Problemy osób w kryzysie bezdomności są im znane jak mało komu. Grupa wolontariuszy z Torunia (woj. kujawsko-pomorskie), co tydzień, w każdą środę o godzinie 17, od października do kwietnia, organizuje specjalne patrole interwencyjne z myślą o takich właśnie osobach. W trakcie ponad dwugodzinnego objazdu sprawdzają miejsca, w których przebywają bezdomni, zachęcają ich do skorzystania z pomocy, dzielą się posiłkiem, a nawet monitorują stan zdrowia. Robią to z czystej potrzeby serca. Czują, że tak po prostu trzeba. - Mam przekonanie, że robię coś mądrego, fajnego i dobrego - przyznaje wolontariuszka Gosia. Na jeden z takich patroli wybrała się również redakcja tvn24.pl.
Wystarczyła chwila, kilka minut rozmowy przez telefon z "Miszą" i temat patrolu mieliśmy dogadany. Chyba spodobał mu się nasz pomysł. - Świetnie, nie ma problemu. Wpadajcie śmiało. Zobaczycie, jak to wygląda od środka - odpowiedział.
"Misza", czyli Michał Piszczek to człowiek w 100 procentach oddany pracy w pomaganie innym. W Toruniu doskonale znany. Razem z innymi osobami stworzył "Serce Torunia" - organizację charytatywną wspierającą osoby w kryzysie bezdomności. Jedną z form pomocy są wcześniej wspomniane patrole, podczas których wolontariusze kontrolują miejsca, gdzie mogą przebywać ci najbardziej potrzebujący.
Czytaj również: Zbierają banery wyborcze. Uszyją z nich torby i plecaki dla osób w kryzysie bezdomności
Na jeden z nich postanowiliśmy wybrać się i my. Termin dogadany. Środa, godzina 17, można działać. Do "Sercowni" - siedziby "Serca Torunia" - przyjechaliśmy około godziny 16.40. Jest "Misza", są inni wolontariusze, trwają gorączkowe przygotowania do patrolu.
- Gorąca zupka musi być. To podstawa. Co by się nie działo, zawsze mogą na nas liczyć - rzuca Michal.
Ciepło zostaliśmy przywitani przez wszystkich, w tym również przez Roberta, pseudonim "Sauron". Robert to ratownik medyczny z kilkuletnim doświadczeniem, który na patrolach zjadł zęby. Doskonale zna to środowisko i ludzi.
- Z kim jedziesz? - pyta się.
Tu koncentruje się życie wolontariuszy
Odpowiedzieliśmy, że z "Miszą", bo tak się wstępnie umówiliśmy. Jednak po chwili namysłu, stwierdziliśmy, że wielkiej różnicy nie ma i możemy się zabrać z nim. Oprócz Roberta, ratownikiem jest też Milena, dla której będzie to pierwszy patrol. "Sauron" idzie z nią do ambulatorium w "Sercowni", udziela krótkiego instruktażu, mówi, co ze sobą najlepiej zabrać. - Rękawiczki, maseczki, koce termiczne czy preparat na wszy - wylicza "Sauron".
Pytamy Milenę, czy ma jakieś obawy związane z wyjazdem na patrol. W końcu jedzie trochę w nieznane.
- Obawy? Żadnych. Nic mnie już nie zdziwi - odpowiada bez wahania.
Czas ucieka. Do wyjazdu coraz bliżej. Wszyscy prawie gotowi. W drzwiach "Sercowni" pojawia się jednak jeden z podopiecznych. Starszy pan, na oko ponad 60 lat. W "Sercowni" mówi się, że to właśnie jego wizerunek zdobi mury budynku. Podobieństwo jest uderzające. Przyznaje, że "zjadłby coś ciepłego". Dostaje zupę, konsumuje i po kilkunastu minutach żegna się. Na krótkie "to do jutra" ze strony "Miszy" odpowiada z uśmiechem na twarzy: "Jak przeżyję".
- Spokojnie, przeżyjesz. Przyjdź jutro do nas na dyżur. Trzymaj, jeszcze marmolada - dodaje któryś z wolontariuszy.
O motywacji do działania i chęci pomagania
Już 20 minut po 17, więc w drogę. Jedziemy na 2 samochody. W naszym "Sauron", Gosia i Artur. To dobry moment, aby dłużej porozmawiać. Zaczyna Gosia, która otwarcie mówi o swojej motywacji do działania i chęci pomagania.
- Lubię wyzwania. Dla mnie był i jest to nadal najtrudniejszy temat do zrealizowania. Społeczeństwo jest tak skonstruowane, że łatwiej jest znaleźć pomoc dla psa, który śpi pod płotem, niż dla człowieka, który śpi na klatce schodowej. Uznałam, że jeśli tworzy się coś, co da mi możliwość pomagania ludziom w sytuacjach maksymalnie ekstremalnych, to ja się w tym odnajdę. Rzeczywiście, czuję się tutaj świetnie. Mam przekonanie, że robię coś mądrego, fajnego i dobrego - przyznaje Gosia.
- Co człowiek to motywacja. Nie wnikamy w to, co każdego z nas motywuje do działania i pomagania tym ludziom. Nigdy nikt o to nie pyta. Cieszymy się, że ta osoba z nami po prostu jest - podkreśla "Sauron".
Robert tłumaczy nam, na co on, Gosia i Artur liczą w trakcie patrolu. - Mamy nadzieję, że przy ulicy Wapiennej, uda nam się przekonać mężczyznę, który jest z zawodu kamieniarzem, do tego, aby skorzystał z igloo, które uratuje go przed zamarzaniem i przyszedł do nas, by coś zjeść i przebadać się.
- W dzień nie jeździmy, bo te miejsca są zwykle puste. W dzień te osoby mają przeważnie swoje zajęcia, rewiry, z których muszą wyzbierać puszki, złom. Głównie z tego się przecież utrzymują. To ich praca, choć ludziom się wydaje, że nic nie robią. Wstają jednak wcześnie rano i mają swój plan, według którego działają - zaznacza Gosia.
"Sauron" odwołuje się również do tego, co przed chwilą powiedziała Gosia, która wspomniała o sytuacjach ekstremalnych.
- Dla mnie ekstremalne rzeczy to gangrena. To zmieniany opatrunek, który nie był odwijany od 2 tygodni, i którego zapach cię przewróci, gdzie ciało odchodzi od kości razem z paznokciem. Ci ludzie nie myją się, w ranę wdaje się zakażenie. Porównuje ich trochę do żołnierzy w okopach w czasie I wojny światowej, gdzie ucinano im kończyny z powodu takich ran - dodaje "Sauron".
W gościach u Marka
Jest i ulica Wapienna. Wysiadamy z auta, bierzemy latarki, prowiant, idziemy w głąb terenu porośniętego dość wysoką trawą. Po pokonaniu około 300-400 metrów dochodzimy do miejsca, w którym jeszcze niedawno ktoś musiał przebywać. Człowieka jednak nie ma, tuż obok tylko wypalona trawa.
- Być może ktoś go celowo wystraszył. Młodzi lubią robić takie głupie żarty - snuje przypuszczenia Artur.
- Najprawdopodobniej ta osoba przeniosła się w inne miejsce, pewnie na działki - wtóruje mu "Sauron".
Wracamy do auta, jedziemy dalej. Kolejny przystanek już za chwilę. To oddalony o kilka kilometrów teren leśny. Gosia dostała "cynk" od brata, że w leśnym pustostanie przebywa starszy mężczyzna - Marek (imię zmienione na potrzeby publikacji). Zrobiło się już ciemno, ciężko jest nam tam dotrzeć. W końcu udaje się. Marka jednak nie ma. Tylko sterta śmieci, materac, wisząca na haku kurtka, potworna wilgoć i mocno nieprzyjemny zapach. Artur zostawił Markowi zupę.
- Nie wszystko jest kwestią wyboru. Najczęstszy stereotyp, który się pojawia, to taki, że przecież taka osoba może iść do schroniska. Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest darmowa instytucja. Trzeba mieć stały dochód, a ostatnie miejsce meldunku musi być w Toruniu. Marek, który jest spoza Torunia, nie ma szans, żeby się tu dostać. Brat mi wspominał, że jakiś dochód ma, bo raz w miesiącu jeździ do siebie po pieniądze. Gdyby chciał iść do schroniska, to tylko tam - przyznaje Gosia.
I dodaje: - To, że jest to pustostan w lesie, nie oznacza, że możemy sobie od tak do niego wejść. Trzeba to miejsce też szanować.
Kamil jedzie lada dzień na odwyk
Trzecim naszym przystankiem jest rejon Dworca Wschodniego PKP. - Bardzo często, gdy tam jedziemy, to pojawia się komitet powitalny. Oni już wiedzą, o której mniej więcej będziemy - mówi "Sauron".
Tym razem tłumów nie było, ale udało nam się spotkać około 40-letnigo Kamila (imię zmienione na potrzeby publikacji). Siedział w tymczasowej, dworcowej poczekalni, bo ta docelowa jest w generalnym remoncie. - Zawsze trochę cieplej, człowiek się ogrzeje - mówi mężczyzna i dostaje od Gosi ciepłą zupę. - Za kilka dni jadę na terapię alkoholową do Świecia na 8 tygodni - podkreśla Kamil.
Koło niego pojawia się dobrze znany ekipie "Serca Torunia" około 50-letni Tomek (imię zmienione na potrzeby publikacji). Widać, że jest lekko podziębiony. "Sauron" bierze go na bok. Sprawdza małe EKG i puls.
- Wykres serducha nie jest zły, podwyższony puls i bardzo dobra saturacja. To kwestia przemęczenia, ewentualnie przeziębienia. Zapraszamy jutro do Serca Torunia, będzie coś ciepłego, jest też ambulatorium - radzi "Sauron".
Ostatnią noc spędził w jednym z przydworcowych budynków. Było ciężko. Czasami zdarzy się, że i przekima na zewnątrz.
- Wczorajsza noc była fatalna, non stop padało - mówi po cichu Tomek. Zbyt wiele nie mówi. Po wszystkim żegna się tylko krótkim "do zobaczenia".
Czytaj też: Rozstawią specjalne namioty dla osób w kryzysie bezdomności. "Chcemy je chronić przed zimnem"
Życie pod chmurką. Na wypadek mrozu, mają igloo
Na koniec udajemy się do Teresy i jej partnera Jarka (imiona zmienione na potrzeby publikacji). Oboje mieszkają na zarośniętej łące przy trasie średnicowej. Z ulicy nie można ich zauważyć. Dla kogoś, kto nie wie, gdzie to jest, ciężko jest trafić.
- Za chwilę zobaczysz, jak wygląda prawdziwe życie - kieruje słowa w naszą stronę "Sauron".
Faktycznie. Jest namiot, rozpalone świeczki, tak, żeby było cieplej, porozrzucane puszki po jedzeniu, a tuż obok chroniące przed zamarznięciem igloo do spania - dar od "Serca Torunia". Teresa nie jest sama. Przyszedł do niej znajomy. Śmieją się, rozmawiają. Na nasz widok wyraźnie się ucieszyli. Idą z nami do samochodu po zupę.
- Jarka nie ma. Pewnie niedługo wróci. Jeszcze puszki zbiera - mówi kobieta. Z jej twarzy uśmiech nie znika. Cieszy się na kolejną wizytę w "Sercu Torunia". Zaproszenie od Gosi już dostała.
- Zdarzają się sytuacje na granicy życia i śmierci. U części osób jest opór, by korzystać z jakiejkolwiek pomocy, w szczególności z pomocy instytucji. Przekonanie ich do tego, żeby poszli do noclegowni, która rzeczywiście nie jest przyjaznym miejscem, nie jest łatwe. Ci, którzy są tam na stałe, wychodzą z założenia, że są w tej hierarchii wyżej i więcej im się należy. Nie każdy jest w stanie dostosować się do zasad tam panujących, dlatego wybiera życie na ulicy - tłumaczy nam Gosia.
Ciężki los kobiet
- Kobieta na ulicy ma dwa razy ciężej. Sama nie jest w stanie funkcjonować. To tak patogenne i niebezpieczne środowisko, że jest narażona na dużo więcej ekstremalnych sytuacji niż mężczyzna. Kobieta, która znajduje się na ulicy musi sobie znaleźć partnera, który w razie czego będzie jej bronił. Co prawda są to chore układy. To nie są zdrowe miłości. To też jest powód, dla którego niektórzy nie idą do schronisk czy noclegowni, bo będąc w takim związku, nie mogą iść razem, a nie chcą się rozdzielać. W Toruniu nie ma schroniska dla bezdomnych kobiet, jest tylko noclegownia przy Caritasie dla samotnych matek. - To najbezpieczniejszy z możliwych układów - wtóruje Gosi Artur. - Mamy taki przykład pary, która pojechała do Belgii pracować. Byli razem, ale wylądowali na ulicy. Dla nich było straszne to, kiedy zawiozłem ich na detoks do Świecia i musieli na chwilę się rozdzielić - wtrącił "Sauron".
- Kobiety na ulicy są trochę schowane, kamuflują się. Odkobiecają się. Nie ubierają się jak kobiety, nie malują się, obcinają się na łyso. Tylko po to, żeby nie wzbudzać żadnych niezdrowych pożądań w swoim kierunku. Dla kobiety na ulicy, atrakcyjność to ostatnia rzecz, która jest jej potrzebna - zauważa Gosia.
Wracamy na bazę. "Sauron" dostrzega jeszcze na ulicy zakochaną parę i rzuca w naszą stronę. - Spójrzcie na tych młodych ludzi. Idą, są szczęśliwi, planują dalsze życie. A, my? Wracamy od ludzi, którzy żyją na krawędzi. Zobaczcie, jaki kontrast.
Jest 19 z minutami. Dojeżdżamy do "Sercowni". Na dziś koniec.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl