Złota Palma dla odważnego kina Robena Östlunda "The Square", będącego satyrą na rzeczywistość Europy Zachodniej i pytaniem o granice jej tolerancji odebrana została przez widzów jako zasłużona. - To bardzo prawdziwe kino, chodzi zwłaszcza o dyktaturę poprawności politycznej, która zamienia Europę w piekło paranormalności - wyjaśniał Pedro Almodóvar, uzasadniając wybór. Pozostałe wyróżnione filmy, jak uhonorowany Grand Prix "Rytm serca" Robina Campillo, także celnie oddają społeczne emocje.
To był, zdaniem krytyków, najciekawszy canneński festiwal ostatnich lat. Mowa oczywiście o filmach pokazanych przede wszystkim w konkursie głównym, wśród których - poza bodaj jednym tytułem - nie było filmów "wybuczanych" przez publiczność, czyli po prostu złych. Podkreślano wysoki poziom prezentowanych tytułów, choć od pewnego momentu wiadomo było, że spośród 19 stających do konkursu o Złotą Palmę liczyć się będą tak naprawdę trzy, cztery z nich.
Od początku w rankingu krytyków miejsce pierwsze zajmował pokazany już w pierwszym dniu festiwalu obraz Andrieja Zwiagincewa "Nelyubov", ale tuż za nim plasował się nagrodzony ostatecznie najważniejszym laurem "The Square". Jedynie w osobnym rankingu krytyków francuskich, szczególnie chętnie doceniających własne produkcje, prowadził "Rytm serca", szczególnie bliski również przewodniczącemu tegorocznego jury - Pedro Almodóvarowi.
Dwa głosy przewodniczącego
- Nie mógłbym lubić tego filmu bardziej - przyznał hiszpański reżyser z rozbrajającą szczerością. Być może właśnie dzięki temu, że przewodniczący jury dysponuje zawsze dwoma głosami, obraz zdobył drugą co do ważności nagrodę - Grand Prix festiwalu. Doceniony został także nagrodą krytyków filmowych FIPRESCI i Palmą Queer wyróżniającą najlepszy film poruszający tematykę LGBT.
Zwiagincew ostatecznie otrzymał Nagrodę Jury i choć w wielu relacjach z festiwalu pojawiły się opinie, że zasługiwał na więcej, z całą pewnością światowa kariera tego filmu dopiero się zaczyna. Bez wątpienia będzie to rosyjski kandydat do Oscara i nie tylko. Kino tego rosyjskiego mistrza, choć zawsze odbierane w uniwersalnym kontekście i rozumiane na całym świecie, ma tę cechę, że niezmiennie skupia się na rodzinnej Rosji.
Należy jednak pamiętać, że w Cannes, jak na mało którym z europejskich festiwali, odbiór dzieł związany jest nierozerwalnie z tym, co w danym momencie dzieje się na świecie. Lazurowe Wybrzeże oczekuje od prezentowanych filmów reakcji na te zdarzenia - i to właśnie "The Square", w kpiarski sposób, podsuwa je widzom.
Oscarowy pewniak i autoironia
Rubena Östlunda pamiętamy doskonale z jego poprzedniego dzieła "Turysta", przejmującej historii o rodzinie, której ojciec nie sprawdza się w dramatycznych okolicznościach i gdy w górach schodzi lawina, on - zamiast ratować żonę i dzieci - ucieka. To zdarzenie uruchamia inną lawinę - emocjonalnej degrengolady.
Obraz rywalizował z polską "Idą" między innymi w walce o Złoty Glob, nagrodę BAFTA czy Europejską Nagrodę Filmową, a wreszcie o nominację do Oscara, której ostatecznie nie otrzymał. Wówczas Östlund zrobił rzecz niezwykłą - nagrał i udostępnił publicznie siebie płaczącego rozpaczliwie z tego powodu. Uznał, że będzie to odtrutka na jego smutek. Niewielu artystów byłoby stać na taką autoironię.
I to właśnie autoironia stanowić ma w sporej mierze o sile przekazu jego nowego dzieła. W nagrodzonym Złotą Palmą "The Square", mimo że twórca używa kpiarskiego tonu, na warsztat bierze jednak ważkie kwestie. Głównym bohaterem jest dyrektor muzeum sztuki nowoczesnej, który wpada na oryginalny pomysł po tym, jak złodziej kradnie mu komórkę. Efektem tego przykrego zdarzenia staje się nietypowa instalacja - Square, którą stanowi... wydzielony kwadrat bruku. Ma na nim obowiązywać "zaufanie i troska", a ludzie mają być dla siebie dobrzy.
Reżyser funduje widzom kpinę z mechanizmów rządzących sztuką nowoczesną, której "wielka misja społeczna" jest fikcją. Ale nie tylko to, bo idzie o wiele dalej. Pokazuje paradoksy tak zwanego państwa opiekuńczego - a za takie uchodzi jego rodzinna Szwecja - gdzie interesy jednostki i społeczeństwa nie zawsze są zbieżne. Bohaterowie na każdym kroku wygłaszają publiczne deklaracje o wierze w drugiego człowieka, bo tak nakazuje poprawność polityczna, a w rzeczywistości wszystkich "obcych" mają za niebezpiecznych wrogów i omijają ich z daleka.
Uzasadniając wybór jury, Pedro Almodóvar podkreślał w niedzielę - To jest bardzo prawdziwe kino, chodzi o dyktaturę poprawności politycznej, która czyni Europę piekłem paranormalności.
Z pewnością doczekamy się niejednej interpretacji tego, w opinii krytyków obecnych w Cannes, wielopiętrowego dzieła. Po Złotej Palmie tym razem szanse na oscarową nominację dla filmu wydają się pewne.
Witajcie wśród zarażonych
Uhonorowany Grand Prix festiwalu "Rytm serca" Robina Campillo tym, którzy widzieli nagrodzoną Złotą Palmą przed laty "Klasę" Laurenta Canteta, musi się kojarzyć z tym dziełem. I słusznie, bo to Campillo jest współscenarzystą tamtego filmu. Tu powraca do poruszanego w nim wątku.
Bohaterowie "Rytmu serca" są członkami organizacji walczącej o prawa i interesy zarażonych wirusem HIV, wytaczając armaty przeciw firmie farmaceutycznej ukrywającej wyniki testów nowego leku, który może ratować chorym życie. Wydawać by się mogło, że walka o pokonanie AIDS jest już na prostej, ale rzeczywistość okazuje się o wiele bardziej skomplikowana.
Choć francuskie media zachłystują się filmem, widząc w nim niemal arcydzieło, reszta świata wytyka twórcom zbytni dystans i chłód wobec bohaterów, który zmienia obraz w nazbyt publicystyczny i nie budzi emocji, jakie mógłby sugerować sam temat. Wszyscy pamiętamy znakomite "Witaj w klubie", nagrodzone dwoma Oscarami, z którym również trudno nie skojarzyć tego obrazu.
Mimo wszystkich "ale" był to tytuł, o którym mówiło się sporo, choć recenzenci sugerują, że tak ważną nagrodę zawdzięcza temu, iż w założeniach został pomyślany jako hołd złożony ofiarom epidemii AIDS.
Chory na Rosję
Zmarły w ubiegłym roku mistrz polskiego kina Andrzej Wajda lubił powtarzać, że nigdy nie mógłby robić filmów za granicą, bo wszystko, co kocha, jest w Polsce, i tylko o niej potrafi opowiadać z pasją. Nazwał wówczas siebie "chorym na Polskę". Wydaje się, że z powodzeniem można to odnieść do twórczości Zwiagincewa, który od nagrodzonego weneckim Złotym Lwem debiutu każdym kolejnym filmem udowadnia, iż cierpi na podobną "chorobę". Tyle że w jego przypadku diagnoza brzmi "chory na Rosję".
Wyróżniona Nagrodą Jury opowieść to historia w praktyce nieistniejącego od dawna małżeństwa, które postanawia się rozwieść. On ma młodą kochankę w ciąży, ona bogatego partnera. Oboje chcą od nowa ułożyć sobie życie. Po kolejnej kłótni z domu znika ich 12-letni syn, który pojmuje, że jest dzieckiem niechcianym. Rodzice przerzucają się nim niczym gorącym kartoflem. Po ucieczce chłopca opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie stopniowo zamienia się w portret przeżartej korupcją i zakłamaniem Rosji.
Tym razem reżyser skupia się na chorobie toczącej społeczeństwo, w którym żyje, czyli na zaniku empatii. Po części obwinia za to nowoczesną technologię, w tym media społecznościowe, które stają się erzacem bliskości, a obserwując postawy obojga rodziców po zniknięciu niekochanego syna, pokazuje ludzi, którzy nie mają potrzeby brania ani dawania uczuć. Ukazuje społeczeństwo skażone nieumiejętnością kochania i w tym dopatruje się źródeł tragedii.
Film nie tylko więc przedstawia historię rozpadającego się związku, ale jest kolejnym portretem współczesnej Rosji wychodzącym spod rąk Zwiagincewa.
Cannes kocha Kidman i Coppolę
Spore zdziwienie w Cannes wywołało przyznanie nagrody za reżyserię Sofii Coppoli, za remake opowiedzianego z kobiecego punktu widzenia popularnego niegdyś filmu z Clintem Eastwoodem "The Beguiled" ("Oszukany"). Historię żołnierza wojny secesyjnej , który trafia pod dach czterech samotnych kobiet i każdą z nich po kolei uwodzi, choć okraszoną feministycznymi akcentami, uznano, niestety, za nużącą, a recenzje okazały się co najmniej letnie. Występująca w niej Nicole Kidman otrzymała z kolei specjalną nagrodę 70-lecia imprezy. Być może dlatego, że pobiła rekord, pojawiając się również w trzech innych obrazach, które na tłumach oblegających Pałac Festiwalowy robiły piorunujące wrażenie. Aktorki nie było na gali, statuetkę odebrał w jej imieniu aktor Will Smith, a sama przemówiła z przygotowanego nagrania wideo, dziękując z wielkiego telebimu za wyróżnienie. Sofia Coppola także nie mogła przyjechać osobiście, a jedynie odczytano jej pełen wdzięczności list.
Wydaje się, iż nagroda dla twórczyni "Między słowami" została przyznana w ramach wielkiej chęci nagrodzenia reżyserki kobiety przez tegoroczne jury. Dodajmy - jury wyjątkowo licznie jak na Cannes, reprezentowane przez panie. Tylko raz, w całej historii festiwalu bowiem nagrodzono tu kobietę za reżyserię - w 1961 roku, a więc 56 lat temu. Nagrodę za film "Opowieść z lat płomiennych" otrzymała wtedy radziecka reżyserka Yuliya Solntseva. Coppola dokonała więc historycznego wyczynu, zwłaszcza że dyskusje o lekceważeniu pań za kamerą przez Lazurowe Wybrzeże są stałym elementem festiwalu od kilku dekad.
Jak widać, werdykty festiwalowe to często efekt wielu kompromisów, także pozaartystycznych. Zresztą nawet w bieżącym roku Jane Campion ubolewała w wywiadach: - W 70-letniej historii festiwalu tylko jedna kobieta została nagrodzona Złotą Palmą. Minęły 24 lata i nic. To jakieś szaleństwo - narzekała. Tą kobietą była właśnie ona, w 1993 roku odbierając nagrodę za znakomity "Fortepian".
"Ja coś wygrałem?"
Z wielkim aplauzem przyjęto natomiast nagrodę dla najlepszej aktorki - Diane Kruger - za rolę mścicielki w filmie "W ułamku sekundy" Fatiha Akina, niemieckiego Turka. Niektórzy upatrywali w nim zdobywcę Złotej Palmy i z pewnością także nagroda za reżyserię należała się bardziej jemu niż Coppoli. Równie entuzjastycznie fetowano Joaquina Phoenixa nagrodzonego za rolę w krwawej opowieści "You Were Never Really Here" Lynne Ramsay. Nieznający francuskiego aktor przysypiał już podczas gali, gdy kamera zarejestrowała go pytającego ze zdziwieniem kolegów z sali: - Ja coś wygrałem?
Najwyraźniej aktor nie spodziewał się wyróżnienia, bo wbrew festiwalowym zwyczajom miał na nogach tenisówki, i wyraźnie speszony, odbierając nagrodę, przepraszał za swoje obuwie.
My natomiast żałujemy, iż młodzi artyści reprezentujący nasz kraj w krótkim metrażu "Koniec widzenia" nie wrócili z nagrodą, która przypadła Chińczykom za film "Xiao Cheng Er Yue" - opowieść o matce poszukującej zaginionej córki. Nie ulega jednak wątpliwości, że już sam udział w konkursowej rywalizacji o Złota Palmę i znalezienie się gronie 9 tytułów wybranych z ponad 5 tysięcy nadesłanych z całego świata, to wielki sukces.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: Cannes Festival, "Variety", "IndieWire",tvn24.pl