Polska i Świat
"Czekamy na to, aż jakiś pacjent zostanie wypisany albo umrze, żeby zwolniło się miejsce"
Karetki godzinami krążące między szpitalami, godziny oczekiwań przed placówkami i notoryczny brak miejsc. Michał Gościński, ratownik medyczny, mówi wprost: spokojnych dyżurów już nie ma. To nie trzecia fala, to tsunami. W rozmowie z reporterką magazynu "Polska i Świat" opowiada o tym, jak wyglądał jego ostatni 24-godzinny dyżur. - Od pewnego momentu w Warszawie nie było ani jednego miejsca covidowego. Dosłownie. Żadnej izolatki, miejsca w poczekalni. Nic. Wszystkie szpitale w Warszawie były zapchane po korek. Zostajemy wysyłani do Płocka, czy Łodzi. Takie wycieczki mamy teraz krajoznawcze, że człowiek zaczyna poznawać całe Mazowsze. Szpitale fizycznie nie mają łóżek. W ostatnich dniach częstsze było oczekiwanie przed szpitalem na to, aż ktoś umrze, żeby zwolnił miejsce dla naszego pacjenta – opowiada. Przyznaje, że w trakcie jednego z dyżurów tylko przed jednym szpitalem spędził sześć godzin. Rekord jazdy? – To była jazda od godziny 10 do bodajże 19. Z jednym pacjentem. Ten sam zespół w kombinezonach, od szpitala to szpitala – dodaje w rozmowie z Anną Wilczyńską.