Bank centralny Boliwii przestał publikować dane o swoich rezerwach walutowych, co może oznaczać, że ma niebezpiecznie mało gotówki. Ceny obligacji rządowych spadają, a inwestorzy uciekają z kraju - opisuje portal brytyjskiego tygodnika "The Economist". Dodaje, że boliwijski kryzys pokazuje niebezpieczne oblicze gospodarczego populizmu.
Boliwii kończą się pieniądze - to powinno być ostrzeżeniem dla innych krajów Ameryki Łacińskiej. Od kilku tygodni bank centralny w Boliwii sprzedaje dolary bezpośrednio obywatelom, po tym, jak okazało się, że w kantorach skończyła się ta waluta - podaje "The Economist".
Kryzys w Boliwii a gospodarczy populizm
"Koszmar Boliwii odzwierciedla kilka krótkoterminowych problemów, takich jak wzrost stóp procentowych na całym świecie i wyższe ceny paliw z powodu wojny na Ukrainie. Sprawiło to, że pożyczanie stało się droższe i zwiększyło koszty importu. Ale prawdziwą przyczyną kłopotów (Boliwii) jest lekkomyślny model ekonomiczny, który obowiązuje od czasu przejęcia władzy przez lewicowych populistów prawie dwie dekady temu. Kiedy Evo Morales, były plantator koki, został zaprzysiężony na prezydenta w 2006 r. zadeklarował koniec 'epoki kolonialnej i neoliberalnej' i zawiesił za biurkiem portret Che Guevary, brutalnego marksistowskiego rewolucjonisty, wykonany z liści koki" - pisze "The Economist".
Po czym wskazuje: "Dziś całkowity koszt gospodarczego populizmu staje się jaśniejszy, jak i trzy lekcje, jakie mogą wyciągnąć inne kraje Ameryki Łacińskiej, które są nim kuszone".
Lekcje dla boliwijskiej gospodarki
Pierwsza lekcja to według tygodnika niepokładanie wiary w dobrą koniunkturę towarową. Kiedy Morales obejmował urząd ceny gazu ziemnego gwałtownie rosły, co było bardzo korzystne dla kraju, który obecnie produkuje 0,4 proc. gazu na świecie. Rósł eksport, a Boliwia była w stanie zgromadzić największe rezerwy walutowe w swojej historii: skoczyły one z równowartości 12 proc. PKB w 2003 r. do 52 proc. w 2012 r. Morales i Luis Arce, który jest obecnie prezydentem, ale był ministrem finansów, rozrzutnie wykorzystywali dochody kraju. Teraz, jak opisuje brytyjski tygodnik, ceny gazu i jego produkcja w Boliwii spadają.
Druga lekcja to wystrzeganie się powiązania kursu walut. W 2008 roku w Boliwii wprowadzono stały kurs wymiany, który od 2011 roku wynosi 6,96 boliviano za dolara. Przez pewien czas utrzymywało to inflację w kraju na niskim poziomie, ale z biegiem czasu powiązanie walut okazało się niezwykle kosztowne i zamiast zapewniać stabilność doprowadziło do nagromadzenia problemów - uważa "The Economist".
Wrogość wobec kapitału prywatnego powraca, aby się odegrać - to ostatnia lekcja wymieniona przez tygodnik. Jak wyjaśnia, Boliwia "wpadła w szał nacjonalizacji", która obejmowała pola gazowe i sieć elektryczną, a rząd "traktował biznes z pogardą". W wyniku tej polityki, liczba inwestycji w kraju spadła, a przypływy z inwestycji długoterminowych oraz międzynarodowych przedsiębiorstw spadły ze szczytowego poziomu 12 proc. PKB w 1999 r. do zaledwie 0,1 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat - wymienia "The Economist". Wedle jego przewidywań, łączne inwestycje w Boliwii w 2023 r. wyniosą "zaledwie 14 proc. PKB, co jest najniższym wskaźnikiem w Ameryce Południowej".
Gospodarcze problemy w Ameryce Łacińskiej
"Gadka pana Arce o przyciąganiu przedsiębiorców oznacza zbyt niewiele i jest spóźniona. Pozostały mu tylko złe opcje" - twierdzi tygodnik.
Rząd w Boliwii mógłby narzucić środki oszczędności, próbować pożyczać jeszcze więcej, nie wywiązać się ze zobowiązań lub sprzedać część swoich obfitych złóż litu Chinom - wymienia "The Economist".
Jak ocenia, Ameryka Łacińska przeżywa obecnie nowy "różowy przypływ", czyli falę lewicowych rządów, z których większość zastanawia się nad tym, w jakim stopniu ulegać instynktowi stosowania silnej interwencji państwa. "Przesłanie płynące z Boliwii, czyli z kraju, któremu dosłownie kończą się pieniądze, jest takie, że istnieją pewne ograniczenia" - podsumowuje brytyjski tygodnik.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shanti Hesse / Shutterstock.com