Nie można zmarnować pieniędzy, które uda się zarobić. Przeciwnie, starać się jak najwięcej odłożyć i nie zachłystywać się tym, że się odniosło sukces. Pokora przede wszystkim. I wytrwałość. Trzeba cały czas na 100 procent pracować tak, jak się to robiło na początku – mówi Janek Paszkowski, najmłodszy uczestnik pierwszej edycji "MasterChefa" w rozmowie z Marzeną Chełminiak.
Marzena Chełminiak: Janek Paszkowski, dzień dobry.
Witam.
Specjalista od zmieniania marzeń w rzeczywistość. Przedstawił cię tak ktoś kiedyś?
Nigdy.
Kiedyś basista z aspiracjami gastronomicznymi, a teraz powiem tak: szef kuchni we własnej restauracji, ale szef kuchni z pasją do muzyki. OK?
Może tak być.
A gitara jest w restauracji?
W restauracji nie, bo staram się tego nie łączyć, ale jest w domu i zawsze dla odprężenia kilka dźwięków z niej wydam.
Czyli wracasz z kuchni i siadasz do gitary?
Tak. Teraz jest odwrotnie – wcześniej wracałem z muzykowania do kuchni, a teraz wracam z kuchni do muzykowania.
Najmłodszy uczestnik pierwszej edycji "MasterChefa". Jak wiadomo, pierwsze rzeczy są zawsze najwspanialsze. Ile to lat temu było? Wtedy wyglądałeś na 14 lat, tak?
Tak.
A ile miałeś?
20.
A teraz wyglądasz na 17 i ile masz?
27.
Czyli siedem lat temu.
Siedem lat temu, to prawda.
W sklepach wciąż proszą cię o dowód?
Proszą. Zwłaszcza jak zetnę sobie tę brodę (...), to pytają. Znalazłem jednak sposób: jak mówię, że będzie fakturka, to wtedy już nie pytają.
Szacunek się pojawia?
Chyba tak.
No, ale na przykład jesteś też młodym przedsiębiorcą. Może nie jesteś najmłodszym przedsiębiorcą w skali kraju, ale młodym jesteś.
Tak, to prawda. Od jakiegoś czasu. Stwierdziłem, że kolejne marzenie życiowe muszę zrealizować i stałem się przedsiębiorcą, który pracuje na własne konto.
Co takiego młodego przedsiębiorcę zaskoczyło w świecie własnego biznesu? Czyli jak się zderzyły wyobrażenia z rzeczywistością?
Powiem tak: na pewno byłem przygotowany, że to nie jest najłatwiejszy kawałek chleba, tak to określę. No i tak faktycznie jest, że jak się jest młodym i się myśli, że założy się własną firmę, będzie się miało swoją – w moim przypadku – restaurację, a już później wszystko będzie łatwiejsze, to jest wręcz przeciwnie. Na to, żeby było łatwiej, trzeba naprawdę całymi dniami harować. Myśleć o tym, ile zaoszczędzić, a nie wydać, i ciężko pracować przede wszystkim.
Jaki cechy powinien mieć taki młody przedsiębiorca, żeby wytrwać?
Na pewno nie zmarnować pieniędzy, które uda się zarobić, a wręcz przeciwnie – im więcej się zarobi, tym więcej starać się odłożyć i nie zachłystywać się tym, że się odniosło sukces i myśleć: "dobra, teraz to już mogę szaleć".
Czyli pokora?
Pokora przede wszystkim. I wytrwałość. Nie można przestawać się starać. Trzeba cały czas na 100 procent pracować tak, jak się to robiło na początku. I nie odpuszczać, bo jak się odpuści, może się nie mieć później do czego wracać.
To a propos niewydawania tych wszystkich zarobionych na początku pieniędzy. Jakim autem jeździsz?
Mini Cooperem.
Sam sobie kupiłeś?
Wziąłem na firmę. Spełniłem kolejne marzenie, więc to wykorzystałem w jakiś sposób.
Poczekaj, to ilu już tych marzeń się doliczyliśmy? To już chyba trzecie poszło.
Tak. Po to się żyje.
Napisałeś na swoim profilu na Facebooku odezwę – ja to tak odczytałam jako odezwę – do prezesa pewnej partii. To była odezwa młodego przedsiębiorcy. Co chciałeś uzyskać?
Wiedziałem, że to nic nie da, ale chciałem pokazać skalę beznadziei, jaka ogarnia młodego przedsiębiorcę, który spotyka się na każdym kroku z jakimiś obostrzeniami i daninami, które trzeba oddać komuś innemu. Chciałem też pokazać młodym ludziom, że nie do końca jest tak różowo, jak można by sobie wyobrażać, patrząc z boku. Im więcej się zarobi, tym więcej trzeba będzie oddać – potencjalnie tego, co byśmy mogli mieć dla siebie, a nie możemy.
Wkurza cię to?
Wkurza mnie to i jest to problem, z którym się spotyka początkujący przedsiębiorca i krzyczy. Stąd też ten post.
Jesteś aktorskim dzieckiem z talentami muzycznymi i myślę sobie, że kiedy byłeś dzieciakiem, miałeś bardzo szeroki wybór, zastanawiając się, kim chcesz zostać. Pamiętasz, kim chciałeś być?
Oj, to było kilka takich zawodów. Na pewno chciałem być muzykiem, bo to zajęło – chyba nawet do tej pory – największą część mojego życia. Edukacja w kierunku muzycznym.
I co, gitara? Basista?
Tak. Gdzieś tam, w którymś momencie mojego życia strasznie zaczęła mnie fascynować muzyka rozrywkowa, jazz i te rejony. Może nie muzyka klasyczna, ale właśnie rozrywkowa, i w tym kierunku zacząłem nawet studia na wydziale jazzu w Katowicach. Aktorem celowo nie chciałem być ze względu na to, że moi rodzice są z zawodu aktorami i bałem się po prostu łatki, którą pewnie by mi przyklejono, jakbym odniósł jakiś tam sukces.
Że będzie ci łatwiej?
Tak, że było łatwiej, bo rodzice to aktorzy, pewnie mu załatwili. Chociaż zabawna sytuacja, bo ktoś kiedyś skomentował mój sukces – to chyba było odnośnie którejś z książek: "Tata aktor to mu załatwił". Więc tego nie uniknąłem. Hejterzy są i będą zawsze. No i kucharz. Gdzieś tam, w pewnym momencie chciałem być kucharzem ze względu na Jamiego Olivera, który mnie zafascynował. To był taki czas, kiedy w telewizji polskich programów o gotowaniu było niewiele, a Jamie wprowadził taki młodzieńczy, luźny styl i podejście do gotowania, które bardzo mnie zafascynowało. To w sumie ta osoba skłoniła mnie do tego, żeby właśnie zacząć gotować bardziej poważnie.
I w gruncie rzeczy wybrałeś ten najtrudniejszy zawód z tych trzech.
Chyba tak. Bycie kucharzem to jest ciężka praca.
Także fizyczna.
Fizyczna, dokładnie. I nie ma czasu często zjeść, chociaż wszyscy mówią: przecież pracujesz w knajpie!
Właśnie o tych stereotypach jeszcze porozmawiamy. Na pewno dla wielu jesteś tym Jankiem z "MasterChefa". I ta łatka – ona ci pomaga czy ci przeszkadza? Jak teraz na to patrzysz?
Powiem tak: pomogła na pewno, bo gdyby nie udział w programie "MasterChef", to moje życie pewnie byłoby skierowane w zupełnie inną stronę, czyli pewnie byłbym teraz muzykiem.
Może też byśmy rozmawiali...
Może rozmawialibyśmy, tylko w innym temacie. Ale też parę razy mi przeszkodziła. Pamiętam, że kiedyś było ogłoszenie jakiejś knajpy, że szukają szefa kuchni, i ja tam napisałem, że ewentualnie mógłbym im pomóc. Oczywiście zostałem skojarzony, że ja to ja i dostałem odpowiedź, że "nie, nie, my celebrytów w kuchni nie chcemy", więc to też w niektórych sytuacjach nie pomagało, a wręcz przeciwnie.
Ale dotknęło cię to?
Nie, bo ja się nie uważam za celebrytę. Jestem osobą, która jest sobą cały czas i nigdy nie dałem się porwać temu światu.
A jaka była twoja droga z telewizji, z tego bycia w telewizyjnym show, do realnego biznesu?
Ta droga jest trudna. To trzeba od razu podkreślić, że to nie jest tak, że jak się weźmie udział w takim programie, to się później już ma wszystko załatwione – nie, to jest tylko jakiś mały procent, który nam pomaga i daje możliwość, którą trzeba po prostu wykorzystać. Ciężka praca. Determinacja. To też weryfikuje, bo ile osób, które brały udział w tym programie, osiągnęło jakiś poziom, teraz zniknęło i nie ma o nich ani słowa. Pokazuje tylko, że to nie było ich pasją. Zależy też, czy idzie się do takiego programu, bo się to lubi, czy idzie się, bo się ma tak zwane parcie na szkło – chcemy zaistnieć, chcemy się pokazać i później móc się popisać, że byliśmy w programie. To była droga ciężka. Ja każdego dnia ciężko pracuję od samego rana. Teraz dodatkowo mam swoją restaurację, a to jest jeszcze cięższa praca. Nigdy nie miałem menedżera, który mi załatwiał jakieś kontrakty, współpracę w miejscach, gdzie były pieniądze pod stołem. Zawsze sam dla siebie byłem menedżerem i wszystkie dotychczasowe osiągnięcia – nazwijmy to – w moim życiu są tylko i wyłącznie dlatego, że ciężko pracuję, i to idzie z serca. (...)
Ja miałem przyjemność poznać Jamiego. Byłem na stażu u niego w knajpie. To niesamowite przeżycie, bo odbyłem miesięczny staż w knajpie, którą jako 10-latek oglądałem w domu, bo był program o "Fifteen". Przecież to była pierwsza restauracja, którą on stworzył. Poznałem go i jest osobą, która – kiedy się z nim rozmawia – widać, że jest tutaj, ale myślami jest zupełnie gdzie indziej. No i to jest człowiek, który nie ma czasu na swoje życie prywatne.
Człowiek orkiestra.
Dokładnie.
Współczułeś mu?
Współczułem to za dużo powiedziane. Natomiast trochę byłem przerażony tą sytuacją, jak to wygląda "od kuchni". W momencie kiedy mamy tak wielki sukces, trzeba sobie zadać pytanie, czy my tak naprawdę jesteśmy szczęśliwi? Czy mamy czas, żeby korzystać z tego wszystkiego, co udało nam się osiągnąć? Czy wyjść z rodziną na spacer? – przecież za rogiem czai się grupa fotoreporterów, którzy robią zdjęcia. To jest takie życie, które niekoniecznie jest fajne.
Nie chcesz takiego życia?
Nie chciałbym. Dlatego też nie uważam się za osobę medialną jakoś tak mocno i to też rodzice zawsze mi powtarzali: "Janek, pamiętaj, nie zachłyśnij się tym sukcesem, bo możesz później tego żałować". Zaraz po "MasterChefie" miałem bardzo dużo propozycji z różnego rodzaju programów i stacji telewizyjnych, żeby robić mnóstwo rzeczy medialnych. Rodzice wtedy mówili: "Janek, super, jakiś tam sukces odniosłeś, ale pamiętaj, że za jakiś czas możesz paść ofiarą tego sukcesu". Dlatego starałem się to dawkować.
Czyli z historii Jamiego Olivera też wyciągasz wnioski?
Staram się.
To teraz finał. Dostajesz trzy żółte karteczki.
Zaraz będzie czerwona?
Na każdej piszesz jakieś marzenie. Może dotyczyć ciebie lub czego tylko chcesz. Potem jeszcze mieszamy i losujemy jedną. Będę twoją wróżką.
Dobra.
Po jednym marzeniu na karteczkę. Teraz mieszamy.
Może to tak być.
Nie patrz! Losujesz jedną i czytasz na głos.
"Kolejna restauracja". Nie wierzę, że tę wybrałem. Przy niej długopis nie chciał pisać. No dobra.
I to ma się sprawdzić!
Mam nadzieję, że tak. Dziękuję albo lepiej nie dziękuję.
Janek Paszkowski. Dzięki!
Autor: Marzena Chełminiak