Brakuje tylko podpisu prezydenta Andrzeja Dudy, aby cała Polska stała się specjalną strefą ekonomiczną. Ulgi dla inwestorów tylko w pierwszym roku uszczuplą budżet o 675 milionów złotych. Co dostaniemy w zamian?
Obecnie nad Wisłą działa 14 specjalnych stref ekonomicznych, które zajmują łącznie 0,08 procent powierzchni kraju. Na biurko prezydenta Andrzeja Dudy trafi niebawem ustawa, która zamieni w Specjalną Strefę Ekonomiczną (SSE) całą Polskę.
Dla części komentatorów to kontrowersyjny krok, bo działalność SSE przez lata budziła wśród ekspertów mieszane uczucia. Z jednej strony chwalili oni strefy za to, że dawały pracę tysiącom osób w czasach transformacji, kiedy w wielu regionach Polski bezrobocie przekraczało 20 procent, a z drugiej ganili, że wszystko to odbywało się kosztem podatnika, który z własnej kieszeni dokłada do osiąganych w większości przez zagraniczne firmy zysków oraz pracowników, którzy często są zatrudniani na śmieciówkach za najniższą możliwą stawkę.
Na przykład eksperci z Fundacji Kaleckiego w swoim raporcie z 2015 r. zwrócili uwagę, że w dłuższej perspektywie utrzymanie SSE w obecnej formie może nie być dla gospodarki naszego kraju korzystne.
Wyliczyli oni, że zwolnienia podatkowe w latach 1998–2013 we wszystkich Specjalnych Strefach Ekonomicznych w Polsce wyniosły łącznie 14,6 miliarda złotych. Tylko w 2012 roku wyniosły one 1,6 mld złotych, a to kwota równa 16 proc. całkowitej sumy odprowadzonego w tym roku podatku CIT. Wyliczyli też, że gdyby zwolnienia podatkowe z lat 2010–2012 przeliczyć na utworzone miejsca pracy, to okazałoby się, że za jedno z nich z kieszeni podatnika zapłacono 139 tysięcy złotych.
Eksperci Fundacji Kaleckiego w raporcie podkreślali też, że powoli wyczerpuje się możliwość trwałego rozwoju gospodarki Polski w oparciu o obecną strategię skupiającą się między innymi na konkurowaniu niskimi kosztami pracy i korzystnym traktowaniu obcego kapitału. Ich zdaniem aktualna formuła funkcjonowania Specjalnych Stref Ekonomicznych wymaga "gruntownej rewizji".
Potrzeba zmian
Jednak kolejne polskie rządy przez lata nie analizowały ani efektywności, ani opłacalności działania SSE. Najwyższa Izba Kontroli wytknęła to resortowi gospodarki i negatywnie oceniła jego działania względem stref już w 2009 roku. Izba zwróciła też uwagę, że ministerstwo nie ma długofalowej strategii działania stref ekonomicznych. W raporcie NIK możemy przeczytać też, że "mimo pozytywnego obrazu SSE w regionach rząd nie wie, czy ich działalność jest dla gospodarki opłacalna". "Skala, procedura oraz rezultaty zmian granic stref wskazują również na faktyczny brak kontroli rządu nad tym zjawiskiem" - czytamy w raporcie Izby.
Wątpliwości co do rozwoju gospodarki naszego kraju w oparciu o ulgi dla inwestorów i tanią pracę mieli zresztą także politycy obecnego obozu rządzącego. Mateusz Morawiecki, zanim jeszcze został premierem, w swojej "Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" oraz publicznych wypowiedziach przekonywał, że nasz kraj nie może być dłużej "montownią azjatyckich śrubek" a także że "musimy wskoczyć na wyższy poziom rozwoju", aby nie utknąć w pułapce średniego dochodu, czyli momencie, kiedy PKB kraju zbliża się do krajów rozwiniętych, ale nie jest w stanie iść dalej, gdyż gospodarce brakuje nowego paliwa (innowacji) a stare (u nas to tania siła robocza) się wyczerpują. W konsekwencji następuje więc stagnacja ekonomiczna.
Jakie zmiany?
Aby tego uniknąć zmiany musiały czekać także Specjalne Strefy Ekonomiczne. Rząd zdecydował, że po pierwsze rozszerzy system zwolnień podatkowych i ulg dla inwestorów na cały kraj, a po drugie będzie zachęcał do inwestycji także mniejsze firmy. Ustawa, która czeka już na podpis prezydenta zakłada również, że preferencje podatkowe będą uzależnione od miejsca inwestycji (wyższe tam, gdzie jest większe bezrobocie) i jakości tworzonych miejsc pracy (np. oferowanych pracownikom szkoleń, zatrudnianie na umowę o pracę).
Premiowane mają być przede wszystkim te przedsięwzięcia, które wpływają na konkurencyjność i innowacyjność regionalnych gospodarek, a w konsekwencji na rozwój gospodarczy Polski. Chodzi m.in. o transfer wiedzy, prowadzenie działalności badawczo-rozwojowej, rozwój klastrów, ale także zapewnienie korzystnych warunków dla pracowników (np. szkoleń). Na plus będzie też przemawiać współpraca ze szkolnictwem zawodowym i tworzenie specjalistycznych klas. Większe szanse na wsparcie będą miały też firmy inwestujące w małych i średnich miastach tracących funkcje gospodarcze i społeczne.
Będzie lepiej?
Czy ustawa korzystnie wpłynie na kulejący ostatnio poziom prywatnych inwestycji w Polsce? – Nowe prawo ma odmienić tę sytuację – twierdzi Filip Konopczyński, ekspert Fundacji Kaleckiego i dodaje, że zapisy dotyczące pomocy sektorowi małych i średnich przedsiębiorstw ocenia pozytywnie. - Niewielkie, często rodzinne firmy generują w Polsce najwięcej miejsc pracy i są podstawą nie tylko gospodarki, ale także społecznego funkcjonowania milionów ludzi w Polsce – dodaje.
Jego zdaniem istnieje jednak ryzyko, że polityka rozszerzenia SSE wywoła negatywne skutki na przykład przy znacznym osłabieniu złotego, z czym mieliśmy do czynienia chociażby w ostatnich tygodniach. – Znaczące osłabienie złotego, to wzrost obciążeń związanych z obsługą zagranicznego zadłużenia. Zatem ulgi podatkowe, które są jedną z podstaw rozszerzenia SSE na cały kraj mogą sprawić, że w budżecie będzie brakować środków, które w tej sytuacji wzmocniłyby polskie finanse publiczne – dodaje.
Zdaniem Łukasza Kozłowskiego, głównego ekonomisty Pracodawców RP nowe zasady wspierania inwestycji powinny zwiększyć ich poziom, bo będą dostępne dla większej ilości podmiotów. - Wprowadzane rozwiązania powinny uczynić Polskę rynkiem bardziej konkurencyjnym na tle innych państw regionu - mówi Łukasz Kozłowski i dodaje, że nowe prawo powinno mieć pozytywny wpływ także na rynek pracy.
- Mając do wyboru znacznie szerszy wachlarz dostępnych lokalizacji, inwestorzy chętniej będą realizowali swoje projekty w Polsce. Każde nowo utworzone miejsce pracy nasila zaś konkurencję o pracowników, co ma bezpośrednie przełożenie na oferowane warunki zatrudnienia i rynkowy poziom wynagrodzeń – dodaje.
Niskie podatki
Bardziej sceptyczny jest Piotr Szumlewicz, ekspert OPZZ, który podkreśla, że nie ma jednoznacznych dowodów na to, że niskie podatki sprzyjają wyższym inwestycjom.
- Już teraz w stosunku do PKB podatki dochodowe w Polsce należą do najniższych w UE a poziom inwestycji w naszym kraju jest stosunkowo niski. Zresztą kraje o najniższych podatkach dochodowych w UE wcale nie mają wysokiego poziomu inwestycji – twierdzi Szumlewicz i dodaje, że kraje rozwinięte dążą raczej do uniwersalnych rozwiązań w systemie podatkowym, które nie uprzywilejowują żadnych podmiotów gospodarczych. - Zamiast selektywnych ulg można byłoby rozważyć wzrost inwestycji publicznych w biedniejszych regionach, w tym np. rozwój infrastruktury kolejowej, szkolnictwa wyższego, placówek zdrowotnych itd. SSE mogą przyczyniać się do ograniczenia nierówności pomiędzy poszczególnymi regionami kraju i jeżeli strefy miałyby temu służyć, to być może ich wpływ byłby pozytywny – dodaje.
Zdaniem eksperta OPZZ korzystny jest też fakt, że w ustawie zapisano premie za jakość miejsc pracy i wsparcie zatrudnienia etatowego. - To oczywiście dobry sygnał, choć zatrudnienie etatowe powinno być standardem, a nie wyjątkową praktyką, za którą pracodawca miałby być dodatkowo nagradzany – dodaje.
Szumlewicz podkreśla również, że rozszerzenie SSE na cały kraj może skutkować dalszym spadkiem wpływów budżetowych. – Od lat wpływy budżetowe z podatku CIT są w naszym kraju bardzo niskie, a wiele firm w ogóle go nie płaci. Polska już teraz należy do krajów o najniższym podatku CIT w UE i kolejne ulgi dla przedsiębiorców trudno zrozumieć, tym bardziej, że rząd wciąż mówi o solidarności społecznej i składa kolejne obietnice socjalne – twierdzi Szumlewicz.
Skorzystają firmy nie budżet?
Jego słowa potwierdza raport "Uciekające podatki - czy firmy w Europie Środkowo-Wschodniej płacą uczciwą część podatków" stworzony w 2017 roku przez think tanki z Bułgarii, Czech, Węgier, Łotwy, Słowenii oraz Polski.
Z dokumentu wynika, że w krajach Europy Środkowej międzynarodowe firmy płacą o wiele niższe podatki niż w krajach rozwiniętych. Nad Wisłą wpływy z podatku CIT stanowią prawie 1,5 procent PKB. Tymczasem średnia w krajach OECD jest dwukrotnie wyższa. Udzielanie kolejnych ulg inwestorom, tym razem na terenie całego kraju, może wpływy budżetowe z CIT jeszcze uszczuplić.
Filip Konopczyński przypomina, że dotąd do każdego miejsca pracy w SSE dopłacali podatnicy w postaci ulg. - To, czy te dopłaty do biznesu są opłacalne czy nie zależy przede wszystkim od charakteru przedsiębiorstwa. Im bardziej unikalne i zaawansowane technologicznie produkty i usługi są świadczone, tym bardziej taka inwestycja opłaca się z punktu widzenia gospodarki. Niestety w przypadku SSE często chodzi o miejsca pracy niskojakościowe, w dodatku wraz z globalizacją gospodarczą całe zakłady i fabryki są gotowe do demontażu i przeniesienia (do kraju o jeszcze niższych kosztach pracy) nawet w przeciągu kilku miesięcy – twierdzi Konopczyński.
Łukasz Kozłowski, ekspert Pracodawców RP zauważa, że autorzy ustawy założyli, że spadek dochodów budżetowych w pierwszym roku obowiązywania prawa wyniesie 675 milionów złotych. - Rozszerzenie możliwości korzystania z ulg przez inwestorów siłą rzeczy wiąże się ze zmniejszeniem wpływów podatkowych w krótkim okresie. Należy jednak pamiętać, że ulgi przyznawane są na określony czas, po upływie którego firma zaczyna rozliczać się na standardowych zasadach. Ponadto wzrost zatrudnienia, jaki nastąpi dzięki przyciągnięciu nowych inwestycji przyczynia się do zwiększenia wpływów ze składek na obowiązkowe ubezpieczenia oraz przychodów z PIT od wynagrodzeń pracowników. Na dłuższą metę wprowadzane zmiany powinny więc mieć korzystny wpływ na finanse publiczne – twierdzi Kozłowski.
Autor: Marek Szymaniak / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Toyota