Długi szpitali powiatowych rosną. Rząd ma plan, ale wiąże się z redukcją zatrudnienia i przenoszeniem medyków

Szpital Powiatowy w Lublińcu
Długi szpitali powiatowych rosną. Rząd ma plan, ale wiąże się z redukcją zatrudnienia i przenoszeniem medyków
Źródło: Marek Nowicki/Fakty TVN
W polityce mówi się o rekonstrukcji rządu. W ochronie zdrowia jest gorzej, bo mowa jest nie o rekonstrukcji, a reanimacji szpitali powiatowych. Część dublujących się w regionie oddziałów można zamknąć, ale tam, gdzie ma dojść do takich cięć, zazwyczaj nie chcą tego ani lekarze, ani pacjenci. 

Izabela Leszczyna, polonistka, podjęła się trudnej misji reanimacji szpitali powiatowych. Czy jej się to uda?

Zapaść jest dramatyczna: 27 miliardów złotych zadłużenia. Ostatnie 7 miliardów przybyło zaledwie w ciągu ostatnich czterech lat. Jak widać - dług szpitali rośnie coraz szybciej. Rośnie, bo część pieniędzy po prostu marnuje się.

Przykład pierwszy z brzegu. - Mamy w bardzo bliskiej odległości, w trzech powiatach sąsiadujących, i tak jest w całej Polsce, trzy szpitale, a czasem pięć i sześć szpitali, które mają te same oddziały - mówi Izabela Leszczyna, ministra zdrowia.

Tak jest na przykład na Podkarpaciu. W szpitalach i w Lesku, i w Ustrzykach, i w Sanoku, położonych niedaleko siebie, funkcjonują oddziały internistyczne. Inne też się dublują. Dlatego powstanie jeden Szpital Bieszczadzki. Jeden w trzech lokalizacjach: tak ma być taniej, bo sprzęt i pomieszczenia będą lepiej wykorzystane.

- Ta sala operacyjna może być czynna od rana do wieczora, ale w tym jednym szpitalu, a nie w trzech. To znaczy: wtedy trzy kontrakty zbieramy w jeden kontrakt i nie ma problemu z nadwykonaniami - wyjaśnia Izabela Leszczyna.

Położne musiały się stawić do odległego szpitala

W studiu telewizyjnym jednak wszystko ładnie brzmi, a w terenie restrukturyzacja szpitali wygląda już gorzej. Na przykład w Pyskowicach na Śląsku mieszkańcy ostatnio protestowali przeciwko zamknięciu tutejszych nierentownych oddziałów położniczego i chirurgicznego. Pacjenci stracili na miejscu opiekę, a medycy - pracę.

Dr Tomasz Kandzia, były kierownik Oddziału Ginekologicznego szpitala w Pyskowicach, wytłumaczył, że on i jego koledzy zostali zwolnieni. - Położne też otrzymały decyzję, że następnego dnia mają się stawić do pracy w odległym o 35 kilometrów szpitalu w Knurowie - przekazał.

W Turku ostatnio pracę straciło kilkadziesiąt pielęgniarek, bo przestała funkcjonować przynosząca straty porodówka.

- Redukcja personelu o jakieś 40-50 osób, co przyniosło spore oszczędności. Tak że jesteśmy w trakcie wychodzenia, że tak powiem, z kryzysu i realizowania planu naprawczego - powiedział dr Jacek Sawicki, dyrektor naczelny SPZOZ w Turku.

Hasła o restrukturyzacji nie są popularne

- My się obawiamy, że w naszym przypadku w przyszłości może dojść do zamknięcia oddziału pulmonologii, ponieważ pulmonologia jest słabo wyceniona - powiedziała Olga Kosewska, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia przy Specjalistycznym Zespole Gruźlicy i Chorób Płuc w Koszalinie.

Restrukturyzacja, pomimo że miejscami bolesna, wydaje się jednak nieunikniona. Zdali sobie z tego sprawę radni w powiecie lublinieckim. Tamtejszy szpital ma prawie osiemdziesiąt milionów złotych długu.

- To jest ogromne zadłużenie. Miesięcznie szpital generuje milion dwieście tysięcy złotych zadłużenia. Dlatego teraz naprawdę musimy podjąć działania i szukamy nowego operatora, który mógłby zająć się prowadzeniem szpitala - powiedział starosta lubliniecki Joachim Smyła.

Ministra kibicuje tym zmianom, bo od ich sprawnego przeprowadzenia zależy też jej polityczna przyszłość.

Czytaj także: