W wielu miejscach w Państwie Środka straszą puste, niezamieszkane przez nikogo wieżowce. To tzw. "miasta duchów". W Chinach mamy bowiem do czynienia z czymś naprawdę niezwykłym - największą w historii ludzkości bańką nieruchomościową, która jeśli pęknie, porani cały świat. Kiedy to się stanie? Wydaje się, że nieprędko, nawet mimo spowolnienia chińskiej gospodarki. Komunistyczna Partia Chin dalej trzyma bowiem gospodarkę pod kroplówką, tym razem uprawiając luźną politykę pieniężną.
Wydatki na inwestycje Chińskiej Republiki Ludowej poszybowały z 33 proc. PKB w roku 1981 do ponad 50 proc. PKB w roku 2014. W połączeniu z latami napędzanego kredytami wzrostu gospodarczego, którego tempo wynosiło 10 proc. rocznie, doprowadziło to do wielu nierównowag w chińskiej gospodarce. W tym nieprawdopodobnie wysokich cen nieruchomości.
Te spotęgował bowiem rząd realizujący cel 60-proc. urbanizacji kraju w roku 2020 oraz tzw. nowa klasa średnia, która ma ograniczone możliwości inwestowania (nie może np. nabywać papierów wartościowych za granicą).
Jak wynika z niezależnych badań akademickich przeprowadzonych przez trzech profesorów Uniwersytetu Tsinghua oraz Uniwersytetu Narodowego w Singapurze, a przytoczonych przez Nomura International w raporcie pt. "China: Rising risk of financial crisis", w których został zanalizowany rynek 25 największych chińskich miast, ceny nieruchomości w Państwie Środka wzrosły o 250 proc. na przestrzeni zaledwie pięciu lat, począwszy od 2004 r.
"Miasta duchów"
Eksperci z szanghajskiej firmy E-house zajmującej się analizą rynku nieruchomości wyliczyli natomiast, że (uśredniony) stosunek ich ceny do zarobków przeciętnego mieszkańca 35 największych chińskich miast wyniósł 10,2 w roku 2013. Wynik powyżej 6 uważa się zaś za oznakę bańki.
Problem widać zresztą gołym okiem. W wielu tzw. „miastach duchów” straszą puste, przystrojone atrapami szyldów światowych marek wieżowce oraz niezamieszkane, ciemne apartamenty, z których większość – co należy wyraźnie podkreślić – ma bogatych właścicieli liczących na ciągłą zwyżkę cen. Kupujący pierwsze mieszkanie w życiu stanowią bowiem jedynie ok. 1/5 kupujących.
Na przykład takie jak Hohhot, trzymilionowa stolica Regionu Autonomicznego Mandżurii, gdzie – jak podał Business Daily – stagnacja trwa już dobrych kilka lat, a mimo to wciąż buduje się nowe mieszkania, z których całkowitej podaży sprzedano 0,37 proc. w 2014 roku.
Specyficzne środowisko
Dlaczego ten obłęd trwa dalej? Aby to zrozumieć, trzeba zdać sobie sprawę, że ChRL jest bardzo specyficzną gospodarką, którą trudno nazwać „rynkową”. – Chiny to zupełnie inne środowisko inwestycyjne – mówi Mark Mobius, prezes Templeton Emerging Markets Group. Rynek nie przypomina tego, który znamy z Europy.
Bańka na rynku chińskich nieruchomości nie została spowodowana wyłącznie przez spekulantów, tak jak miało to miejsce na amerykańskim rynku nieruchomości, związanym z ignorowaniem złych „historii kredytowych” przez banki. Nie zmienia to jednak faktu, że niesprzedane lokale, jak wszędzie, oznaczają brak zysków i możliwość upadku firm deweloperskich.
Rząd kontrolerem
W Chinach ceny nieruchomości są jednak kontrolowane przez rząd, który już nie raz zdecydował się wpompować w gospodarkę miliardy dolarów, które powinny powstrzymać spadek cen nieruchomości.
Co prawda Komunistyczna Partia Chin pogodziła się z faktem, że w tym roku gospodarka zwolni – jej planowy wzrost ma być najmniejszy od 24 lat i wynieść 7 proc. PKB. Prowadzi za to – wpisując się niejako w światowy trend – bardzo luźną politykę finansową.
Sterydowa kuracja
Kredyt ma zamortyzować spowolnienie gospodarcze. I tak, Ludowy Bank Chin obniżył stopy oprocentowania rocznych pożyczek oraz stopę depozytową o 25 punktów bazowych. To samo zrobił niedawno ze stopą rezerw obowiązkowych (zmniejszając ją do 19,5 proc.).
- Chiny wydadzą w tym roku więcej niż wygląda na pierwszy rzut oka; zwiększą wydatki, żeby pobudzić aktywność gospodarczą. Zabiorą niewydane przez samorządy pieniądze - i następnie je wydadzą - pisze Wall Street Journal.
Obłęd będzie więc trwać dalej. Pytanie: do kiedy? Trudno powiedzieć. Chiński rząd kontroluje bowiem największe banki, posiada także własne firmy inwestycyjne. Krótko mówiąc, ma dziesiątki miliardów dolarów, aby w razie problemów odkupić od banków złe kredyty.
Bomba, która porani cały świat
Dopóki zatem olbrzymie wydatki infrastrukturalne napędzające koniunkturę będą konieczne dla podtrzymywania zadowalającego wzrostu gospodarczego, dopóty - za sprawą rządu trzymającego gospodarkę pod kroplówką - bańka będzie pęcznieć. Kiedy jednak pęknie, porani cały świat.
Sam Wielki Smok natomiast ledwo ujdzie z życiem. W Chinach sytuacja jest bowiem szczególna - niemal 90 proc. mieszkań należy do obywateli (np. w USA wskaźnik ten wynosi 65 proc., a w Niemczech 53 proc.).
Autor: Michał Wołangiewicz / Źródło: TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: hélène veilleux/CC BY-NC-SA 2.0