Jeszcze kilka lat temu nazwisko Culkin kojarzyło się głównie z jego młodszym bratem, dziecięcą gwiazdą Macaulayem. Kieran Culkin odsunął go w cień najpierw rolą w "Sukcesji", a teraz brawurową kreacją w nakręconym w Polsce "Prawdziwym bólu" Jessego Eisenberga. Rola przyniosła mu absolutnie wszystkie wyróżnienia sezonu nagród. Oscar jest ich zwieńczeniem.
Chyba tylko najżarliwsi kinomani pamiętają Kierana Culkina w epizodzie, u boku słynnego brata, Maculaya, w kultowym filmie bożonarodzeniowym "Kevin sam w domu". Dwa lata młodszy od niego, miał wtedy siedem lat. Rolę powtórzył w kontynuacji filmu dwa lata później, bo... rodzice obiecali, że dostanie za nią wyjątkowy prezent.
Z czasem zaczął traktować role w filmach - co przyznał w rozmowie z "Variety" - właśnie jako łatwy sposób na zaspokajanie zachcianek. Mniej więcej raz w roku pojawiał się w coraz większych kreacjach, za każdym razem traktując je jak dobrze opłacaną przygodę. Nawet gdy już jako dorosły aktor grywał duże role, nigdy nie nazywał aktorstwa swoim zawodem.
Przełom nastąpił dopiero w 2017 roku - czyli w wieku 35 lat, gdy zaczął pracę nad rolą Romana Roya w serialu "Sukcesja". "Pewnego dnia wróciłem z pracy do domu i powiedziałem żonie: 'Idzie mi naprawdę dobrze. To genialny materiał. Chyba naprawdę chcę, by aktorstwo stało się moim zawodem'" – powiedział.
Gdy pracował nad finałem ostatniego, czwartego sezonu serialu, przyszła propozycja roli w "Prawdziwym bólu" Jessego Eisenberga. Ponieważ wymagała miesięcznego pobytu poza domem, chciał odmówić. Szybko jednak odkrył, że to rola napisana jakby specjalnie dla niego. Zagrał bardziej szalonego z duetu kuzynów, którzy przyjeżdżają do Polski, by poznać kraj, z którego pochodziła ich ukochana babcia. Owen Gleiberman z "Variety" nazwał tę rolę "sensacyjnym osiągnięciem aktorskim", a zdobyte za nią absolutnie wszystkie nagrody oscarowego sezonu, dowodzą, że słusznie.
Dzisiejszej nocy, zgodnie z przewidywaniami, odebrał złotą statuetkę.
Gdy chaos spotyka porządek
"Prawdziwy ból" to produkcja, o której mówi się "małe, wielkie kino". Sam tytuł na głębszym poziomie oddaje istotę filmu, czyli sposób, w jaki radzimy sobie z żalem. Komediodramat, do którego aktor Jesse Eisenberg sam napisał scenariusz i go wyreżyserował, miał premierę na Sundance, gdzie został nagrodzony za najlepszy scenariusz.
Worek z nagrodami wysypał się jednak gdy ruszył tzw. sezon oscarowy, w końcu ubiegłego roku. Każda z nominacji kończyła się nagrodą za rolę Culkina a parokrotnie także za scenariusz. Poczynając od nagród kolejnych grup krytyków, poprzez Złote Globy, nagrodę BAFTA, Independent Spirit, nagrodę SAG... Kieran zgarnął wszystko, co było do zdobycia.
"Prawdziwy ból" to opowieść o relacji między dwoma kuzynami — sztywnym pracoholikiem Davidem (Eisenberg) i magnetycznym, wolnym duchem Benjim (Culkin), którzy wyruszają w podróż śladami dziedzictwa kulturowego niedawno zmarłej babci. Kobieta przeżyła Holokaust, jak mówiła wnukom dzięki "tysiącowi małych cudów", oni zaś chcą przynajmniej zobaczyć ślady po nich.
Kuzyni są absolutnym przeciwieństwem - Benji jest prawdziwym utrapieniem dla spragnionego porządku i spokoju Davida. Jego nieprzewidywalna i chaotyczna natura nieustannie wprawia go w zdumienie. Mają też inne wyobrażenia o tym, co wypada, a co nie. David czuje potrzebę tłumienia rozterek, aby nikogo nie kłopotać, Benji zaś głośno wyraża i smutek i gniew. "A niby czemu jedno jest bardziej akceptowalne od drugiego" - pyta? Nie ma oporów, by powiedzieć, że wycieczki śladami Holocaustu w Polsce, nie powinien oprowadzać Anglik, bez żydowskich korzeni. Sceny z jego udziałem są komicznym odprężeniem, ale zadają też trudne pytania o to, jak żyjemy z traumą odziedziczoną po poprzednich pokoleniach. Jest postacią złożoną i fascynującą, w czym ogromna zasługa rewelacyjnego Culkina. Aktor na przemian bawi i porusza i we wszystkim jest jednakowo prawdziwy. Wręcz doskonały.
Filmowi, w którym główni bohaterowie, wędrując śladami zagłady non stop palą trawkę, z mnóstwem scen skłaniających do wybuchów śmiechu, udaje się być medytacją nad żałobą bardziej przekonującą, niż setki "poważnych" produkcji.
Nie ma chyba drugiej kategorii wśród tegorocznych Oscarów, w której faworyt byłby równie mocny jak Kieran Culkin nominowany za rolę drugoplanową. Choć z równym powodzeniem mogłaby to być kategoria "rola pierwszoplanowa", bo tak naprawdę to najważniejsza kreacja w filmie.
Trauma wyniesiona z planu
Kieran Culkin urodził się w Nowym Jorku w 1982 roku. Był czwartym z siedmiorga dzieci Christophera Culkina i Patricii Brentrup. Przez pierwsze osiem lat życia Kierana jego rodzina mieszkała w nędznym mieszkaniu kolejowym w Yorkville i zmagała się z problemami finansowymi. "Mieszkanie z trudem nadawało się do życia w nim małżeńskiej pary. To był tylko korytarz, nie było nawet drzwi oddzielających pomieszczenia, poza łazienką bez zamka. Tymczasem moi rodzice wychowali w nim siedmioro dzieci - opowiadał Kieran w wywiadzie dla "Vanity Fair".
Ojciec w młodości był aktorem teatralnym, matka kontrolerką ruchu drogowego. Od wczesnego dzieciństwa dzieci prowadzone były na przesłuchania do filmów i reklam, które wkrótce stały się sposobem na utrzymanie rodziny. Jako koszmar wspomina swój pierwszy występ w reklamie, "która miała coś wspólnego z trudnościami w uczeniu się".
- Koncepcja była taka, że stoję przed tablicą z kredą w ręku i nie wiem, jak rozwiązać łatwe zadanie, a dzieci w klasie nazywają mnie głupcem – wspominał. - To jest traumatyczne wspomnienie. Mam wciąż przed oczami reżysera, który wykrzykuje obelgi pod moim adresem: "Głupcze. Idioto. Debilu!". Jako zwolennik słynnej Metody, reżyser uważał, że w ten sposób najlepiej wczuję się w rolę. Zamiast powiedzieć mi po prostu:" Masz być teraz bardzo smutny", na sześciolatku trenował skuteczność Metody. To było straszne - opowiada.
To wydarzenie sprawiło, że pobyt na planie długo kojarzył mu się z upokarzaniem. Przed "pchaniem się" na całego w aktorstwo, skutecznie też powstrzymywał go fakt, że obserwował skutki dziecięcej sławy swojego brata. Mówi, że szybko odkrył, jak jest toksyczna. - Macaulay tak naprawdę jej nie wybrał. Ona mu się przydarzyła. To nie jest przyjemna rzecz - sława. Żadnej anonimowości, to straszne. A kiedy jesteś dzieckiem, nie masz narzędzi, żeby sobie z czymś takim poradzić - podkreślał.
Macaulay zapłacił za wielką karierę uzależnieniem od narkotyków, z którym zmagał się przez dekady. Kieran nie chciał powtarzać jego losu. Jako nastolatek postrzegał bycie rozpoznawalnym jako prawdziwe nieszczęście. Dlatego grał mało, głównie na drugim planie. W 1998 roku zagrał jednak główną rolę w filmie "The Mighty" ("Potężny i szlachetny), za którą otrzymał nominację do Young Artist Award. Wcielił się w chłopca cierpiącego na zespół Morquio - zaburzenie genetyczne, hamujące rozwój układu kostnego, przez które poruszał się o kulach. Jednocześnie był wybitnie zdolny, nad wiek rozwinięty intelektualnie. Zaprzyjaźnił się z mającym problemy w nauce, ale silnym fizycznie sąsiadem, dla którego stał się "głową", podczas gdy on pełnił "rolę nóg", nosząc go na barana.
To wzruszająca zwieńczona dramatycznym finałem historia, w której matkę Culkina zagrała Sharon Stone. Na 16-letnim aktorze nagroda i pochwały nie zrobiły jednak większego wrażenia.
Być, czy nie być "aktorem na całego"?
Wkraczając w okres dojrzewania Culkin na zmianę grał duże role w filmach niezależnych i małe w produkcjach głównego nurtu. Artystycznym sukcesem był film "Ucieczka od życia" (2002) Burra Steersa, w którym zagrał współczesnego "buntownika z wyboru". Za rolę otrzymał swoją pierwszą nominację do Złotego Globu oraz nagrodę Critics' Choice.
Jego bohater, 17-letni Igby dorasta w domu z ojcem schizofrenikiem, egoistyczną matką i starszym bratem o faszystowskich poglądach. Uwiedziony przez starszą kobietę, rozczarowany bliskimi, postanawia wyrwać się z tego otoczenia, mając nadzieję, że gdzieś istnieje lepsze życie. Kieran wspomina, że gdy fetowano sukcesu filmu, zdał sobie sprawę, że aktorstwo stało się jego karierą, co było "przerażające", ponieważ "nigdy nie podjąłem decyzji o jej kontynuowaniu!". Wciąż nie był pewien, czy naprawdę chce być aktorem. Dlatego - ku zdumieniu swojej agentki - zrobił sobie na sześć lat przerwę od grania w filmach. Mimo że propozycje ról napływały nieustannie.
Wypada dodać, że na jego "strach" przed aktorstwem i popularnością, wpływ miał także mocno nagłaśniany przez media rozwód rodziców i walka o opiekę nad dziećmi, w atmosferze wielkiego skandalu. Chodziło bowiem o to, komu przypadną pieniądze zarabiane przez Macaulaya i Kierana. Miał wtedy 13 lat i błagał, by media głównego nurtu nie pojawiały się na rozprawie. Napisał nawet do nich list i sam go roznosił po redakcjach. Żadna tego nie uszanowała, włącznie z "New Jork Post", któremu do dziś odmawia wywiadów.
Podczas przerwy w karierze filmowej zaczął interesować się teatrem, zaczynając od zastępstwa na brytyjskim West Endzie. Potem trafił na off-Broadway. Wielki sukces odniósł w sztuce "After Ashley (2005), gdzie zagrał młodego mężczyznę nieradzącego sobie ze złożonymi relacjami z rodziną. Rola przyniosła mu nagrodę Obie Award (najważniejsze wyróżnienie przyznawane artystom teatralnym off-Broadwayu).
W 2006 roku Culkin zadebiutował już sukcesem na Broadwayu (najważniejszym miejscu na świecie, w którym króluje sztuka teatralna). Był m.in. gwiazdą spektaklu Lonergana "The Starry Messenger" (2009), a potem "This Is Our Youth". Za drugie przedstawienie otrzymał nominację do Nagrody Tony, najważniejszego wyróżnienia dla aktorów Broadwayu.
Culkin powrócił na ekrany w komedii młodzieżowej "Sezon na kleszcza" (2008) Dericka Martiniego, której producentem wykonawczym był Martin Scorsese. Sam film nie był specjalnie udany, choć on znów zebrał komplementy od krytyków.
"Sukcesja" czyli koniec wahań i wielka sława
Przez następną dekadę jego wątpliwości nad poświęceniem się w pełni aktorstwu, wciąż mu doskwierały. Grał niewiele, wybierając skromne produkcje, głównie niezależne takie, które pozwalały mu utrzymać rodzinę. Bo już w 2013 poślubił urodziwą specjalistkę od reklamy Jazz Charton. Para ma dwójkę dzieci: urodzoną w 2019 roku córkę i dwa lata później syna. Kieran zakochał się w ojcostwie, a w kontraktach ma zaznaczone, że nie przyjmuje ról, które wymagają od niego "więcej niż 13 dni przebywania poza domem". Jak lew chroni dostępu do rodziny i prawa do prywatności.
Jak wszyscy wiemy, w roku 2018 stacja HBO wypuściła jeden ze swoich największych przebojów całej historii istnienia - "Sukcesję" - na punkcie którego świat oszalał. Ponoć kiedy Kieran Culkin pojawił się na zdjęciach próbnych, wielki Jesse Amstrong popatrzył na niego i rzucił: "Dziękuję. Ciebie biorę bez prób. Już wszystko wiem".
Akcja serialu rozgrywa się w Nowym Jorku i opowiada historię rodziny medialnego magnata Logana Roya, która walczy o kontrolę nad odnoszącym sukcesy przedsiębiorstwem Waystar RoyCo. Wszyscy tu pod sobą nawzajem kopią dołki, bo takiego funkcjonowania nauczył ich bezwzględny, przerażający w swoim braku empatii ojciec. Ich skomplikowane, wzajemne relacje, zaczerpnięte żywcem z szekspirowskich dramatów, przez cztery sezony serii analizowane były z jednakowym zacięciem zarówno przez krytyków i socjologów, co przez psychologów.
Kieran gra Romana, najmłodszego syna Logana Roya. Roman jest złożoną i nieprzewidywalną postacią, rozdartą między pragnieniem władzy a potrzebą akceptacji ze strony rodziny. Jest znany z ciętego dowcipu i kąśliwego humoru, ale także z lekkomyślnego zachowania. W całej serii Roman walczy o znalezienie swojego miejsca w rodzinnym biznesie i uzyskanie aprobaty ojca. Tak naprawdę była to pierwsza kreacja w karierze Kierana, na miarę jego możliwości. Amstrong pozwalał aktorom na improwizację, a Culkin jest w niej mistrzem. Sam jednak to, co robi na planie "Sukcesji" woli nazywać "blefowaniem". Rozwinął tu styl aktorstwa oparty na swobodnych skojarzeniach, a komediowe wyczucie umożliwiło mu fascynującą zabawę swoją postacią.
Alex Moreland z NPR (Publiczne Radio w USA) uważa, że występ Culkina w ostatnich odcinkach serialu był ukoronowaniem jego kariery, "niezwykłym osiągnięciem aktora, które góruje nad wszystkimi innymi bohaterami, i nad tym, co wcześniej pokazał w serialu". Za rolę otrzymał Złoty Glob.
Było to dwa lata przed tym, nim w "Prawdziwym bólu", zawędrował na aktorski szczyt. Przyznany dzisiejszej nocy Oscar okazał się formalnością.
Źródło: "Variety", "The New York Time", NPR, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA