Na wsi i miejskich bazarach widać, z czym borykają się rolnicy. Wirus spowodował, że zamknięte są szkoły, restauracje i granice. To wpływa na sprzedaż produktów i ich ceny. Najgorsze jednak dopiero przed plantatorami, bo już za chwilę trzeba zacząć zbiory - na przykład truskawek, a rąk do pracy nie ma. Są za to sanitarne obostrzenia. Materiał "Czarno na białym".
Ceny truskawek na rynku w Białymstoku są powyżej 20 zł za kilogram. Rok temu, o tej porze były o około 10 zł tańsze. Pora roku, susza i koronawirus to według pytanych przez nas sprzedawców i klientów przyczyny wysokich cen warzyw i owoców. Co ciekawe, gdy ceny warzyw i owoców poszybowały w górę, spadły ceny mięsa.
Jak wygląda rzeczywistość producentów żywności, czyli rolników?
Gmina Korycin to nie tylko wytwórnie sera, ale też podlaskie zagłębie truskawkowe. Pierwsze zbiory na swojej plantacji Leszek Grabowiecki planuje za tydzień. Jednak te plany mogą zostać pokrzyżowane przez skutki wywołane przez koronawirusa.
- Obawiamy się o ten sezon, szczególnie o pracowników. Bo korzystamy z pracowników ze wschodu - z Białorusi - od lat. W tym roku stoi to pod wielkim znakiem zapytania, bo do końca nie wiemy, czy ci ludzie... teoretycznie mogą przyjechać, ale przerażają nas koszta i wymogi, jakie będziemy musieli ponieść - powiedział plantator truskawek.
Na plantacji truskawek
Jak wygląda ten proces sprowadzania obcokrajowców do pracy na plantacji truskawek?
- Oczywiście wszystko jest drogą legalną. Procedury przeprowadza się przez urząd pracy, który wydaje pozwolenie. Dokumentacje wysyłamy na Białoruś. Tam ludzie idą do konsulatu - wyjaśnił Grabowiecki.
Co roku do pracy przy zbiorze truskawek na polach Grabowieckiego przyjeżdżało 15 Białorusinów. W tym roku zdecydowało się na to 9 z nich. Do tej pory czekają w kolejce na wizytę w polskim konsulacie, gdzie ostatecznie mają dostać pozwolenie na pracę w Polsce.
Czy załatwią wszystkie dokumenty na czas przed pierwszymi zbiorami - to pierwsza wątpliwość. Druga, to wymogi, jakie musi spełnić ich pracodawca w związku z zagrożeniem kornawirusem.
Jedną z pracownic, która planuje przyjechać z Białorusi, jest Swietłana Kirczikowa. - Pan Leszek przysłał nam wizę i niedługo pojedziemy do konsulatu po wizę. Na początku czerwca ją dostaniemy i jedziemy do pana Leszka do Polski na truskawki - powiedziała Kirczikowa.
Czy nie boi się koronawirusa? - Nie, nie boję się. Wszystkie procedury, dystans, dezynfekcja... wszystko będzie zrobione - zaznaczyła.
- Z tego, co wiem, wjeżdżając, ci pracownicy... będziemy musieli ich odebrać z granicy. Będą musieli przejść testy na koronawirusa, za które my musimy zapłacić bodajże 534 złote za test. Następnie po tygodniu, oczywiście ci ludzie muszą być oddzielnie zakwaterowani, z oddzielną kuchnią, łazienką, bez styczności z nami. Oddzielnie też powinni pracować na naszych plantacjach. Po tygodniu powinni też przejść kolejne testy. Nie wiem, jak to organizacyjnie... Czy musimy ich dowieźć na te testy, czy ktoś przyjedzie zrobić te testy na miejscu? Czy w momencie dowożenia, bo to jest ewentualne ryzyko, jeżeli ci ludzie są zarażeni... No ryzyko jest, ryzyko jest spore. Obawiamy się tego - powiedział Grabowiecki.
Kwatery dla pracowników plantator ma na terenie swojego gospodarstwa, ze zbiorowymi: kuchnią, łazienką i toaletami. Nie ma ani czasu, ani pieniędzy, żeby każdemu z pracowników zapewnić oddzielne tego typu pomieszczenia. A takie sanitarne wymagania przed nim stoją.
- Krótki czas. Truskawka już powoli zaczyna dojrzewać. Ludzie są potrzebni lada dzień. Fizycznie jest to niewykonalne - uważa Grabowiecki.
Czy ma jakieś wsparcie rządowe? - Nie. Poza obniżonym KRUS-em z jednego kwartału na dzisiaj o niczym mi nie wiadomo, z czego mógłbym skorzystać. Mam nadzieję, że panowie tam na górze wspomogą nas w sfinansowaniu części tych badań na koronowairusa. No bo to jest dla nas wydatek bardzo duży - podkreślił.
W przypadku obowiązkowej dwutygodniowej kwarantanny pracowników sezonowych wrasta koszt ich utrzymania, bo w tym czasie nie będą mogli zbierać truskawek. Grabowiecki nawet nie chce myśleć o tym, co stałoby się, gdyby to on sam zachorował? - Szczerze mówiąc, tego sobie nie wyobrażam. Na pewno cały sezon poszedłby do tyłu - powiedział.
Problemy sadowników
- To by było wręcz niemożliwe, gdybym ja w tej chwili był na kwarantannie, ponieważ kto by mi to wszystko dopilnował - zaznaczył sadownik Michał Michaluk. I dodał: - Kto by opryskał te sady? Dzisiaj jeden, dwa zabiegi zawalone w sadzie i praktycznie mamy z głowy cały sezon. Dla mnie to by była strata idąca w grube dziesiątki tysięcy złotych, jeżeli nawet niesięgająca stu tysięcy - a tym samym bankructwo.
Sytuacji na plantacjach truskawek baczenie przyglądają się sadownicy, których zbiory czekają za kilka tygodni. Michaluk jest rolnikiem i jednocześnie prezesem związku sadowników w Lipnie w województwie mazowieckim. Na 14 hektarach ma sady z drzewami wiśni i jabłek. Również obawia się o to, kto będzie pracował przy zbiorach, bo pracowników ze wschodu co roku przejmuje od znajomej plantatorki truskawek.
- Mają problemy pracownicy z Ukrainy z uzyskaniem wiz. Nawet jak do nas przyjadą ci pracownicy, to mamy wytyczne odnośnie tego, jak mamy z nimi postępować. No i tutaj dochodzą nam olbrzymie koszty, jeżeli chodzi o tych pracowników. Między innymi dwukrotne wykonanie testu na COVID-19. Oprócz tego dochodzą jeszcze kwestie standardowe: ubezpieczenie tych pracowników, no i jakieś różne kwestie dezynfekcyjne, no ale na to też bylibyśmy przygotowani - tłumaczył Michaluk.
Bez pomocy państwa, jak mówią rolnicy, zbiory będą stały pod znakiem zapytania. - Rozmawiałem już z dwoma plantatorami truskawek i już powiedzieli, że prowadzą rozmowy ze swoimi wieloletnimi pracownikami. Powiedzieli, że jeżeli taka sytuacja utrzyma się przez kilka tygodni i te wymagania będą, zastanawiają się nad tym, czy w ogóle tych pracowników ściągać. Ponieważ potrzeba około 10 pracowników na hektar plantacji - mamy z miejsca 10 tysięcy złotych tylko za same testy. To jest nie do przyjęcia. Jeżeli coś takiego już wprowadzamy, bo bezpieczeństwo jest bardzo ważne dla wszystkich nas, powinny być te testy refundowane. Jeżeli firmy dostały jakąś tarczę antykryzysową, myślę, że to samo również powinny dostać gospodarstwa - podkreślił Michaluk.
Jeżeli nie uda się rolnikom sprowadzić pracowników ze wschodu, zawsze mogą próbować zatrudnić Polaków. Choć, jak pokazuje życie, inaczej pracujemy na polu niż nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy. - W pierwszych dniach to nie ma takiego znaczenia, bo truskawka jest zazwyczaj piękna, dużo ich jest. Ludzie nie są zmęczeni. Trzy, cztery dni zbierają podobnie. W następnych dniach Polacy zazwyczaj już rezygnują, kombinują, wymyślają jakieś preteksty, odchodzą. No, a Białorusini przyjechali tu pracować na dłuższy czas, także większego wyboru nie mają i pracują. Pracują solidnie. Nie boją się ciężkiej pracy - powiedział Grabowiecki.
Sytuacja w przetwórstwie
Problemu z zatrudnieniem pracowników nie ma za to Jolanta Paluch, która wraz z matką prowadzi sad i przetwórnię owoców. Na stałe w ich gospodarstwie pracuje pięciu miejscowych. Problem pojawił się z ich utrzymaniem, bo od dwóch miesięcy ani sad, ani przetwórnia nie przynosi dochodów, dlatego że głównym odbiorcą produktów są szkoły.
- Szkoły zostały zamknięte w czwartek, a my jeszcze w środę pakowaliśmy normalnie dostawy na czwartek. I ta dostawa stała tu przez pierwsze dwa tygodnie, bo nie wiedzieliśmy, czy wyjedzie, czy nie wyjedzie. Więc w końcu ją rozpakowaliśmy i od 12 marca nie robimy już żadnych dostaw - wyjaśniła Paluch.
Dodała: - Kolejną grupą naszych klientów były bary i restauracje, ale wszystko było zamknięte, więc tej działalności, czyli sprzedaży w tej części, też nie prowadzimy. Pozostali nam klienci indywidualni, którzy również mieli ograniczone możliwości poruszania się, więc sprzedaż w tej grupie też nie była jakaś bardzo wysoka.
Z powodu koronawirusa, z dnia na dzień gospodarstwo straciło główne źródło swojego utrzymania, choć niejedyne. Paluch ze wsparciem pieniędzy z Unii Europejskiej wybudowała inkubator przetwórstwa rolno-spożywczego. Miała w nim prowadzić działalność edukacyjną. - Było to już w planach. Mieliśmy od maja - czerwca zaczynać działalność związaną z małym przetwórstwem. Mieliśmy prowadzić zajęcia w sali szkoleniowej. Mieliśmy umówionych kilka grup, które miały w tym czasie do nas przyjeżdżać i podejrzewamy, że większość tego odbędzie się jesienią, o ile można będzie to prowadzić - powiedziała właścicielka gospodarstwa.
Ponieważ Paluch prowadzi również działalność gospodarczą, w tym tygodniu po raz pierwszy od dwóch miesięcy dostała finansowe wsparcie w ramach tarczy antykryzysowej. Na takie liczą też rolnicy. Zwłaszcza że oprócz epidemii od kilku lat zmagają się z jeszcze większym problemem, jakim jest susza. Bez pomocy rządowej, jak mówią, nie tylko oni odczują problemy trapiące rolnictwo. Doświadczy ich każdy, kupując warzywa i owoce po wyższych niż do tej pory cenach.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock