Zgłoszenie: nagłe zatrzymanie krążenia u 70-latka. Czas dojazdu do domu mężczyzny: dziewięć minut. Ale zamiast medyków, przyjeżdżają strażacy. Nie udało się uratować chorego. - Pracujemy non stop, na skrajnej wydolności - mówi dyrektor śląskiego pogotowia.
Do tragedii doszło w poniedziałek przed godziną 21 w miejscowości Pradła pod Zawierciem. Państwowa Straż Pożarna w Zawierciu została zadysponowana do 70-letniego mężczyzny, który zasłabł w swoim domu.
Jak informuje Grzegorz Nowak, rzecznik PSP w Zawierciu, zgłoszenie wpłynęło od dyspozytora pogotowia ratunkowego i dotyczyło nagłego zatrzymania krążenia. - Poproszono nas o pomoc w związku z brakiem karetki - mówi Nowak.
Dotarli na miejsce w dziewięć minut. Przeszkoleni z udzielania pierwszej pomocy, wyposażeni w sprzęt medyczny, w tym defibrylator, który zawsze mają przy sobie. Nowak: - Mężczyzna nie wykazywał oznak życiowych. Niestety, mimo naszej pomocy nie udało się go uratować.
Strażacy poczekali na przyjazd karetki z lekarzem, który stwierdził zgon.
Od 1 marca straż pożarna w Zawierciu trzykrotnie wzywana była zdarzeń medycznych. Jak mówi Nowak, za każdym razem wiązało się to z brakiem wolnej karetki w danej chwili. - Wyjeżdżaliśmy w zastępstwie, mieliśmy informację, że karetka dojedzie za dłuższy czas i udzielaliśmy pierwszej pomocy do czasu przyjazdu pogotowia - zaznacza Nowak.
Dyrektor pogotowia: pracujemy na skrajnej wydolności
- Straż pożarna jest częścią naszego systemu. Kiedy nie może wyjechać karetka systemowa, wyjeżdża straż. To są specjaliści, dobrze wyszkoleni - powiedział w rozmowie z nami Łukasz Pach, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Zapewnił, że zespoły ratownictwa medycznego jeżdżą non stop. - System jest jeszcze wydolny, ale jak długo tak będzie, tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Jest bardzo ciężko. Stąpamy po cienkim lodzie. Tych wyjazdów jest multum, średnio 300 dziennie. Przed tygodniem było ich sto. Zaczynają to być w 90 procentach wyjazdy do pacjentów z wynikiem dodatnim COVID-19 lub z silnymi objawami COVID - powiedział Pach.
Dyrektor dziękuje medykom za "pracę na pełnych obrotach" i równocześnie wyjaśnia, że oczekiwanie na karetkę albo na przekazanie pacjenta do szpitala wynika z zachowywania procedur. - To nie jest tak że karetek brakuje. Ostatnio uruchomiliśmy 14 nowych. Problem w tym, że załoga musi się przebrać, zdezynfekować i dopiero wyjechać do pacjenta. Pracujemy na skrajnej wydolności. Przyjęcie pacjenta to nie jest taśma. Ten pacjent musi być zbadany i zdiagnozowany i dopiero wtedy przekazany do odpowiedniego ośrodka - wyjaśnił dyrektor śląskiego pogotowia.
Apeluje do chorych, by nie traktowali karetki jak przychodni na kółkach i nie wzywali do błahych przypadków. Karetka ma jeździć tylko do "stanów narażenia życia". Apeluje też do kierowców, by zwracali szczególną uwagę na karetki. - Kierowcy karetek są teraz specyficznie ubrani i mają problemy z tym, żeby dobrze widzieć drogę - dodaje.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24