- Cyckami i tyłkami można zniszczyć demokrację – mówi reżyser Erik Gandini i nie żartuje. Półnagie panienki, wyżelowani młodzieńcy z sześciopakiem, podstarzali prezenterzy z uśmiechami rekinów, wszyscy radośnie celebrujący głupotę własną i cudzą rządzą masową wyobraźnią. Nie tylko we Włoszech.
Chłopak stoi na balkonie i, z wystudiowanym, podpatrzonym w telewizji rozmarzeniem, wpatruje się w horyzont. Nie na identyczne domki i banalne ulice; jego wzrok sięga dalej, w świetlaną, a już z pewnością oświetloną reflektorami, przyszłość.
– Dziewczyny mają łatwiej. To niesprawiedliwe – mówi. – Zawsze mogą się z kimś przespać. A ja? – zawiesza głos.
– No, gdyby mnie wypromowali jako włoskiego Jeana-Clauda van Damme’a, to jeszcze. Ale tylko po to, żeby się dostać do telewizji? – widać, że dla Ricarda to jednak zbyt duże poświęcenie.
Van Damme i Ricky Martin w jednym
Ricky to jeden z bohaterów rewelacyjnego dokumentu „Videokracja” Erika Gandiniego, pokazywanego na Planet Doc Review. Ma 26 lat, mieszka z matką i pracuje jako tokarz. Ale ambicje ma większe: chce się dostać do telewizji.
Telewizja, mówi, to nieśmiertelność ; czy nie jest tak, że za każdym razem, gdy pokazują „Supermena”, Christopher Reeve znów żyje? Poza tym szklany ekran to sława i pieniądze, a sława i pieniądze to kobiety, dużo kobiet, tylko wybierać – a na tokarza mało która poleci. Dlatego Ricky od 12 lat ćwiczy karate i śpiewa; jego pomysł na siebie to skrzyżowanie Van Damme’a z Ricky’m Martinem.
Problem w tym, że Ricardo nie ma za grosz talentu, jest beznadziejnym średniakiem i średniakiem pozostanie, a jego sny o potędze nigdy się nie spełnią. Nie ma szans, żeby znaleźć się w stajni producenta Lele Mory, w jego białej willi na wybrzeżu, gdzie pięćdziesięciokilkuletni, łysiejący grubasek mieszka z haremem młodych chłopaków o doskonałych ciałach i telewizyjnych ambicjach.
On robi z nich gwiazdy, choćby i pięciominutowe, a oni – cóż, wyrażają wdzięczność. – Przespanie się z kimś dla kariery to część umowy. To oczywiste dla wszystkich – mówi portalowi tvn24.pl reżyser.
Paris Corona
Reguły tej gry perfekcyjnie opanował Fabrizio Corona, 36-letni właściciel agencji paparazzi i samorodna gwiazda. Jeśli Ricardo jest typowym jeleniem, to Corona jest jak wilk, który takim jak on przegryza gardło na śniadanie, oblizuje się i idzie dalej.
Idealne ciało, kitka z wyżelowanych włosów, sporo biżuterii, obcisłe koszulki w stylu „lato w Mielnie”, tylko lepszych marek – Corona jest we Włoszech niekwestionowanym idolem, tamtejszą męską wersją Paris Hilton. Wypłynął na areszcie, gdzie trafił po tym, gdy oskarżono go o szantażowanie celebrytów niewygodnymi zdjęciami. Po wyjściu z więzienia wykreował się na obrońcę wolności słowa, a gdy dostał swoje pięć minut, maksymalnie je wykorzystał.
Nie ma takiej rzeczy, której Corona by nie zrobił. Sfilmowanie ukrytą kamerą własnego rozwodu? Nie ma problemu. Namówienie ojca zamordowanych dziewczynek, żeby na pogrzebie wystąpił w koszulce z jego logo? Zaliczone. A jego popularność i stawki za każdym razem rosną. – Człowieku, sam się dziwię – mówi szczerze reżyserowi dokumentu. – Wyszedłem z więzienia, opaliłem się, zrobiłem kilka tatuaży, gadam głupoty, a oni mnie kochają!
Zapytałam Erika Gandiniego, jak udało mu się tak zbliżyć do swoich bohaterów. Corona dał się sfilmować pod prysznicem, Mora przyznał, że jest fanem Mussoliniego i pokazał filmik ze swastyką w telefonie. – Zrobili to, bo wiedzieli, że nie będzie żadnych konsekwencji. Uznali, że dokument będzie pokazany tylko w zagranicznej telewizji – ale nawet gdy pojawił się we Włoszech, nikt im nic nie zrobił. Mora jest wciąż potężnym producentem. Zresztą, on i Corona od lat zmagają się ze złą prasą. Właściwie to zyskują dzięki niej – mówi reżyser.
Silvio rządzi
Człowiekiem, który stoi za Coroną i Morą, bogiem telewizyjnego włoskiego świata jest Silvio Berlusconi – 74-letni magnat medialny (należy do niego 90 procent rynku telewizyjnego) i premier. Kochany i nienawidzony, wieczny chłopiec, a zarazem bezwzględny gracz.
– On sprawił, że uczucie wstydu zniknęło we Włoszech. Berlusconi mówi: patrzcie na mnie, ja jestem przywódcą, ale wy możecie robić to co ja: bawić się, gapić na cycate panienki, nie płacić podatków. To nie nowy faszyzm, ale brak ideologii. Brak moralności i hedonizm to nowa rzeczywistość – wyjaśnia reżyser.
Rzeczywiście, idea „zabawy i gapienia się na cycate panienki” dominuje we włoskiej telewizji. To prawdziwy fenomen: rozrywka pozbawiona treści, za to podlana sosem tanich emocji i posypana brokatem zmieszanym z confetti. No i pełna półnagich kobiet, tzw. velin, których jedynym zadaniem jest stać obok prowadzącego w wyzywającej pozie, milcząc, i raz na jakiś czas wykonywać prosty układ choreograficzny, który ma przyciągnąć widzów do telewizorów.
Bycie veliną to marzenie wielu młodych Włoszek. – Chcę iść do telewizji, żeby mieć prace, którą lubię, i wyjść za mąż za piłkarza – mówi jedna z dziewcząt na castingu na velinę.
Cyckami i tyłkami można zniszczyć demokrację
- To nie pojawiło się od razu. Ludzie adaptowali się latami do pomysłu, że kobiety mają tak wyglądać, a telewizja ma być czystą zabawą, kontrolowaną przez Berlusconiego. Mamy do czynienia z systemem, gdzie wrażenia i emocje są silniejsze niż fakty. To już nie banalność zła, to zło banalności – stwierdził Gandini.
Zdaniem reżysera serwowana przez imperium Berlusconiego papka jest niebezpieczna nie tylko dlatego, że przesunęła granice wstydu, ale stworzyła nowy rodzaj umowy społecznej, w której ludzie akceptują głupotę, wręcz grają głupszych niż są. Ma to też konsekwencje polityczne: mimo serii skandali i podejrzanych interesów, mimo niewyparzonego języka i kompromitujących ekscesów Włosi wybrali Berlusconiego na kolejną kadencję
- A Berlusconi nie pójdzie do więzienia za zrobienie z kraju kulturalnej czarnej dziury – mówi reżyser. I dodaje: - Nie sądzę, żeby to był tylko włoski problem. Cyckami i tyłkami można zniszczyć demokrację.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe