Przed Sądem Rejonowym w Bochni zakończył się proces związany z aferą hejterską, której ofiarami padli sędziowie. Na ławie oskarżonych zasiadła Emilia Sz., która miała posługiwać się pseudonimem Mała Emi. Odpowiadała za zniesławienie w internetowych wpisach krakowskiego sędziego Waldemara Żurka. Nie pojawiła się na żadnej z rozpraw w tej sprawie.
Sąd uznał Sz. za winną i nałożył na nią sześć tysięcy złotych grzywny. Ma też pokryć koszty sądowe. Sąd zaznaczył, że w tej konkretnej sprawie nie mógł rozstrzygać wszystkich wątków, a jedynie czyny zarzucane oskarżonej.
Orzekający w tej sprawie sędzia Piotr Sajdera w ustnym uzasadnieniu wyroku zaznaczył, że nie rozstrzygał szerszych wątków związanych z aferą hejterską, na które wskazywał sędzia Żurek, ale tylko działania Emilii Sz. opisane aktem oskarżenia. Nie zgodził się jednak z obrońcą kobiety sugerującym, że postawione jej zarzuty uległy przedawnieniu.
Sąd ustalił, że oskarżona za pośrednictwem swojego byłego męża, byłego sędziego Tomasza Szmydta poznała niektórych członków działającej na komunikatorze WhatsApp grupy sędziów, z których część była zaangażowana w akcję kompromitowania osób negatywnie odnoszących się do zmian w sądownictwie.
"Oskarżona chciała pomóc w karierze swojemu mężowi i zapewne znaleźć uznanie w oczach grupy. W tym celu zaczęła przygotowywać i zamieszczać szkalujące pokrzywdzonego wpisy na Twitterze. Działała zarówno na podstawie informacji uzyskanych od członków grupy, jak też z własnej inicjatywy" - wskazał sąd. Sędzia przywołał też cytat jej byłego męża, który promując aktywność Emilii Sz., określił ją "bezinteresowną propaństwową działalnością dziewczyny z granatem w ręce, która robi dla naszej sprawy więcej niż ministerialne służby informacyjne".
Odnosząc się do wpisów, które piętnowały Waldemara Żurka jako sędziego, zaznaczył, że chociaż pożądana jest kontrola społeczna działania wymiaru sprawiedliwości, to treści wpisów z konta "Małej Emi" stanowiły przejawy znieważenia i pomówienia.
W mowach końcowych prokurator Edyta Pawlik-Zatońska jako dowody obciążające Emilię Sz. wskazywała zabezpieczoną korespondencję i komunikaty umieszczane na Twitterze, zeznania świadków oraz reportaż, w którym oskarżona opowiedziała o procederze i przeprosiła sędziego Waldemara Żurka. Wskazywała również na tło twitterowych wpisów, czyli akcję dyskredytowania sędziów przeciwnych planowanej reformie sądownictwa. Na szerszy kontekst związany z tzw. aferą hejterską zwracała uwagę również pełnomocniczka pokrzywdzonego, określając proces przed sądem w Bochni jako "wierzchołek góry lodowej".
Natomiast obrońca Emilii Sz. podnosił, że postępowanie skupiło się na sprawie afery hejterskiej, ale nie rozstrzygnęło wystarczająco tego, co było jego głównym tematem. Wskazywał też, że kontem o takim nicku mogły posługiwać się również inne osoby, w tym mąż oskarżonej. - Tak naprawdę to postepowanie w żadnym zakresie nie odpowiedziało na pytanie kluczowe z punktu widzenia aktu oskarżenia, to znaczy, czy Emilia Sz. jest autorką wpisów na temat oskarżyciela prywatnego, a jeśli tak, to jakie dowody o tym świadczą. A w konsekwencji, jeśli są na to dowody, to czy wpisy mają charakter zniesławiający. Ani zeznania świadków, ani supozycje oskarżyciela, ani mowy końcowe żadnych odpowiedzi nie dostarczyły - przekonywał mec. Paweł Matyja.
Sędzia Żurek o wyroku
Po ogłoszeniu wyroku sędzia Żurek powiedział dziennikarzom, że jest zadowolony z zakończenia procesu w tej sprawie, ale nie ma z tego powodu satysfakcji. - Nie mam satysfakcji, że sygnalistka dzisiaj została nieprawomocnie skazana, chciałbym, żeby jak najszybciej można było postawić zarzuty osobom, które były moim zdaniem organizatorami całej tej afery (hejterskiej), a nadal są bezkarne - skomentował po wyjściu z sali rozpraw. W jego ocenie rozliczenie afery hejterskiej utrudniają tzw. neosędziowie zasiadający w Sądzie Najwyższym, którzy odmawiają uchylenia immunitetów sędziom wymienianym w kontekście afery hejterskiej.
Pełnomocniczka pokrzywdzonego mec. Justyna Borucka dodała, że środowy wyrok jest symbolicznym zamknięciem sprawy. - Dla mnie najbardziej satysfakcjonujące jest to, że wreszcie po wielu latach doczekaliśmy się procesu sądowego i mieliśmy możliwość uczestnictwa w rozprawach na sali rozpraw - podkreśliła. Wskazała jednocześnie, że "w tym procesie nie chodzi tak naprawdę o wygraną" i wymierzenie konkretnej kary. - Chodzi o pokazanie społeczeństwu zasad i wartości, i tego, że pewnych zachowań nie można tolerować. Parę lat temu ta sytuacja spotkała sędziego Żurka. Pytanie, co stałoby się, gdyby ta sytuacja spotkała zwykłego obywatel - podkreśliła w rozmowie z dziennikarzami.
Z kolei obrońca Emilii Sz. nie wykluczył zaskarżenia środowego wyroku. Zdaniem mecenasa Pawła Matyi zarzuty stawiane Emilii Sz. zdążyły się przedawnić. Ponadto - według adwokata - zabrakło wystarczająco wiarygodnych dowodów, by powiązać posty publikowane z konta "Małej Emi" z Emilią Sz. - W tym postępowaniu chodziło tylko to, by określić, czy te konkretne wpisy, które objęto aktem oskarżenia, dokonała ona, czy też nie. A na to pytanie w naszej ocenie do końca nie odpowiedziano - zaznaczył.
"Bardzo poważne zarzuty" i prywatne informacje o życiu sędziego
Proces Emilii Sz. rozpoczął się przed Sądem Rejonowym w Bochni na początku marca. W sierpniu ub.r. prokuratura oskarżyła kobietę o zniesławienie i znieważenie Waldemara Żurka. Ustaliła, że między sierpniem 2018 r. a styczniem 2019 r. Emilia Sz. pod pseudonimem Mała Emi publikowała w internecie treści, które mogły zaszkodzić reputacji krakowskiego sędziego i narazić go na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu.
Występujący w roli oskarżyciela posiłkowego sędzia Waldemar Żurek zeznał przed sądem, że jako członek KRS i jej rzecznik prasowy doświadczył w internecie ataków ze strony grupy osób kryjących się za nickami, które miały informacje o jego życiu prywatnym i zawodowym. Jak relacjonował, we wpisach pojawiały się "pomówienia, bardzo poważne zarzuty, sformułowania obraźliwe", które uderzały w niego, jego rodzinę i wykonywaną przez niego funkcję.
W charakterze świadka sąd wysłuchał m.in. sędziego Arkadiusza Cichockiego, który opowiedział, że należał do działającej na komunikatorze WhatsApp ponad 20-osobowej prywatnej grupie "Kasta", złożonej z sędziów, których określił "dobrozmianowi". Na czacie miały pojawiać się linki do wpisów na Twitterze publikowanych z konta "Mała Emi" oraz obraźliwe treści dotyczące osób sprzeciwiających się reformie sądownictwa, głównie ze środowiska Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia" i Themis, w tym sędziego Waldemara Żurka. Przed sądem Cichocki nie miał wątpliwości, że za twitterowym kontem "Mała Emi" stała Emilia Sz.
Afera hejterska
Oskarżona nie pojawiła się na żadnej z dwóch wcześniejszych rozpraw. Jej pełnomocnik mec. Paweł Matyja ocenił natomiast, że opisywanie szerzej afery hejterskej w tym procesie to przykład "instrumentalnej próby wykorzystania tego postępowania, by pozyskać określone informacje procesowe, które mogłyby być wykorzystywane w innych jeszcze postępowaniach". - W tej sprawie sąd powinien odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: czy pani Emilia Sz. zniesławiła, znieważyła sędziego Żurka, czy nie? Próba odpowiedzi na pytanie, czym była tzw. afera hejterska i rozliczania ewentualnych osób w nią zaangażowanych – tym zajmuje się prokuratura we Wrocławiu – zaznaczył.
ZOBACZ TEŻ: Spowiedź "Małej Emi". Kulisy afery hejterskiej
Prokuratura Regionalna we Wrocławiu prowadzi główne śledztwo w sprawie tzw. afery hejterskiej. Dotyczy ono przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych pełniących funkcje w Ministerstwie Sprawiedliwości, w szczególności poprzez niedopuszczalne przetwarzanie danych osobowych, działając tym na szkodę interesu publicznego i prywatnego. Do Sądu Najwyższego trafiły wnioski śledczych o uchylenie immunitetów czterem sędziom - Łukaszowi Piebiakowi, Przemysławowi Radzikowi, Arkadiuszowi Cichockiemu i Jakubowi Iwańcowi. W lutym br. SN odmówił wnioskowanego przez kielecką prokuraturę uchylenia immunitetu sędziemu Iwańcowi.
Emilia Sz. była żoną Tomasza Szmydta, byłego sędziego, również podejrzanego w "aferze hejterskiej" w Ministerstwie Sprawiedliwości, który w maju 2024 r. poprosił o azyl na Białorusi.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne