złośliwie, ale nie prymitywnie. A rozmowy dwóch kumpli, którzy nadymają się i stroszą piórka, żeby z twarzą wyjść z głupiej sytuacji – bezcenne.
Z rodziną tylko na zdjęciu
O ile Shelton zostawia dla swoich bohaterów iskierkę nadziei (nawet, jeśli nie zmienią swojego statusu nieudaczników, mogą się przynajmniej z niego śmiać), to Todd Solondz jest bezlitosny. Jego „Happiness” („Szczęście”) z 1998 roku był dla widza wierzącego w bliźnich i szczęśliwe zakończenia ciężkim doświadczeniem. Po 11 latach reżyser wrócił do tych samych bohaterów, obdarzając ich jednak twarzami innych aktorów. Ponownie śledzimy losy trzech sióstr Jordan. Jędzowata Trish (Allison Janey) samotnie wychowuje trójkę dzieci i nie ma odwagi im powiedzieć, że ich ojciec żyje i siedzi w więzieniu za pedofilię. Egoistka Helen (Ally Sheedy) odcięła się od rodziny i robi karierę w Hollywood, narzekając bez przerwy i robiąc z siebie męczennicę. A wieczna ofiara losu Joy (Shirley Henderson) znów jest wykorzystywana przez nieodpowiedniego mężczyznę (ten już nie bierze heroiny, cracku ani cracku z heroiną, już nie napada z bronią w ręku, ale wciąż nie może przestać obrażać ludzi przez telefon), do tego dręczy ją duch byłego. Nie ma lekko.
Historia opowiedziana przez Solondza jest momentami bardzo zabawna, ale jest to śmiech półgębkiem i bardzo gorzki. Tylko dzieci mają u niego jakiekolwiek szanse, chociaż patrząc na pokolenie rodziców, niewielkie. Niegłupi, ale smutny film.
Zły porucznik Cage
„Zły porucznik” z kolei to wycieczka Wernera Herzoga, niemieckiego reżysera, który ostatnio preferuje dokumenty, w stronę sensacyjnego kina. Ten film trudno już nazwać niezależnym: grają w nim Val Kilmer i Eva Mendes, a tytułowym porucznikiem jest Nicolas Cage. Cage'owi raz na pięć gniotów zdarza się zagrać dobrze w dobrym filmie; w zeszłym („Zły porucznik” jest z 2009) roku padło na film Herzoga. I o ile wielokrotnie podawano w wątpliwość, czy Cage, z jego twarzą smutnego spaniela i zakolami, nadaje się na bohatera kina akcji, jednak w roli uzależnionego od prochów policjanta mającego coraz luźniejszy kontakt z rzeczywistością się sprawdził. Bo i to nietypowe kino akcji, raczej policyjny kryminał w duchu starego dobrego Dashiella Hammetta czy młodszego Denisa Lehane, w którym nie ma niewinnych ani rycerzy bez skazy – wszyscy są w jakiś sposób umoczeni, wszyscy są naznaczeni złem, tyle że niektórzy są źli mniej.
„Niech smażą się w piekle”
Terence McDonagh (Cage) jest właśnie mniej zły, choć na pierwszy rzut oka nie wygląda. Po wypadku i uszkodzeniu kręgosłupa łyka leki przeciwbólowe jak tiktaki, doprawiając kokainą, którą kradnie z magazynu dowodów. Do tego regularnie wysoko przegrywa u bukmacherów, a prywatnie związany jest z luksusową prostytutką (Mendes). Jednak gdy w narkotykowej wojnie ginie pięcioosobowa rodzina, porucznik potrafi wiele zaryzykować, żeby odnaleźć jej morderców.
Herzog nakręcił bardzo stylowy i nieźle zagrany kryminał z bardzo fotogenicznym Nowym Orleanem w tle. Początkowo miał być remakiem „Złego porucznika” Abla Ferrary z 1992 z Harveyem Keitlem w roli głównej, ostatecznie z oryginału pozostał głównie tytuł. A Ferrara, komentując pierwotne plany, stwierdził, że gdy się o nich dowiedział, poczuł się okradziony, a Herzog i jego ekipa „powinni smażyć się w piekle”.
Źródło: tvn24.pl