|

Lech Janerka, inteligent z Wrocławia

Lech Janerka, inteligent z Wrocławia
Lech Janerka, inteligent z Wrocławia
Źródło: Roman Bosiacki / Agencja Gazeta)

Kiedyś, w latach 80., stać mnie było na branie udziału w akcji bezpośredniej. I fizycznie, i intelektualnie, choć jak się te dwie rzeczy połączy, to może z nich wyjść terroryzm, więc może też dlatego ograniczam się do pyskowania w piosenkach - mówi Lech Janerka w rozmowie z tvn24.pl. - Nie potrafię mówić o sobie poważnie. Myślę, że jestem półinteligentem. Powinienem się bardziej przykładać i jeszcze trochę popracować, mimo że czas mi się kończy - dodaje artysta.

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Jezu, jak się cieszę" i "są wesołe konstytucje", a czasami też "jadę na rowerze, słuchaj, do byle gdzie". Lech Janerka od ponad 40 lat gra, śpiewa, komponuje i pisze jedne z najbardziej kultowych polskich piosenek. W 1979 roku założył zespół Klaus Mitffoch, z którym nagrał tylko jedną płytę, aby później zająć się działalnością solową, ale to właśnie ona, pod tym samym tytułem, co nazwa grupy, do dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych wśród albumów polskiej muzyki rockowej XX wieku.

Od 1986 roku wydał pod swoim nazwiskiem osiem albumów studyjnych, płytę koncertową, był również zapraszany do udziału w realizacji płyt kompilacyjnych. Zagrał niezliczoną liczbę koncertów, ciesząc się wielkim uznaniem, zarówno wśród publiczności, jak i krytyków. Był wielokrotnie nagradzany, między innymi nagrodą Fryderyka w kategoriach "płyta alternatywna" i "autor roku" za album "Fiu, fiu..." w 2002 roku. Trzy lata później ten sukces powtórzyły także jego "Plagiaty", które otrzymały nagrodę w kategorii "płyta alternatywna" , a Lech Janerka został wówczas kompozytorem roku. Singiel "Rowery" pochodzący z tej płyty otrzymał nagrodę w kategorii "piosenka roku", a zrealizowany do niej teledysk zdobył grand prix na festiwalu polskich wideoklipów Yach Film. W tym samym roku Janerka został również odznaczony medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Sześć lat później uhonorowano go także Orderem Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia na polu kultury i sztuki. W 2015 roku - mimo już wtedy dziesięcioletniej przerwy publikacyjnej - został wyróżniony Złotym Fryderykiem przyznawanym za całokształt osiągnięć artystycznych – w kategorii "muzyka rozrywkowa".

17 listopada tego roku Lech Janerka, po 18 latach przerwy płytowej, powrócił z albumem "Gipsowy odlew falsyfikatu", który już w dniu premiery zachwycił słuchaczy i krytyków muzycznych. W rozmowie dla tvn24.pl artysta opowiedział między innymi o tym, co działo się w tym czasie; jak to jest przez kilkadziesiąt lat żyć i tworzyć wspólnie z żoną; o tym, dlaczego płakał w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych; a także czym różni się duchowość od religii, dlaczego czuje się niepotrzebny i czy sam siebie uważa za inteligenta.

Estera Prugar-Wójcicka: Na tylnej stronie okładki "Gipsowego odlewu falsyfikatu" znajduje się zdjęcie Pana i żony, wiolonczelistki.

Lech Janerka: Bożena tak naprawdę jest skrzypaczką, ale nie lubi brzmienia skrzypiec. Pamiętam kiedy się poznaliśmy i zapytałem, czy na czymś gra, odpowiedziała "na szksypczach", stąd zresztą wziął się tytuł piosenki, którą nagrałem później na płycie "Ur" (1991 rok - red.). W każdym razie powiedziałem do niej wtedy: "no to jedziemy", na co odparła, że nie lubi, więc zapytałem, na czym chciałaby grać; stwierdziła, że na wiolonczeli i tak się stało. Ale nie ćwiczy, gra tylko na koncertach, natomiast niewątpliwie jest to instrument, który ma głębszą barwę niż skrzypce, dodaje smaczku do tego, co gramy.

I gracie tak ze sobą już od wielu lat.

Jesteśmy duetem, który jest razem od pięćdziesięciu lat. Dzień po dniu, sekunda po sekundzie. Śpimy razem, dzieci razem wychowaliśmy, pracujemy razem, milczymy razem. To, że dzisiaj jej tutaj nie ma, to jest cud, bo akurat miała inne zobowiązania. Czujemy się nieswojo, kiedy jesteśmy osobno. Mamy własną dwuosobową oazę.

Większość moich znajomych się porozwodziło albo na siebie warczą, a my mamy fajnie. Zresztą oboje jesteśmy małomówni. Kiedy się poznawaliśmy, żona nie mówiła za dużo, a ja w ogóle. Nauczyłem się rozmawiać z ludźmi dopiero, gdy zacząłem grać i pojawił się obowiązek rozmów z dziennikarzami. Wcześniej się nie odzywałem i do dziś, jeśli nie pojawi się jakiś ważny temat, to wisimy na monosylabach, chociaż wiadomo, że czasami w dobrym nastroju o czymś sobie porozmawiamy. Oboje dużo czytamy, czasami coś wspólnie obejrzymy.

Nagrywacie też razem.

Ten materiał wydawałem z duszą na ramieniu, bo - tak jak mówi sam tytuł tej płyty - wiele rzeczy, których obecnie słucham, jest dokładnie tym: gipsowym odlewem falsyfikatu. Trzecim powtórzeniem powtórzenia, a rzeczy oryginalnych jest dziś bardzo niewiele. Pomyślałem sobie, czy ze względu na zalew materiału w ogóle jest sens oddawać to słuchaczom, ale ostatecznie przeważyła myśl, że szkoda byłoby wyrzucić do kosza tyle pracy.

To 18 lat brzmi smętnie, ale nie, nie trwało to tyle . Czystej, rzetelnej pracy było w sumie bardzo niewiele. Wszystkie podkłady muzyczne były nagrane i wyprodukowane w góra dwa miesiące, pozostała jedynie kwestia napisania tekstów. Okazało się, że o wszystkim, co jest inspirujące, napisałem już 30 lat wcześniej, dlatego pojawił się problem, o czym mówić. Skończyło się na introspekcjach i śpiewaniem do siebie. To jest płyta dla mnie, której zresztą w tej chwili już nie mogę słuchać, bo siedziałem przy niej zdecydowanie za długo, mieszając się do produkcji i miksowania, które może być niekończącą się zabawą.

Lech Janerka: Jesteśmy duetem, który jest razem od 50 lat
Lech Janerka: Jesteśmy duetem, który jest razem od 50 lat
Źródło: Jacek Poremba

Co dokładnie oznacza to, że jest to płyta "dla siebie"?

Większość materiału napisałem, niespecjalnie myśląc o publiczności, a o sobie. Czasami to, co mi chodzi po głowie, jest zbieżne z tym, co się dzieje gdzieś na zewnątrz i daje pole do impresji dla innych ludzi, ale te moje płyty mają w sobie coś z brulionów, jakby pamiętników.

Bardzo rzadko piszę muzykę razem z tekstem. Zdarzyło się to zaledwie kilka razy, na przykład w ten sposób napisałem "Konstytucje", które powstały bardzo szybko, bo przy muzyce ten tekst po prostu się pojawił. Ale ponura codzienność jest taka, że piszę przede wszystkim muzykę, coś sobie podśpiewując pod nosem, lecz nie bardzo przejmując się konkretnymi tekstami. Czasami dopisuję je już podczas nagrań w studio, czasami - chwilę przed. Z zasady najpierw mam gotową muzykę i wtedy zaczynam jej słuchać, zastanawiając się, o czym to jest. Czasem nie wiem, ale z czasem zaczynam rozumieć, i tak w końcu pojawia się tekst.

Muszę przyznać, że trudno mi w to uwierzyć, bo jest na tym albumie kilka utworów, które sprawiły, że stanęły mi przed oczami konkretne obrazy. Tak było na przykład przy "Lewituj", podczas którego czułam się jak w starym domu, który kiedyś tętnił życiem, a obecnie pustoszeje.

To jest piosenka o odchodzeniu, ale trochę też o żalu, że pewne rzeczy były kiedyś, nie wiem, czy lepsze, ale bardziej inspirujące, napędzające, a teraz zniknęły. Śpiewam w niej też do siebie, żeby nie opaść, ale zawisnąć. I tak sobie wisieć.

Te inspirujące rzeczy to sztuka czy codzienność?

Wszystko. Przyglądam się światu, czytam książeczki, oglądam filmy. Rzadko chodzę do teatru, choć też mi się zdarza, ale mam uraz, bo kiedy chodziłem do ogólniaka, nasz polonista wymyślił, że mamy co tydzień chodzić na jakiś spektakl i pisać z niego recenzję. Przez chwilę miało to dobre strony, ale w pewnym momencie dla 17-latka teatr stracił na jakości i trochę mi obrzydł, choć ciągle mi się zdarzy zajrzeć.

Z kolei jeśli chodzi na przykład o książki, to jestem dziwnym czytelnikiem. Czasami coś czytam, w ogóle nie pamiętam, co to było, a jednocześnie w trakcie czytania buduję własne wątki. Niektóre zdania lub fragmenty inspirują mnie w taki dziwny sposób. Na koniec mówię "superksiążka!", ale na pytanie, o czym była, nie umiem odpowiedzieć, bo nie pamiętam. Pamiętam stan, w którym byłem, gdy ją czytałem. Ale mam też słabą pamięć – może to o to chodzi.

Albo bujną wyobraźnię.

Tak, to czasami pomaga, a czasami przeszkadza. Zastanawiam się, czy wolałbym zostać przy wyobraźni, czy pozyskać pamięć. W każdym razie jedno i drugie stanowi solidny atut w życiu.

Jeżeli człowiek jest wrażliwy, to działają na niego różne rzeczy. Szczególnie tego nie analizuję, ale szukam podniet oraz inspiracji, a na styku tego wszystkiego powstaje impresja, którą przetwarzam w tekst i muzykę.

Dzisiejsza sztuka traci przez to, że jest jej tak dużo i jest tak łatwo dostępna?

Nie ogarniam tego. Codziennie do streamingu trafia kilka tysięcy piosenek. Nikt nie jest w stanie przesłuchać takiej ilości, to jest zwyczajnie niemożliwe. Od tego jesteście wy, dziennikarze - musicie szperać i wybierać, co jest warte posłuchania, przeczytania i tak dalej. Taki macie zawód i ja zdaję się na wywiadowców i recenzentów. Mam też trochę swoich ludzi, którzy podsuwają mi różne tropy, ale trudno jest człowiekowi wyjść poza obszar, który go kształtuje, i wchodzić w taki, którego do końca nie rozumiemy, a z początku wręcz nie lubimy. Natomiast trzeba to robić, żeby się rozwijać. Tak działam.

Można postawić tezę, że przed rozwojem technologii, który pozwala na nagrywanie w domu, i przed internetem, który sprawia, że łatwiej jest dystrybuować to, co się stworzy, twórcy musieli być lepsi i ciężej pracować, żeby w ogóle ktokolwiek o nich usłyszał?

W latach 70. czy 80. sprawa była prosta: wychodziło się na scenę w Jarocinie i jeśli ktoś grał i wygadywał głupoty, to był obrzucany syfem i goniony ze sceny. W pewien sposób było to zdrowe. Z kolei jeżeli chodzi o prasę i dziennikarzy, to się bali cenzury, a przez to mógł powstać nurt publicystycznej muzyki rockowej, mówiący o sprawach społecznych. I to punk mówił prawdę. Wyskakiwali na scenę i się darli: "partyzanci, partyzanci, pie****i kombatanci". Gość nie musiał umieć do końca śpiewać czy grać, ale rzucał myśl. Ktoś inny śpiewał: "klaszczę w dłonie, by było mnie więcej" (zespół Variété, 1986 rok - red.). Genialne, fantastyczne! Istniał szereg zespołów, które dotykały kwestii, o których gazety bały się napisać. To było fajne i istotne, dostarczało społeczeństwu informacji, w przewrotnej, czasami ponurawej, ale naturalnej formie.

Lech Janerka: czuję się niepotrzebny, dlatego bujam w obłokach
Lech Janerka: czuję się niepotrzebny, dlatego bujam w obłokach
Źródło: Jacek Poremba

Później przejęły to media. Cykl produkcyjny płyty jest dość długi, więc w akcji bezpośredniej, podczas koncertu, na którym ze sceny poruszane są aktualne tematy – to ma sens, ale wydanie tego na płycie może zająć nawet pół roku, a po takim czasie dzieją się już zupełnie inne rzeczy. Dlatego dziś niezbędni są dziennikarze, bo to wasza praca jest niebagatelną, jeśli nie najważniejszą częścią systemu. A my jako twórcy jesteśmy już trochę niepotrzebni. Ja się czuję niepotrzebny, dlatego bujam w obłokach, uciekam w maligny i mgły i opowiadam o stanach różnych, choć mi nieobcych, bo tak żyję. Popadam w niekonkretny półsen, na który mogę sobie pozwolić z racji wieku i zasobności portfela, który może nie jest specjalnie napchany, ale pozwala zapłacić rachunki i zapełnić lodówkę, więc mogę pozwolić sobie na bzdurzenie.

Myślę, że wiele osób by tak chciało.

Jest cała masa ludzi, którzy żyją nieciekawymi realiami i coś z tym trzeba zrobić, ale od tego są politycy. Na szczęście u nas nie ma jeszcze aż tak wielkiej biedy, jak w innych miejscach na świecie. Na Ziemi kończy się woda, coraz bardziej krucho jest też z energią i to wszystko trzeba ogarnąć w taki sposób, żeby nie tylko ci mający jakąś tam świadomość i pieniądz mogli funkcjonować.

W miejscach, w których kiedyś nikt nie był wykształcony, dziś pojawia się edukacja, nie jest już łatwo mamić ludzi głupotami. Wydaje mi się, że świat powinien znaleźć pokojowe metody do tego, by społeczeństwo żyło dobrze. W masie jest siła, zwłaszcza że to ona czasami produkuje geniuszy, którzy posuwają cywilizację do przodu, więc trzeba ją wspierać.

Ale mimo tego swojego bujania w obłokach, śpiewa Pan również o "porze na zło".

Napisałem tę piosenkę w ostatniej chwili. Ten tekst wisi na wydarzeniach z ostatnich miesięcy. Czuję, że dzieją się dziwne rzeczy. Wzrasta populizm, ludzie - zamiast wchodzić w polemikę i w ten sposób dochodzić do konsensusu - po prostu się napier***ą, za przeproszeniem. Agresja jest w modzie, zło wraca.

Napisał Pan nawet, że "fortepiany znów z hukiem lecą na bruk", nawiązując do tych sytuacji w historii Polski i świata, kiedy kultura była niszczona.

To parafraza, ale coś w tym jest. Popatrzmy na pierwszą z brzegu sytuację, kiedy cztery lata temu Olga Tokarczuk otrzymała Nagrodę Nobla, zapytano o to wyróżnienie ówczesnego ministra kultury Piotra Glińskiego, na co on odpowiedział, że nie czyta takiej literatury. Co można w takiej sytuacji powiedzieć? Sztuka jest wpychana w dupę. Słabe!

Normalnym jest, że tam, gdzie jest bieda, to sztuka jest w pogardzie, ale w Polsce naprawdę nie ma aż takiej biedy, aby dyskredytować naszą noblistkę, która mówi sensowne rzeczy, a czasami wręcz takie, których nie tylko należy wysłuchać, ale również zapamiętać.

Literacka Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk
Literacka Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk. "To do mnie jeszcze nie dochodzi"
Źródło: Marta Warchoł | Fakty TVN

Z drugiej strony – jesteśmy świeżo po wyborach, które pokazały, że jednak większość społeczeństwa nie popiera polityki ostatnich lat.

To są optymistyczne momenty. Zwłaszcza frekwa! Kochana frekwa! Nagle okazało się, że można. Ludzie rzucili się do urn, by dać głos i zmienić rzeczywistość. Jak to się skończy? Ja jestem umiarkowanym optymistą, ale mam nadzieję, że dobrze, i jeżeli frekwencja będzie dalej funkcjonować, to wydaje mi się, że nie będzie najgorzej.

Obserwował Pan wybory i te kolejki, stojące w niektórych miejscach do późna w nocy?

Tak, a kiedy wjechała pizza, to się popłakałem. Coś niesamowitego, świetna sprawa.

Symbole wyborów: kolejki do urn i pizza
Źródło: TVN24

Frekwencja w tegorocznych wyborach parlamentarnych przekroczyła nawet tę z 1989 roku.

Wtedy głosować było łatwo. Sytuacja była czarno-biała, a ludzie przez tyle lat poddawani byli presji, że oczywistym była konieczność zmiany. W tej chwili tak nie jest, bo część została w ostatnich latach podkupiona różnymi patentami, dopłatami… Nie wiem, jak to nazwać, ale chyba można powiedzieć, że zwyciężył rozsądek. A może to była przekora? Nie znam się, bo nie jestem zwierzęciem politycznym, ale na pewno mnie to ucieszyło - zarówno frekwencja, jak i wynik tych wyborów.

Ciekawie usłyszeć, że nie jest Pan zwierzęciem politycznym, biorąc pod uwagę takie piosenki, jak "Jezu, jak się cieszę" czy "Konstytucje", które dla wielu mają wydźwięk wolnościowy.

Gdyby przyjrzeć się tekstowi "Konstytucji", to jest to piosenka anarchistyczno-żartobliwa. W 1982 roku miało to bardzo wyraźny, precyzyjny wektor wynikający z nerwowego rozchichmolenia wrocławskiej młodzieży, co za chwilę doprowadziło do powstania Pomarańczowej Alternatywy. Dopiero w 2015 roku, kiedy ojciec późniejszego premiera, Kornel Morawiecki, wyskoczył w Sejmie ze szlagwortem, że to nie ludzie są dla konstytucji, ale konstytucja dla ludzi, czyli że prawo powinno być podporządkowane ludziom, to te moje "Konstytucje" zaczęły nabierać pejoratywnego znaczenia. Natomiast ta piosenka powstała w latach 80. i ci, którzy pamiętają konotacje z tamtych czasów, wiedzą, o czym jest.

Kiedyś w Stanach Zjednoczonych, jeszcze w czasach komunizmu w Polsce, ktoś mnie zapytał: "Co z wami jest? Zmieńcie konstytucję". I też tak wtedy uważałem, ale pamiętam, że odpowiedziałem, że u nas jest tak, że gdy w Holandii walczono o jakość kakao, to my walczyliśmy o życie, by nas nie nakryto czapką. Każdy kraj ma swoje losy. Moje "Konstytucje" były u podstaw trochę przekorne. Próbowałem obrócić w żart bardzo poważny i elementarny temat. A to dlatego, że czasami ciężko mi mówić o poważnych sprawach w poważny sposób, nie potrafię tego robić, więc uderzam w żartobliwe tony, bo jeszcze trudniej jest mi o tych rzeczach nie mówić w ogóle. Szczególnie dawniej tak było.

A dzisiaj? "Gipsowy odlew falsyfikatu" jest dla Pana płytą wesołą czy smutną?

Wesołą bym jej nie nazwał. Jest raczej melancholijna. Piosenki "Zabawawa" i "Wanna na Wawelu" ukazały się już jakiś czas temu i dlatego nawet zastanawiałem się, czy w ogóle powinny znaleźć się na płycie. Ale słuchając materiału bez tych dwóch utworów, miałem poczucie, że trochę przynudzam. Jeden numer smutny, drugi - jeszcze smutniejszy, dlatego stwierdziłem, że te dwa wcześniejsze muszą zostać.

W ostatniej chwili dorzuciłem jeszcze "Bzy pylą". Moja córka pracuje w angielskiej służbie zdrowia i zrobiłem tę piosenkę dla niej. Podczas pandemii, kiedy walczyli z covidem, przesyłała mi zdjęcia… W ostatniej chwili dorzuciłem ten tekst do "Zabawawy", skleiłem dwa utwory i okazało się, że w pewnym sensie się dopełniają, stając się akcentem dodającym wigoru albumowi. Natomiast jego solą są melancholia, zaduma i lewitowanie.

Okładka płyty Lecha Janerki, pod tytułem "Gipsowy odlew falsyfikatu"
Okładka płyty Lecha Janerki, pod tytułem "Gipsowy odlew falsyfikatu"
Źródło: Mystic Production

"Wanna na Wawelu" znalazła nawet swoje smutniejsze odbicie w piosence "Imoll".

Brawo, dokładnie. W ogóle powstały trzy wersje tej piosenki - poza oryginalną "Wanną na Wawelu", jest jeszcze wersja Bartka Straburzyńskiego, producenta płyty, która na nią nie weszła, choć jest genialna, ale zupełnie nie pasowała brzmieniowo do reszty materiału. A ja doznałem irytacji związanej z przekręceniem numeru w zupełnie inną stronę, więc zrobiłem trzecią, własną wersję, czyli właśnie "Imoll", który ma zupełnie inną aranżację i klimat.

Początkowo wymyśliłem, że ten utwór powinien być zaśpiewany niczym chorał gregoriański - jak śpiewają ci młodzieniaszkowie cienkimi głosami, w dużej przestrzeni. Ale od nagrania demo minęło, Bóg wie, ile lat i okazało się, że obniżył mi się głos i już nie jestem w stanie śpiewać w ten sam sposób. Pojawił się pomysł, żeby może faktycznie wynająć jakiś chór, na co zareagowała moja żona, która powiedziała, że na mojej płycie mam śpiewać ja. W końcu się przemogłem.

Dlaczego akurat chorał?

W zamyśle tekst tej piosenki miał być o biskupie, który jest ideałem duchownego, będąc jednocześnie intelektualistą, ale uduchowionym. Totalnym ascetą, człowiekiem ogarniającym sprawy nie do ogarnięcia i wiedzącym więcej, niż normalna osoba powinna wiedzieć. Jest wzorem. Ideałem świecącym swoim blaskiem. Brakuje mi takich ludzi. Gdzieś z tyłu głowy dzwoniło mi nazwisko księdza Adama Bonieckiego, który - co prawda - nie był biskupem, ale w piosenkach można do woli konfabulować. W każdym razie myślałem o kimś takim, bo jeżeli nasze życie duchowe zaniknie i nie będziemy szukać transcendencji, to z człowiekiem nie będzie dobrze, więc o tym chciałem napisać. Ale w pewnym momencie utknąłem, zabrakło mi przymiotników. Choć część tego tekstu mam w kajecie. Może go kiedyś jeszcze wykorzystam.

A utwór zamienił się w szydzenie z harmonii muzycznych. Nie mam wykształcenia muzycznego i fascynuje mnie to, że kosmos wyprodukował coś takiego jak harmonia. Niewiarygodne. Wyprodukował też życie, ale to pół biedy. Nagle się okazało, że wszechświat stworzył też akordy. Pomyślałem: dlaczego nie? I o tym zaśpiewałem. Ale gdzieś z tyłu głowy wciąż miałem tego biskupa, więc w pewnym momencie pojawiają się tam też mnisi, klasztor i medytacja w celi. A nad tym wszystkim "święty dron" - znamię naszych czasów.

Rozróżnia Pan duchowość od religii?

Duchowość jest rzeczą bardzo osobistą, podczas gdy religia jest próbą zawładnięcia człowiekiem i formą manipulacji. Przynajmniej tak mi się wydaje, ale jestem osobą niewierzącą, więc staram się nie wchodzić w rozmowy o Bogu. Mam na ten temat swoje przeczucia, ale nie są one "na wynos".

To skąd ten biskup?

Bo to jedno proste słowo, które dużo wyjaśnia. Nie wszystko, ale dużo. Pisząc o jednostce posiadającej wszystkie atrybuty, o które mi chodziło, musiałbym używać wielu słów, a to jedno jest rozpoznawalne dla każdego Polaka, bez względu na to, czy je lubi, czy nie. Trudno powiedzieć, czy "biskup" kojarzy się dzisiaj z duchowością, czy już bardziej z hierarchią, ale jest to na pewno wyrażenie komunikatywne. "Zbyszek spod siódemki", który byłby obdarzony tymi samymi cechami, już nie miałby tej samej siły wyrazu.

Przy tym wszystkim byłoby mi żal, gdyby zaczęto zmieniać kościoły w dyskoteki, jak to się stało w Nowym Jorku. Trudno mi sobie wyobrazić, że jadę na czeskie Hradczany, a wszystkie tamtejsze kościoły zostały zrównane z ziemią. Tak samo we Wrocławiu. Zabrakłoby wtedy mistyki. Czegoś, co jest w stanie zainspirować do błądzenia w marzeniach i prowokowałoby pamięć o ideałach. Oczywiście, przy bliższym przyjrzeniu niektóre z tych ideałów bywają przedziwne, ale nasz świat bez mitologii byłby niepełny.

A są ludzie, którzy stanowią dla Pana taki wzór jak ten biskup?

W moim wypadku jest to kompilacja kilku ludzi, których lista nie jest zbyt długa. Tak, są takie osoby, które przyglądają się rzeczywistości i swoje obserwacje artykułują, najczęściej w książkach. Ludzie, którzy potrafią inspirować i prowokować innych do refleksji nad sednem. Ale nie będę ich tutaj przywoływał. Każdy ma swoich proroków.

Czasami jakaś treść pojawia się zupełnie niespodziewanie. Czasem odczytujemy coś błędnie, ale w sposób, który nas inspiruje. I pięknie! Niezbadane są dróżki, dróżeczki.

Myślał Pan kiedyś o tym, że dla niektórych osób Pan może być takim wzorem lub inspiracją?

Ja za dużo o sobie nie myślę, a o moich odbiorcach to już w ogóle. Bardzo cieszy mnie to, że kupują bilety na koncerty i płyty, bo dzięki temu mogę żyć tak, jak żyję, więc chwała im za to. Napinam się, aby to, co im daję, trzymało odpowiednią jakość, i tyle.

Lech Janerka, inteligent z Wrocławia
Lech Janerka, inteligent z Wrocławia
Źródło: Roman Bosiacki / Agencja Gazeta)

Nie jestem osobą towarzyską, ale mam taki zwyczaj, że po koncertach wychodzę do ludzi i poświęcam czas na to, żeby zamienić kilka słów z tymi, którzy mają na to ochotę. Czasami bywa to męczące, ale czasem świetne, bo pojawiają się ludzie, którzy opowiadają niesamowite rzeczy. Pamiętam starszego pana, himalaistę, który opowiadał mi, że któregoś razu wlazł tak wysoko, że nie miał już siły zejść. Żegnając się z otoczeniem, podobno zaczął sobie śpiewać moją piosenkę "Śmielej" i ostatecznie zlazł z tej góry. Krótka historia, rzucił "przepraszam, że zawracam głowę", uścisnął mi dłoń i poszedł. Zupełny obłęd. Mam nadzieję, że nie konfabulował, ale nie wyglądał na takiego.

"Śpij, inteligencie"…

Cała piosenka "Dupa jak sofa" nie jest o organicznej stronie naszego życia. Ja to śpiewam do siebie! Dupa jak sofa jest synonimem rozpaczy totalnej, przytłaczającej. Nie czepiam się w tym tekście niczyich parametrów, bo już też takie zarzuty słyszałem.

O tym nie pomyślałam.

To gdyby ktoś miał tak pomyśleć, jeszcze raz tłumaczę: śpiewam to do siebie. Cały tekst. Ja w ogóle dużo do siebie mówię. Czasami się instruuję, ale też pouczam i łajam. Wtedy mam na imię Andrzej.

Bardziej zastanawiałam się, czy ten wers można interpretować jako zmierzch inteligencji.

Ten wers powstał dlatego, że akurat łajałem się za to, że jestem za mało aktywny. Kiedyś, w latach 80., stać mnie było na branie udziału w akcji bezpośredniej. I fizycznie, i intelektualnie, choć jak się te dwie rzeczy połączy, to może z nich wyjść terroryzm, więc może też dlatego ograniczam się do pyskowania w piosenkach i nie wchodzę w konkret.

Według mnie inteligencja jest darem umiejętnego dostosowywania się i przetwarzania rzeczywistości na szybką informację, która pozwala rozwiązywać problemy.

Pan się czuje inteligentem?

Nie potrafię mówić o sobie poważnie. Myślę, że jestem półinteligentem. Powinienem się bardziej przykładać i jeszcze trochę popracować, mimo że czas mi się kończy.

Na pewno część inteligencji się dziedziczy, ale można ją też wypracować, a ja jestem zwolennikiem znęcania się nad sobą. Dlatego będąc młodym człowiekiem, patrzyłem na postaci literackie i wybierałem te, które zawsze miały dobrą pointę i były pyskowne, co też wiąże się z inteligencją. Pomyślałem więc, że taki chcę być. Natomiast ponieważ prawie się nie odzywałem, to "werbalunku" musiałem się najpierw nauczyć, żeby nie bełkotać w nieskończoność i mówić zwięźle. W ten sposób próbowałem wyprodukować z siebie inteligenta, choć nie miałem dobrej bazy. Ale skoro Marcin Świetlicki (polski poeta, wokalista zespołu Świetliki - red.) mówi, że piszę poezję, to chyba się udało.

Inteligencja mimo tych różnych ilorazów jest rzeczą niewymierną, subtelną i – mówiąc szczerze – trochę mnie deprymuje mówienie o tym. Proszę samej ocenić: jestem inteligentny czy nie?

Jest Pan.

Czyli jestem. Proszę napisać: Lech Janerka, inteligent z Wrocławia.

Czytaj także: