W lutym Polacy wnioskowali o największą liczbę kredytów mieszkaniowych od przynajmniej 2016 roku - zauważył główny analityk HRE Investments Bartosz Turek, komentując dane Biura Informacji Kredytowej. Jak podkreślił, kolejne wzrosty zakażeń koronawirusem mogą obniżyć optymizm Polaków, a co za tym idzie chęć do zaciągania zobowiązań.
Biuro Informacji Kredytowej (BIK) poinformowało w czwartek, że w lutym tego roku o kredyt mieszkaniowy starało się 47,14 tys. potencjalnych kredytobiorców. To o prawie 10 proc. więcej niż rok temu. Średnia kwota wnioskowanego kredytu to 311 tys. zł, czyli o 6,6 proc. wyższa rdr.
"Polacy chcą dziś nadrobić stracony czas"
"W lutym wnioskowaliśmy o najwięcej kredytów mieszkaniowych od co najmniej 2016 roku. Przeciętny wniosek opiewał też na rekordową kwotę. Wszystko wskazuje na to, że po trudnym 2020 roku Polacy chcą dziś nadrobić stracony czas" - przekazał Turek w czwartkowym komentarzu.
Zdaniem analityka większość banków znowu zaczęła przyjmować wnioski kredytowe od osób, które mają niski (10-proc.) wkład własny.
"Do tego banki znowu przychylniejszym okiem patrzą na osoby, które zarabiają w sposób inny niż z tytułu umowy o pracę na czas nieokreślony. A gdyby i tego było mało, to dane NBP pokazują, że po epidemicznych podwyżkach marż praktycznie nie ma już śladu, czyli oprocentowanie kredytów mieszkaniowych jest niskie" - tłumaczy Turek.
Przypomina, że średnia marża nowych kredytów wynosi 2,6 proc. "Przy rekordowo niskich stopach procentowych statystyczny nowy kredyt jest oprocentowany na zaledwie 2,8 proc. w skali roku. Rok temu na taki procent zakładaliśmy w bankach lokaty" - dodał.
Według Turka ludzie zaczęli wnioskować o kredyty, których przed rokiem nie dostali. "Chodzi często o osoby, które w 2020 roku musiały odłożyć swoje aspiracje i marzenia o własnym 'M'. Dziś, gdy o kredyty jest znowu łatwiej, więcej osób znowu próbuje zadłużyć się na zakup mieszkania. Jest to potężna grupa rodaków, którym w ubiegły roku hipotek odmówiono" - napisał.
Jak zauważa analityk, nie bez znaczenia są też "przyzwoite wyniki polskiej gospodarki, niezła sytuacja na rynku pracy i duże nadzieje na poprawę koniunktury na wiosnę lub co najmniej w drugiej połowie roku". Jednocześnie wskazuje na skuteczne wychodzenie z epidemicznych ograniczeń.
Jak będzie w przyszłości?
"Dziś możemy jednak zaryzykować prognozę, że kolejne dane BIK na temat popytu na kredyty mieszkaniowe powinny być dobre. Przy czym szczególnie duże wzrosty powinniśmy zobaczyć w danych za kwiecień i maj" - ocenił Turek. Jako powód wskazał efekt niskiej bazy.
Analityk przypomniał, że rok temu w okresie od marca do sierpnia występował "wyraźnie" słabszy popyt na kredyty. "Szczególnie złe dane pochodziły z kwietnia i maja. Wtedy popyt na kredyty spadł o około jedną czwartą (rdr.). W efekcie porównując tegoroczne wyniki, do tych słabych sprzed roku, możemy być świadkami dynamicznego wzrostu popytu na mieszkaniowe długi" - uważa Turek.
Analityk zauważa, że trzecia fala zachorowań może oczywiście ochłodzić optymizm Polaków, a więc i skłonność do zaciągania kredytów mieszkaniowych. "Wydaje się to jednak prawdopodobne tylko wtedy, gdy sytuacja epidemiczna wymknie się spod kontroli. Już przykład drugiej fali zachorowań pokazał bowiem, że reakcja na kolejne doniesienia o postępach epidemii wywołują coraz mniej gwałtowną reakcję społeczeństwa"- tłumaczy.
"Rodacy zadłużają się dziś ostrożnie"
Turek podkreśla, że kwoty, o które Polacy wnioskują, rosną wolniej niż zdolność kredytowa.
"I choć powody takiej sytuacji mogą być różne, to jednym z wytłumaczeń jest to, że rodacy zadłużają się dziś ostrożnie. Jeśli tak faktycznie jest, to byłaby bardzo dobra wiadomość. Taka ostrożność jest dziś szczególnie ważna" - przekazał.
Jak dodał, jeśli ktoś posiada kredyt na 300 tys. zł i 25 lat, to jego rata jest na poziomie około 1400 zł miesięcznie.
"Podobnie ma być w roku kolejnym. Dopiero za dwa lata comiesięczna rata powinna być o 100 złotych wyższa niż dziś. W roku 2025 możemy się za to spodziewać oddawania do banku po około 1,6 tys. złotych miesięcznie. Ostatecznie dzisiejsze prognozy sugerują, że w 2031 roku będziemy musieli oddawać o około 300-400 złotych więcej niż dziś. Tak przynajmniej wynika z aktualnych notowań kontraktów terminowych" - przekazał Turek.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock