Adam wezwał policję do sąsiadów z powodu zakłócania ciszy nocnej. W mieszkaniu pod nim odbywała się impreza, na której bawili się syn prokuratorów i prezes klubu piłkarskiego. W odwecie - według ustaleń śledczych - wyłamali oni drzwi do mieszkania Adama i "dali mu nauczkę". Dzisiaj usłyszeli wyroki.
Sąd Rejonowy w Częstochowie skazał Mateusza T. i Adama C. za uszkodzenie drzwi mieszkania w bloku, należącego do Adama Sz. Obaj dostali za to po roku pozbawienia wolności.
Na uszkodzeniu drzwi się jednak nie skończyło.
Sędzia uznała T. za winnego tego, że po dostaniu się do mieszkania Sz. "wziął udział w jego pobiciu, używając niebezpiecznego narzędzia w postaci toporka". Sz. doznał wstrząśnienia mózgu, sińca prawej strony klatki piersiowej, złamania łuku żebra, rany tłuczonej nosa, rany tłuczonej podbródka, sińca okolicy jarzmowej.
Za to T. usłyszał wyrok roku i 10 miesięcy pozbawienia wolności.
Zdaniem sądu udział Adama C. w pobiciu polegał na tym, że przytrzymywał za ręce żonę Adama Sz. i groził jej wyrzuceniem przez okno, uniemożliwiając jej obronę męża, któremu T. w tym czasie zadawał obrażenia. Sędzia stwierdziła, że w ten sposób zwiększył w znaczny sposób poczucie bezradności Sz. i wpłynął w znaczny sposób na rodzaj obrażeń.
C. dostał za to rok i sześć miesięcy pozbawienia wolności. Ponadto sędzia skazała go na 10 miesięcy za próbę wpływu na żonę Sz., by zaniechała zawiadamiania policji.
Łącznie T. został skazany na 2 lata, a C. na rok i 10 miesięcy.
T. to syn częstochowskich prokuratorów. C. w chwili zdarzenia był prezesem klubu piłkarskiego.
Wyrok jest nieprawomocny, obrońcy oskarżonych zapowiadają apelację. - Rola i udział w mojej ocenie jest nie taka, jak zasądzona przez sąd - podkreślił Radosław Kadzidłowski, obrońca oskarżonego Adama C.
Bo poprosił o ściszenie muzyki
Do zdarzenia doszło w nocy z 26 na 27 sierpnia 2017 roku na Michałowskiego w Częstochowie. T. i C. imprezowali w mieszkaniu w bloku. Sz., który mieszkał nad nimi z żoną, prosił ich o ściszenie muzyki. Gdy nie odniosło to skutku, wezwał policję. Za to miał zostać napadnięty i pobity we własnym mieszkaniu przez skazanych dzisiaj mężczyzn.
Nie zaprzeczali, że włamali się do mieszkania. T. przyznał się, że bił i kopał sąsiada, ale nie toporkiem. Twierdził, że wziął to narzędzie i wyrzucił w krzaki.
Po napadzie Adam Sz. wyprowadził się z mieszkania na Michałowskiego i już nigdy tam nie wrócił. Jego małżeństwo się rozpadło.
Bestialskie, ale nie chuligańskie
Sędzia Anna Stasiak mówiła w uzasadnieniu, że "nawet na nagraniu widać, że [oskarżeni] chcieli dostać się do mieszkania Sz. każdym sposobem". Chodzi o filmiki, które w trakcie włamania zarejestrował telefonem Sz.
- Zdaniem sądu nie udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, kto był pomysłodawcą, ale nie ulega wątpliwości, że cel był wspólny - mówiła sędzia. - Celem było danie nauczki pokrzywdzonemu.
Przestępstwo, jak mówiła sędzia Stasiak, miało charakter chuligański, bo skazani dopuścili się kilku czynów (włamanie, pobicie, groźby), działali publicznie (w klatce schodowej) i swoim zachowaniem wykazali się "rażącym lekceważenie dla porządku prawnego". - Znamienne w tej sprawie jest to, że po zdarzeniu polegającym na zwróceniu uwagi, żeby nie przeszkadzać w spoczynku - bo to było po 22 - doszło do tak brutalnego zachowania sprawców - podkreśliła. - Nie było powodu, żeby to miało miejsce - dodała. - Osobie przeciętnej trudno wyobrazić sobie takie zdarzenie.
Znowu przywołała nagrania telefoniczne, które wskazują, że było to "brutalne i bezwzględne". - Osobę pokrzywdzoną chciano przedstawić jako prowokatora. Ktoś, kto potrzebował tylko spoczynku, został niemal zakatowany przez osoby, które z nieznanych sądowi przyczyn zachowywały się w sposób bezkarny.
Sędzia wskazała, że w efekcie małżeństwo Sz. się rozpadło.
"Zniszczyli życie kilku osób"
- Jego rola w tym zdarzeniu była wiodąca - mówiła sędzia o synu prokuratorów. - On był bardziej agresywny, zadawał silne uderzenia, stosował agresję słowną. Pokrzywdzony doznał poważnych rozległych obrażeń ciała i nie miał praktycznie żadnej możliwości obrony. Oskarżony po zdarzeniu nie zrobił nic, po prostu zostawił pokrzywdzonego i odszedł.
Poruszyła temat toporka. - Z zeznań pokrzywdzonego wynika, że wybierali się w góry i miał go używać w górach. Gdyby nie było silikonowej nakładki, to pokrzywdzony mógłby umrzeć albo doznać jeszcze poważniejszych obrażeń. Przeżywa traumę do dnia dzisiejszego - dodała sędzia Stasiak.
- Należy podkreślić, że były to działanie bestialskie, okrutne, barbarzyńskie, pod wpływem alkoholu. Takie zachowania wymagają napiętnowania tak, aby osoby pokrzywdzone nie czuły się z góry skazane na przegraną. Tak nie jest w państwie prawa i państwie praworządnym - podsumowała.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice