Wspólne chwile to dla nich dobro luksusowe. Był czas, że nie widzieli się po kilka miesięcy. Zazwyczaj są od siebie o tysiące kilometrów. Dziś dzieli ich tylko kilkadziesiąt. Ale spotkać się i tak nie mogą. - Bezpieczeństwo nasze, naszych bliskich i ludzi, z którymi będziemy się spotykać, jest ważniejsze - mówią Tomaszowi Jaworskiemu z magazynu "Czarno na białym".
Natalia Rubiś i Krystian Krzeszowiak są śpiewakami operowymi. Małżeństwem. Żyją na walizkach - co chwila nowy koncert lub większa produkcja w kolejnym zakątku świata. Przedstawienia, w których śpiewają razem są rzadkie, a to one właśnie dają im szansę na spędzenie kilku dni razem. Tak było tuż przed Walentynkami.
Natalia Rubiś: To były trzy koncerty. W Jaworze, Częstochowie i Wrocławiu.
Krystian Krzeszowiak: W moim rodzinnym Jaworze! Repertuar związany z ukochanym przez nas Morzem Śródziemnym.
Natalia Rubiś: Śpiewaliśmy arie i duety miłosne. O szczęściu, zakochaniu, problemach sercowych.
Krystian Krzeszowiak: Na które my nie narzekamy, bo będąc tak rzadko ze sobą, skupiamy się wyłącznie na szczęściu i zakochaniu! A tak na poważnie, bliższe nam są na co dzień inne tematy, które też w naszych piosenkach występują: tęsknota, rozłąka, zbyt szybko upływające wspólne chwile.
Przed wybuchem epidemii
Po koncertach Natalia została we Wrocławiu. Rozpoczęła próby w Operze Wrocławskiej do "Carmen" Georges'a Bizeta. Miała śpiewać w niej rolę Micaeli.
On poleciał do Madrytu. Na deskach Teatro Real miał zaśpiewać w rzadko granej operze Francesco Corsellego "Achilles na Skyros".
Natalia Rubiś: I znów został nam tylko kontakt przez telefon czy internet.
Krystian Krzeszowiak: Choć pewnego dnia nie wytrzymałem i - nic nie mówiąc Natalii - wsiadłem w samolot i przyleciałem do Wrocławia.
Natalia Rubiś: Na cztery godziny! Wariat! Ale kochany! I mój!
Żarty się skończyły
25 lutego służby sanitarne w Hiszpanii poinformowały o pierwszym przypadku potwierdzonego zakażenia koronawirusem w kontynentalnej części kraju. Zachorowała mieszkanka Barcelony, która wróciła z urlopu w północnych Włoszech. Próby w Teatro Real toczyły się już od tygodnia.
Krystian Krzeszowiak: W zespole była dziewczyna, której ojciec, ciężko chory onkologicznie, umierający, leżał w szpitalu w Mediolanie. Latała do niego w każdej możliwej chwili. Ludzie w teatrze martwili się, że może się to skończyć przeniesieniem wirusa, ale na początku to właściwie wszyscy bagatelizowaliśmy to zagrożenie. Nikt nie przypuszczał, że może przybrać taką postać. Mówiło się, że to trochę więcej niż grypa. Śmialiśmy się nawet z naszego amerykańskiego kolegi, śpiewaka, który miał program statystyczny wyliczający tempo zakażeń. Mówił, że do czasu premiery będzie tylu chorych, że zamkną teatry. Okazało się, że miał rację.
Natalia Rubiś: Przygotowania do "Carmen" we Wrocławiu ruszyły pełną parą. Dwie próby dziennie. Na początku też wszyscy traktowaliśmy tego koronawirusa z humorem i dystansem. Trzeba mieć świadomość, że śpiewanie w operze takie higieniczne nie jest. Gramy na scenie, blisko siebie. Czasami śpiewamy tuż przed twarzą drugiego śpiewaka, chuchamy na siebie nawzajem, więc wirusy roznoszące się kropelkowo w tym środowisku nie mają granic. Tym bardziej, patrząc codziennie na to, co działo się we Włoszech, docierało do nas, że żarty się skończyły. Pojawiły się dozowniki z płynem dezynfekującym. Ale mieliśmy nadzieję, że zaśpiewamy premierę.
"Dzień później wszystko się zmieniło"
12 marca wszystko stało się jasne. Decyzją ministra kultury opery zostały zamknięte. Premiery, która miała się odbyć 21 marca, nie będzie.
Natalia Rubiś: Ostatnie dni prób to była już wisielcza atmosfera. Mnóstwo plotek. Dyrekcja opery uspokajała nas, że przede wszystkim będą dbać o nasze bezpieczeństwo, ale wszyscy czekali na jakąkolwiek decyzję. Były opery, które dzień czy dwa wcześniej same zdecydowały o zamknięciu się. Nas poinformowano w czwartek 12 marca. W tej sytuacji zdecydowałam, że jadę do rodziców na Podhale.
W Madrycie tego dnia nadal trwały próby. A na ulicach tętniło życie. Pełne restauracje, bary, tylko w sklepach coraz mniej makaronu i papieru toaletowego. O zagrożeniu zakażeniem mówiono w mediach, ale na ulicach wydawało się, że nikt o nim nie myśli, mimo że w całej Hiszpanii były już setki zakażonych i pierwsze ofiary śmiertelne. Dzień później wszystko się zmieniło. W Madrycie zamknięto szkoły, muzea i opery.
Krystian Krzeszowiak: Teatro Real bardzo chciał doprowadzić do realizacji tej opery. To międzynarodowa produkcja, w którą zaangażowane było kilka instytucji i duże pieniądze. Bardzo rzadko grana opera, dlatego miała być nagrana na DVD. Zresztą muszę powiedzieć, że teatr zachował się bardzo w porządku. Gdy inne na świecie już się zamykały, ten cały czas szukał możliwości zrealizowania przedstawienia. Był na przykład pomysł grania bez publiczności i transmisji online. Wszystko po to, by móc wypłacić obsadzie honoraria. Bo powiedziano nam jasno: jeśli nie będzie przedstawień, teatr nie ma podstaw prawnych do wypłacenia pieniędzy. W piątek 13 marca, wcześniej niż zazwyczaj poproszono nas na scenę. Przyszedł dyrektor i powiedział, że w związku z sytuacją w Hiszpanii i troską także o nasze zdrowie, muszą skasować tę produkcję. Czyli coś jest z tym piątkiem 13... Zacząłem szukać samolotu do Polski.
Bezpieczeństwo jest ważniejsze
Samolot z Madrytu wylądował w Krakowie w sobotę ok. godz. 10. 14 godzin później zamknięto granice, a wszyscy wracający do Polski zostali poddani obowiązkowej kwarantannie. Krystiana to nie dotyczyło, ale na kwarantannę trafił.
Krystian Krzeszowiak: Podjęliśmy tę decyzję wspólnie z Natalią. Wracałem właściwie z "czerwonej strefy" zagrożenia. Mimo że dobrze się czułem, nie mogłem mieć żadnej pewności, czy coś się tam nie wykluwa. Poza tym mama Natalii pracuje w służbie zdrowia. Ma kontakt z pacjentami. Gdyby się okazało, że jednak przywiozłem z Madrytu tego koronawirusa, krąg ludzi, jaki bym naraził, mógł być spory.
Natalia Rubiś: To była trudna decyzja, bo bardzo już za sobą tęsknimy. Tym bardziej trudna, że z punktu widzenia naszych rozstań, to właściwie jesteśmy tuż obok siebie. Nie dzieli nas Atlantyk, jak bywało, tylko godzina jazdy samochodem. To denerwujące, ale bezpieczeństwo nasze, naszych bliskich i ludzi, z którymi będziemy się spotykać, jest ważniejsze.
Krystian Krzeszowiak: I tak od powrotu do kraju jestem w Krakowie i nie wychodzę z domu. Mam autokwarantannę. I jak inni artyści zupełnie nie wiem, kiedy będę mógł wrócić do pracy. Wszystkie projekty, które były planowane na najbliższe trzy miesiące, zostały odwołane. Pod dużym znakiem zapytania stoją też moje letnie produkcje w Londynie, między innymi w Covent Garden. U Natalii podobnie. Czyli jesteśmy na bezrobociu.
Natalia Rubiś: I osobno...
To na szczęście będzie mogło się zmienić znacznie szybciej. Do końca autokwarantanny zostało już tylko kilka dni.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne